Zieleń była absolutnie wszędzie, co jakiś czas przerwana brązem lub szarością. Promienie słońca z trudem przebijały się przez liście drzew, barwiąc skórę jasnymi plamkami. Mogłem niemalże poczuć ten zapach lasu, jeszcze nie rozbudzonego, spowitego lekką, poranną mgłą i rosą. Ciszę zakłócały nasze kroki. Ona szła pierwsza, niczego się nie spodziewała. Dzierżyła w dłoni mały bukiecik ziół, o które prosił ją jej przełożony. Płomienne włosy odznaczały się tak dobrze na tle czarnego munduru.. A za nią szedłem ja. Ten, który miał zapewnić jej bezpieczeństwo; zaledwie dwudziestoletni młodzik, który na takie misje był wysyłany dopiero od kilku miesięcy.
Huk.
Ciche kliknięcie broni gdzieś w oddali.
Rudość, która z sekundy na sekundę przybierała złowrogiego, czerwonego koloru.
I nagle czyiś dotyk. Delikatny, niemalże niewyczuwalny, ale realny. Uchyliłem lekko powieki, nie dając po sobie poznać, że już nie śpię. Kruczoczarne pasma, kaskadą opadające na moje uda, skryte pod równie ciemnym materiałem. I jej palce na mojej piersi, podążające ścieżką wytyczoną przez tatuaże. Nawet Anna nie była na tyle śmiała, by ich dotknąć. Pachniało od niej maścią, którą nałożyłem na rękę w nocy. Zdusiłem w sobie szczere zaskoczenie, że dziewczę już stoi o własnych nogach. Zaledwie kilka godzin temu niemalże przelewała mi się przez dłonie. W duchu byłem jej wdzięczny za to, że wybudziła mnie z koszmaru, dręczącego mój umysł niemalże każdej nocy.
Nie mogłem jednak pozwolić na to, by ta opuściła mój pokój. Zwłaszcza, że wciąż była słaba, co zauważyłem przy drżeniu jej ręki. Jak na zawołanie wstałem- nagle, jakby bez uprzedzenia- i chwyciłem ją w talii, póki co bez żadnego słowa. Usłyszałem z jej strony cichutki pisk, co skwitowałem lekkim uśmiechem.
– Powinnaś jeszcze leżeć. Widzę, że możesz już stać, ale wciąż jesteś słabiutka. Straciłaś naprawdę dużo krwi – westchnąłem cicho, jakby na swoje usprawiedliwienie, z powrotem kładąc czarnowłosą do łóżka. – A po południu pana Whitehorn'a nie będzie.
Musiałem wracać do księżniczki, od wczoraj uwięzionej w wysokiej wieży. A raczej bloku; spętanej skórzanymi pasami.
– Więc kuruj się, póki tutaj jestem. A teraz skołuję ci coś do jedzenia – dodałem tonem nieznoszącym sprzeciwu i narzuciłem na nagi tors ciemną koszulę, sprawnie zapinając guziki.
DARCIU?
A gdzie to siem wybierasz, co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz