sobota, 11 sierpnia 2018

Od Dary c.d. Tobiasa

 Przekręciłam się na tyle, by móc bez problemu sięgnąć po przysmak. Kąciki ust same powędrowały w górę, przyprawiając moją twarz o wyraz autentycznego rozczulenia. Boże, przecież żartowałam z tymi trójkącikami i specjalnym zamówieniem. Równie dobrze mogłam zadowolić się suchym chlebem i wodą, jak to bywało podczas dłuższych wypadów, a on... Ujęłam jeden z kawałków w obie dłonie, majtając nogami w przód i tył. Na tyle uważnie, by nie rąbnąć wypastowanymi butami o biurko. Wzrok ponownie przeniosłam na ciemnowłosego jegomościa, przyglądając się uważnie jego poczynaniom, potem ku notesowi, leżącemu tuż obok mnie. Bez chwili namysłu schowałam go do stanika- tam, gdzie (miejmy nadzieję) Tobias by nie sięgnął, dając mi niewielką przewagę w walce o opuszczenie pokoju i odpoczęcie od szarej rzeczywistości. Zwłaszcza, że podobno miałam po południu zostać ponownie wysłana na front. Przynajmniej takie wieści doszły do mnie kilkanaście godzin wcześniej, stąd przygotowany mundur i butki. Wzięłam spory kęs, popijając jedzonko pysznym sokiem. 
 — Wcześniej byłam szyta poliglikolidem. Pięć lat temu, prawie sześć. Już wtedy mogło mnie nie być na świecie, choć... Nawet do laboratoriów zapewne dotarły plotki o tym, jak to Detremante wyłożyła się na polu bitwy podczas swojego pierwszego poważnego wypadu na front. Głupia dziewczynka, w której ludzie wcześniej pokładali wielkie nadzieje, widząc w niej odbicie ich byłego Alfy, a mojego papcia- Zera von Detremante.— Parsknęłam ironicznym śmiechem, przypominając sobie gdybania starszych żołnierzy o tym, że po takim wypadku zapewne nigdy nie stanę na nogi, a co dopiero mówić o czynnej służbie i mieniu własnego oddziału.— Białowłosy chłopaczek, mniej-więcej w moim wieku, rozciął mnie od górnego końca wzgórka łonowego, aż po początek mostka. A mimo to wstałam, zasklepiłam ranę dzięki mojej mocy i chciałam brnąć dalej. Przed siebie. Ku tym cholernym, tęczowym oczkom, które miałam ochotę wydrapać, razem z jego cwaniackim uśmieszkiem. Piętnastolatka, którą musiało odciągać trzech rosłych mężczyzn, by nie zrobiła sobie jeszcze większej krzywdy. Bowiem rana była śmiertelna, lekarz stwierdził, że cudem i mocą dałam radę się wylizać, choć o tym zabroniono informować kogokolwiek, oprócz mojej najbliższej rodziny.
 Przerwałam swoją wypowiedź, nie wiedząc, czy mogłam uchylić przed nim lwią część informacji o mnie i magii krwi. Whitehorn był zwykłym chemikiem, zupełnie niezwiązanym ze sprawami wojskowych. Poza tym zapewne nie obchodziło go to wszystko, bo po cóż miałby interesować się kimś, kto zapewne niedługo i tak zniknie z życia oraz pamięci wszystkich Dzieci Nocy? Skończyłam część posiłku, zostawiając resztę. Apetyt opuścił mnie wraz z nadejściem obrazów. Tak wyraźnych, jakby wszystko to wydarzyło się kilka minut, a nie lata temu. Uniosłam zabandażowaną rękę w górę, uważnie się jej przyglądając.
 — Możesz wyzywać mnie od kurew, psychicznych i szmat. Niestabilnych, szalonych i pojebanych. Ale w pewnym sensie jestem o krok przed zwykłymi ludźmi. Trzydzieści dwa i pół stopni Celsjusza, tętno prawie dwa razy niższe, niż u zdrowego człowieka w moim wieku, serce pompujące krew nieprzerwane, a sama posoka odnawiająca się w zastraszającym tempie. Czarna, jak noc, wysychając przybiera kolor ciemnego szkarłatu. Za godzinę mogłabym odbyć trening. Lżejszy, ale mimo wszystko nie sprawiłby mi większych problemów.— Odchyliłam głowę w tył, chowając oczy za zasłoną powiek. Charakterystyczny uśmiech zakwitł na ustach. Niby drwiący, zaczepny, ale jednak mający w sobie nutę czegoś przyjaznego.— Jestem potworem, Whitehorn, już nie jeden mi to mówił przed tym, jak padł przez zatrzymanie akcji serca albo zatrzymanie pływu krwi... Chroniąc tego skurwysyna Chimero. Muszę odpocząć od niego i całego tego cyrku, więc nie dziw mi się, że chcę jechać. Z tobą albo bez ciebie- i tak zapewne nie zastałbyś mnie w pokoju, gdyby zamarzył mi się wyjazd do miasta i zabawa z bullgorami.

TOBIASIE?
Panienka się rozgadała, o ho ho XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy