wtorek, 28 sierpnia 2018

Od Nataniela c.d. Celestii

 Chłodny kawał metalu nieprzyjemnie ciążył mi w rękach, będąc jednym z naocznych świadków reprymendy, jaką dostałem zaraz po powrocie ze mszy. Rodzic, czy też nie- zarządzał jednym z większych oddziałów wypadowych, do tego złożonym z dziesiątek chłopaków mających jeszcze mleko pod nosem. Piętnastolatkowie stanowili lwią część owego grona, razem z tymi starszymi od nich zaledwie o rok. Większość z nich nie zdawała sobie sprawy z pokrewieństwa pomiędzy dwoma Chimero, zupełnie ignorując wszelkie podobieństwa nie tylko w wyglądzie, ale i zachowaniu czy sposobie bycia. A bo przecież generał jest już stary, pewnie zdążył osiwieć, równie dobrze mógł mieć bujną, czarną czuprynę za młodu. Tak, tak, a świnie latają zygzakiem, co nie?
 Jeszcze raz sprawdziłem czy karabin na pusty magazynek i jest zabezpieczony, żebym po drodze nie miał żadnych nieprzyjemnych niespodzianek ze strony jedynego prawdziwego sojusznika na tym okrutnym świecie. Naboje trzymałem w kieszeni, chronione grubym, nieprzemakalnym materiałem, by mieć do nich łatwy dostęp, choć szczerze wątpiłem, bym w dniu dzisiejszym musiał ich użyć. Sam widok uzbrojonego żołnierza powinien skutecznie odstraszyć ewentualnych czepialskich i awanturniczych, nawet tych po kilku głębszych. W tej sytuacji już dzikie zwierzęta wydawały się groźniejsze, od zwykłych cywili czy niższych stopniem, już wcześniej patrzących na mnie z przestrachem. Jednak niezawodna dwudziestka musiała czekać schowana, tego wymagała procedura. Znaczy wymagała trzymania ich w magazynku, ale kto by się tym przejmował, skoro sam generał postępował podobnie do mnie? Czasami aż nazbyt. Zakochał się za szczeniaka, był przy swojej kobiecie do momentu, aż organy władzy wkroczyły do akcji. Nie popełnij mojego błędu, mówił...
 — Jakiego błędu, do cholery? Zakochałeś się, stary pryku i tyle, przecież to nic złego— mruczałem pod nosem, mijając kolejny odcinek lasu. Rynek podobno powinien być gdzieś niedaleko.— Też to zrobiłem, nawet wcześniej, niż ty i jakoś nic się nie stało, przynajmniej na razie. Bo stchórzyłem, spierdoliłem sprawę już na wstępie, a potem nie miałem jaj, żeby podejść do niej po mszy i powiedzieć... Właśnie, co miałbym jej powiedzieć? No hej, Celestio, zakochałem się w tobie. Fajnie, co nie? To jak, wyjdziesz za mnie?— Prychnąłem gniewnie, zły na samego siebie.
 Przez te wszystkie lata żyłem w swoim małym, egoistycznym świecie, święcie przekonany o tym, że mi też należy się happy ending, jak z filmów. Tylko ja i ona, nareszcie razem, związani przez przysięgę z dziecinnych lat. I miłość głupiego, miastowego chłopaczka do przepięknej kapłanki z prowincji, zapewne nieodwzajemniona. Chciała być miła, szkoda jej było żołnierzyka mającego łzy w oczach, więc dała mi odrobinkę czułości, tylko tyle. Choć nadal w głębi serca tliła się nadzieja na szczęśliwe zakończenie tej zawiłej historii.

CELESTIO?
Ho, ho, panicz idzie na ryneczek xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy