Cała ta sytuacja wydawała mi się tak abstrakcyjna, jakby nie działa się na jawie, a we śnie. Mówiłem jak najęty do momentu, w którym głos po prostu odmówił mi posłuszeństwa, pozostawiając po sobie tę okropną ciszę i niepewność. Spojrzenie cytrynowych oczu paliło mnie żywym ogniem, podobnie jak brak jakiejkolwiek reakcji z jej strony. Żadnego słowa, gestu, czy czegokolwiek, co rozwiałoby wątpliwości, sprawiłoby, że głupie serce w końcu raczyłoby zwolnić tempo biegu. Zdawałem sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji ją postawiłem. Nie oczekiwałem fajerwerków, szczęśliwego zakończenia rodem z hollywoodzkich romansów. Tylko czegoś prostego. Tak. Nie. Spierdalaj. O kocham cię nawet nie mogłem marzyć, przecież nikt (oprócz mnie, oczywiście) nie byłby na tyle szalony, żeby pielęgnować przez tyle lat uczucie do osoby, którą tak naprawdę znało się jedynie z tych kilkunastu godzin spędzonych na rozmowie i wygłupach.
Pamiętam, jak we wrześniu poprzedniego roku ojciec przyniósł ze sobą stertę teczek. Jedną z nich rzucił na biurko, tuż pod nos swojego drogiego synka, wtedy zajętego sporządzaniem raportu z ostatniej misji. Spojrzałem najpierw na jego nieprzeniknione oblicze, wyraz twarzy mówiący tak niewiele, jednak wystarczająco dużo. Dostałem niejako wcześniejszy prezent gwiazdkowy, złożony z zeznań patroli, formularza zgłoszeniowego na wyprawę do pewnej maleńkiej, prowincjonalnej wsi i czegoś, od czego serce na moment się zatrzymało. Akta dziewczyny, której zdjęcie widniało na pierwszej stronie. Tej, której piękno zapierało dech w piersiach, ale też przypominała siebie sprzed sześciu lat. Jednak nie odważyłem się na otworzenie ich, nie chcąc ingerować w jej życie, wściubiać nosa w nieswoje sprawy. A potem... Przyjęcie podania, zgoda, pierścionek i głowa przepełniona myślami o mojej miłości.
Pamiętam, jak we wrześniu poprzedniego roku ojciec przyniósł ze sobą stertę teczek. Jedną z nich rzucił na biurko, tuż pod nos swojego drogiego synka, wtedy zajętego sporządzaniem raportu z ostatniej misji. Spojrzałem najpierw na jego nieprzeniknione oblicze, wyraz twarzy mówiący tak niewiele, jednak wystarczająco dużo. Dostałem niejako wcześniejszy prezent gwiazdkowy, złożony z zeznań patroli, formularza zgłoszeniowego na wyprawę do pewnej maleńkiej, prowincjonalnej wsi i czegoś, od czego serce na moment się zatrzymało. Akta dziewczyny, której zdjęcie widniało na pierwszej stronie. Tej, której piękno zapierało dech w piersiach, ale też przypominała siebie sprzed sześciu lat. Jednak nie odważyłem się na otworzenie ich, nie chcąc ingerować w jej życie, wściubiać nosa w nieswoje sprawy. A potem... Przyjęcie podania, zgoda, pierścionek i głowa przepełniona myślami o mojej miłości.
Nawet nie zdążyłem zareagować, kiedy mężczyzna (w zdecydowanie podeszłym wieku) otworzył drzwi i odciągnął ode mnie jasnowłosą. Poczułem jej przyjemny dotyk, słowa dające nową nadzieję i to jakże miłe mi zdrobnienie znienawidzonego imienia. Przysięgam, chciałem chwycić jej delikatną dłoń, zabrać od przedziwnego osobnika, zdecydowanie nie będącego przyjaźnie nastawionym ani do niej, ani do mnie. Nienawiść zapłonęła w jego oczach, gdy tylko zobaczył żołnierzyka, rozmawiającego z kapłanką. Kim był, by rościć sobie do niej prawa? Przyjechał ze stolicy i śmie kłaść brudne łapska na Celestii. Mówiły one to i wiele, wiele innych zdań, których nie odważę się przytoczyć. A ja? Stałem tam jak kołek, zupełnie nie wiedząc, jak miałem zareagować na ten nagły zwrot wydarzeń. Nawet nie wiem, kiedy zdążyłem schować zdjęcie i puzderko. Kiedy wybiegłem na zewnątrz, oglądając się na wszystkie strony. Ale ich już nie było...
CELESTIO?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz