Nieprzyjemny swąd stęchlizny wciąż drażnił nos, który nie dał rady się do niego przyzwyczaić przez cały ten czas. Głowa pulsowała ciągłym bólem, już od kilku nocy. A ciało przeszywały nieprzyjemne dreszcze, gdy zbolałe mięśnie wręcz wołały o krztę ruchu. Czułam się brudna, głównie przez krew zakrzepłą na twarzy, rękach i pod paznokciami. O potrzeby fizjologiczne nie musiałam się martwić. Dostałaś Próbę 1 na samym początku, którą szpikujemy czasem naszych żołnierzy. Żeby nie musieli marnować czasu na korzystanie z toalety. Ja po prostu nie chcę, żeby tutaj jebało jeszcze bardziej. Uświadomił mnie o tym dopiero jakiś czas temu. Dwa? Może trzy dni wcześniej. Skóra, która nie widziała słońca już długi czas, kolorem zaczęła przypominać kitel Whitehorna. Z reguły czysty i śnieżnobiały. Przynajmniej na początku. Krwistoczerwone znaki na rękach i nagim boku wydawały się wręcz oderwane od rzeczywistości. Jakby nie należały do mnie. Stanik, wcześniej całkowicie czarny, też był upstrzony szkarłatnymi, ciemnymi plamkami, gdy skażona specyfikiem posoka uchodziła z ciała przez usta lub nos. Góra od munduru, włącznie z koszulką leżały gdzieś rzucone w kąt. Pan Doktor Od Siedmiu Boleści musiał mieć dobry widok na żyły w górnej partii ciała, które, przez pojedyncze medykamenty ciemniały na kilka godzin, a później znów wracały do normalnego wyglądu. Każdą taką zmianę notował w tym pierońskim, czarnym notesie. A z każdym dniem zbliżał się do strzykawki, na którą patrzył z dziwną czułością. Wypełnioną niemalże po sam koniec granatowym, prawie czarnym płynem. Zdecydowanie gęstszym od większości próbek, które moje ciało miało okazję spróbować.
Widzisz? Twojego rycerza wciąż tutaj nie ma. Śmiał mi się prosto w twarz. Nie oczekuję, że się tutaj zjawi. Tak samo, jak twoja rudowłosa pani. Choć jej raczej już nigdy nie zobaczysz. No.. Przynajmniej nie żywej. To był jedyny raz, kiedy raczyłam mu odpowiedzieć. Wtedy krew pociekła z moich ust, bynajmniej nie przez truciznę. Siniak na brzuchu, niemalże przy żebrach został do tej pory. Podobnie, jak nieme zadowolenie z jego zranionego wyrazu twarzy. Wyglądał, jakby miał się zaraz rozryczeć. Jeszcze nigdy nie odczułam takiej satysfakcji z wypowiedzenia kilku słów. I nawet, mimo bólu brzucha i krwi- powiedziałabym je jeszcze raz. Jednak resztki humoru opadły, gdy znów usłyszałam szczęk kluczy w drzwiach.
– Najwyższa pora czegoś cię pozbawić. Zobaczymy, kiedy znów ujrzysz słońce. Jeśli w ogóle je kiedyś zobaczysz – warknął z rozbawieniem.
– Może jakieś dzień dobry, co? – odpowiedziałam mu tym samym, nawet nie racząc go spojrzeniem.
NATANIELU?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz