Wbiłam spojrzenie w grube, świątynne drzwi, jakby to miało mi w czymś pomóc. Zarejestrowałam, że Lorcan coś do mnie mówił, ale puszczałam to mimo uszu, zupełnie nie w nastroju do słuchania jego wywodów na temat mojej wierności. Czułam się podle. Po prostu podle. Za to, że zostawiłam go w takiej sytuacji, bez żadnej odpowiedzi. Nie dałam mu nawet powodu do tego, by nie martwił się moimi uczuciami. Choć nie byłam w stu procentach pewna tego, czy w tamtym momencie mi się oświadczał, czy po prostu chciał podarować pierścionek tak piękny, że nawet nie potrafiłabym sobie go wyobrazić. Jednak dostrzegłam wyraz jego twarzy, jeszcze zanim wyprowadzono mnie ze świątyni. A to jeszcze mocniej spotęgowało poczucie winy.
Mocny smak krwi w ustach sprowadził mnie na ziemię. Przytknęłam dłoń do wargi, pulsującej żywym bólem i lekko zmarszczyłam brwi, czując wilgoć na palcach. W oczach starca widziałam wściekłość, jeszcze większą niż wcześniej. Ale gdzieś za nim dostrzegłam dwie czupryny, zupełnie od siebie różne.
– Dostaniesz mocniej, jeśli wciąż nie będziesz mnie słuchać – warknął, przyszpilając do drzewa moje ramię. Nawet nie wiem, kiedy znaleźliśmy się w lesie za sakralnym budynkiem.
– Proszę bardzo. Znów pobij mnie do nieprzytomności i daj pierścionek na drugi palec. Tylko ty będziesz wtedy odprawiał mszę, nie ja – syknęłam, z całej siły strzepując jego rękę.
Może gdybym oszczędziła sobie pyskówek w stosunku do wrednego, sparciałego starca nie złamałby mi nosa kilka miesięcy temu.. Ale to tylko gdybanie. Blizny na jego przedramieniu zaczęły się jarzyć słabym, błękitnym blaskiem, co było równoznaczne z użyciem przez niego mocy. Ponownie przyszpilił mnie do pniaka, tym razem oburącz, co skwitowałam cichym jęknięciem, gdy posiniaczone plecy napotkały drzewo.
– Nie bądź taka bezczelna. Zrobię to, ale wtedy, gdy oni odjadą. I nie życzę sobie, byś kręciła się wokół tamtego.. Tamtego.. – tu sobie zrobił krótką przerwę, kwitując ją cichym prychnięciem. – Jesteś moją narzeczoną. A dobra narzeczona nie zdradza.
– Nigdy się na to nie zgadzałam, jeśli dobrze pamiętam. To po pierwsze. A po drugie, to nie jest koncert życzeń, shoira, i nie mam najmniejszego zamiaru przestać się wokół niego kręcić.
Moją odpowiedź skwitował jedynie mocnym popchnięciem mnie na bogom ducha winne drzewo i oddaleniem się gdzieś w swoją stronę. Przez krótką chwilę walczyłam z oddechem, który na moment odmówił mi posłuszeństwa i przytknęłam dłoń do krwawiącej wargi, ścierając jeszcze posokę z brody, jakby nie chcąc, by ta poplamiła szatę.
NATANIELU?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz