środa, 29 sierpnia 2018

Od Celestii – Cd. Nataniela

 Z dłońmi splecionymi za plecami dreptałam ku centralnemu punktowi wsi. Już z daleka dobiegała mnie skoczna muzyka, tak charakterystyczna dla letniego festiwalu. Chłopcy naprawdę się postarali. Ćwiczyli cały rok, wiedząc, że w czasie zabawy mają do nas przyjechać oddział ze stolicy. Oddział, w którym większość żołnierzy była właśnie w ich wieku. Pamiętam, jak bardzo rozemocjonowani byli wczorajszego wieczora, gdy robili próbę generalną. Koniec końców nikt z nas nie wiedział, o której dokładnie oddział przybędzie na prowincję. Jedyną informacją był rok, miesiąc i dzień, czyli w sumie tak, jak zwykle. Wiadome również było to, w jakim mniej więcej wieku. Ale, cholera, ani przez moment nie spodziewałam się tego, że będzie mi dane ponowne zobaczenie Nataniela. Tej pierwszej i jedynej miłości, która dojrzewała przez cały ten czas, przez całe siedem, prawie osiem lat. Nie miałam żadnej pewności na to, że chłopak ją odwzajemnia. W końcu pierścionek mógł być zwykłym prezentem, a nie tym niemym zapewnieniem o uczuciach pana porucznika. Ale... Jego słowa o odpowiednim momencie, czy jego spóźnieniu... Zupełnie, oj, zupełnie ich nie rozumiałam.
 Ze świata przemyśleń i niepewności wyrwało mnie czyjeś nagłe chwycenie za ramiona. Ciepłe, kobiece dłonie leciutko zaciskające się na nagiej skórze na moich rękach sprowadziły mnie na ziemię, równie niespodziewanie, co skutecznie. Tylko... Skąd Freya się tutaj wzięła? Nie prowadziła razem z kuzynem oddziału na rynek? Odwróciłam głowę, by móc spojrzeć na czarnowłosą kobietę, delikatnie przyprószoną siwizną. I w te, wręcz jadowicie zielone oczy, tak podobne do oczu mojej matki. Podobno były bardzo daleką rodziną, choć jakoś nigdy się w to nie zagłębiałam. Odwróciłam się w jej stronę, nie ukrywając pytającego wyrazu twarzy. Czyżby szła za mną od samej świątyni?
 – Pani Fr.. – zaczęłam, ale ta przerwała mi podniesieniem ręki, co u niej było dość oczywistym gestem.
 – Wolałam się upewnić, że Lorcan znów cię gdzieś nie złapie i znów nie zrobi ci krzywdy. Choć ostatnio staje się coraz bardziej bezczelny... – wyjaśniła, z troską ujmując moją buzię i obróciła ją we wszystkie możliwe strony, oglądając ranę na wardze. Na całe szczęście nie wiedziała o plecach... – Poza tym... Domyślam się, że zmiana piosenki była improwizacją, co? Dla którego z panów? Pewnie tego z czarnymi włosami i wygolonym bokiem, hm?
 Krótka chwila konsternacji, namysłu, czy mogę jej zdradzić tożsamość chłopaka, który już tak dawno skradł moje serce. 
  – Zupełnie pani nie trafiła. Pieśń była z myślą o tamtym z białymi włosami. Jednym z najwyższych, mocno wyróżniających się na tle pozostałych żołnierzy – wyjaśniłam w końcu, nie chcąc, by ta rozsiała jakieś plotki. – Zakochałam się w nim już siedem lat temu i... I miłość wciąż i wciąż rosła.. 
 Mówiąc te słowa na mojej twarzy zajaśniał uśmiech. Wystarczyło samo wspomnienie Nataniela, krótka, przelotna myśl o nim. W końcu pogrążone w rozmowie dotarłyśmy na rynek, gdzie w końcu Freya zostawiła mnie samą, tłumacząc się przymusem pomocy Lucienowi. Mimo dość wczesnej pory, już dość dużo par zajmowało miejsce wyznaczone na tańce. Ja zaś zajęłam swoje, przy jednym z wolnych stolików.

NATANIELU?
Może w końcu uda im się pogadać xD

Od Tobiasa – Cd. Dary

 Przysłuchiwałem się jej słowom, przyjemnemu głosowi.. A uśmiech sam wprosił się na moją mordkę, słysząc sam jej ton. Ale, ale nie miałem zamiaru pozwolić jej płacić za coś, co zdecydowanie powinno przypaść mężczyźnie w tym związku. Wiedziałem jednak, że Dara jest dużym uparciuszkiem. I tutaj akurat byliśmy podobni. Ja uparcie ją uczyłem, a ona uparcie tej wiedzy nie chciała przyswajać. No, przynajmniej tej chemicznej, bo ogólnie była doskonałą uczennicą, tak mocno chwaloną przez niemalże wszystkich nauczycieli. 
 – Nie, nie, nie. Ja jestem mężczyzną w tym związku, skarbie, i nie pozwolę ci za to płacić. Akurat w tej kwestii ze mną nie wygrasz – stwierdziłem, zdecydowanie kręcąc głową. – Zwłaszcza, że to mi zachciało się domków nad morzem. Iii nie słyszę odmowy, bo będę jojczał. I podejdziemy na parking, podjedziemy do ciebie samochodem... A później do mnie i do celu.
 Mówiąc ostatnie słowa wbiłem wzrok w dwuskrzydłowe drzwi i kiwnąłem głową Phillipowi, który akuratnie przyszedł na spotkanie ze swoją ulubioną pielęgniarką. Od dawna im kibicowałem. Elen po prostu idealnie do niego pasowała. Uspokajała jego nerwy, tak często nadszarpnięte przez naszych praktykantów i niektórych bezczelnych pacjentów. W sumie, Dar działała podobnie na mnie. Wystarczył sam jej kojący dotyk, muśnięcie opuszkami palców mojej dłoni, a stres i zdenerwowanie ulatywały ze mnie, jak powietrze z pękniętego balonika. Szczerze wątpiłem, że ona o tym wiedziała. Ale tak czy siak... 
 Otworzyłem drzwi przez ciemnowłosą pięknością, pozwalając jej wyjść pierwszej. W ciągu tych kilku minut niebo zdążyło przybrać kolory pomarańczu i czerwieni, głównie przez zachodzące słońce, znikające gdzieś między budynkami miasta. Ponownie splotłem nasze palce, prowadząc ją w stronę parkingu. A tym samym do najnowszego nabytku, na który odkładałem od kilkunastu miesięcy. Audi R8. Bo motorem jednak nie wypadało przyjeżdżać do szpitala, gdy tak wielu pracowników narzekało na kierowców z prawem jazdy kategorii A. Sam nie podzielałem tej niechęci, jako jeden z nich. Choć, oczywiście motocykliści często denerwowali tych prowadzących samochody. Chcesz sobie wyprzedzić kulturalnie jakiegoś starego, rozlatującego się fiata, a tu po lewej nagle ktoś cię omija komarkiem 40 km/h. No czy jest coś bardziej denerwującego? No, może oprócz komarów i tych małych muszek, które potrafią pojawić się przy owocach nawet w lodówce.
 W końcu dotarliśmy na parking. Powolutku, bo powolutku, ale nigdzie nam się nie spieszyło. I, w sumie, nie powinno. Obydwoje mieliśmy wolne i zarezerwowany domek, więc akuratnie w tej kwestii byliśmy bezsprzecznie ustawieni. Wolną ręką sięgnąłem do lewej kieszeni, w poszukiwaniu pilota od samochodu. Widząc, jak Dara poszukuje go wzrokiem, po prostu lekko się uśmiechałem. Wiedziałem, że nie miała pojęcia o zakupie, bo raczej się nie chwalę takimi rzeczami.
 – Ten, który teraz mignie – oznajmiłem, zerkając na nią z góry i otworzyłem auto w kolorze matowego grafitu, widoczne nieopodal nas.

DARO?
On też uparty >:C

Od Dary c.d. Tobiasa

 Jeszcze raz upewniłam się, że schowałam wszystkie włosy pod kaskiem, głównie ze względów bezpieczeństwa. Minus długich włosów jest taki, że wszędzie mogą się zaplątać, zwłaszcza jeśli mają nieco ponad metr. Dopiero wtedy zajęłam miejsce tuż za Whitehornem i, ha, tym razem to ja raczyłam naruszyć jego przestrzeń osobistą. Przysunęłam się do niego, obejmując szczelnie szczupłymi rączkami. Tak mocno, jak tylko mogłam w aktualnych warunkach, żeby w razie czego po samym dotyku mógł zorientować się, że coś jest nie tak. 
 Odruchowo przymknęłam oczy, czując jak ruszamy z miejsca. Dziecięcy nawyk jeszcze z czasów, kiedy byłam zdana na łaskę i niełaskę starszych, mających zezwolenie na prowadzenie motorów lub podobnych im pojazdów. Oparłam się bokiem twarzo-kasku o, nie ukrywam, imponująco umięśnione plecy mojego towarzysza, wsłuchując się w ryk silnika. Tak przyjemny dla uszu, ale też przypominający o tym, jak bardzo zaniedbałam własny sprzęt, dzielnie czekający na mnie w jednym z garaży.
 Po kilku chwilach uniosłam powieki, pewna tego, że nie polecę w tył, ni w boczek nagle złamana przez upierdliwe uczucie słabości. Zmarszczyłam brwi, widząc główny plac i dopiero teraz zdałam sobie sprawę z niezwykłej ostrożności ciemnowłosego. Bez skrępowania jeszcze troszkę przysunęłam swoje bioderka do jego zadka, prostując plecy na tyle, na ile pozwalał mi opór powietrza. 
 — Toby, nie ograniczaj się, noo! Strażnicy tak czy siak nie będą się czepiać, jeśli przekroczysz prędkość o tej porze!— zawołałam wesołym tonem.
 Tak, aktualnie cieszyłam się bardziej, niż dziecko z najlepszego prezentu urodzinowego. Do szczęścia wystarczył mi pęd, zimny, poranny wiatr wbijający igiełki chłodu w odsłonięte fragmenty skóry i to niezwykłe uczucie lekkości, zupełnie jakbym unosiła się na chmurce. Z zafascynowaniem wpatrywałam się w coraz szybciej migające obiekty, upewniając się, że panicz choć raz bez marudzenia raczył mnie posłuchać. Usta same wykrzywiły się, przybierając wyraz szczerego rozbawienia, po części spowodowany przez samopoczucie poprawiające się z każdą mijającą minutą. Przywarłam piersią do kierowcy, już bez żadnego specjalnego powodu, po prostu biło od niego takie przyjemne ciepło, jakiego jeszcze nigdy nie czułam. A miałam styczność z wieloma osobami, już przez sam fakt bycia córką Alfy, pełniącą rolę dowódcy reprezentatywnego. Wzmocniłam uścisk, buzią wtulając się w przestrzeń pomiędzy łopatkami Tobiasa, co zrobiłam tak naprawdę na czuja, pole widzenia mając ograniczone przez barierę kasku. W praktyce mogłam jedynie obserwować widoki z boku, by jeszcze bardziej nie przeszkadzać ciemnowłosemu. Najpierw drogę z Kwatery Głównej, niezwykle szybko ustępującą miejsca temu surowemu krajobrazowi, charakterystycznemu dla pustkowi i zbliżających się ruin, będących kiedyś miastem. Teraz, powoli nadżerane przez ząb czasu, przemieniało się nie tyle w gruzowisko, co w zbitkę pyłu, strasząc ciekawskich surowymi, metalowymi szkieletami.

TOBIASIE?
Grzeczna taka się zrobiła :')

wtorek, 28 sierpnia 2018

Od Nataniela c.d. Celestii

 Chłodny kawał metalu nieprzyjemnie ciążył mi w rękach, będąc jednym z naocznych świadków reprymendy, jaką dostałem zaraz po powrocie ze mszy. Rodzic, czy też nie- zarządzał jednym z większych oddziałów wypadowych, do tego złożonym z dziesiątek chłopaków mających jeszcze mleko pod nosem. Piętnastolatkowie stanowili lwią część owego grona, razem z tymi starszymi od nich zaledwie o rok. Większość z nich nie zdawała sobie sprawy z pokrewieństwa pomiędzy dwoma Chimero, zupełnie ignorując wszelkie podobieństwa nie tylko w wyglądzie, ale i zachowaniu czy sposobie bycia. A bo przecież generał jest już stary, pewnie zdążył osiwieć, równie dobrze mógł mieć bujną, czarną czuprynę za młodu. Tak, tak, a świnie latają zygzakiem, co nie?
 Jeszcze raz sprawdziłem czy karabin na pusty magazynek i jest zabezpieczony, żebym po drodze nie miał żadnych nieprzyjemnych niespodzianek ze strony jedynego prawdziwego sojusznika na tym okrutnym świecie. Naboje trzymałem w kieszeni, chronione grubym, nieprzemakalnym materiałem, by mieć do nich łatwy dostęp, choć szczerze wątpiłem, bym w dniu dzisiejszym musiał ich użyć. Sam widok uzbrojonego żołnierza powinien skutecznie odstraszyć ewentualnych czepialskich i awanturniczych, nawet tych po kilku głębszych. W tej sytuacji już dzikie zwierzęta wydawały się groźniejsze, od zwykłych cywili czy niższych stopniem, już wcześniej patrzących na mnie z przestrachem. Jednak niezawodna dwudziestka musiała czekać schowana, tego wymagała procedura. Znaczy wymagała trzymania ich w magazynku, ale kto by się tym przejmował, skoro sam generał postępował podobnie do mnie? Czasami aż nazbyt. Zakochał się za szczeniaka, był przy swojej kobiecie do momentu, aż organy władzy wkroczyły do akcji. Nie popełnij mojego błędu, mówił...
 — Jakiego błędu, do cholery? Zakochałeś się, stary pryku i tyle, przecież to nic złego— mruczałem pod nosem, mijając kolejny odcinek lasu. Rynek podobno powinien być gdzieś niedaleko.— Też to zrobiłem, nawet wcześniej, niż ty i jakoś nic się nie stało, przynajmniej na razie. Bo stchórzyłem, spierdoliłem sprawę już na wstępie, a potem nie miałem jaj, żeby podejść do niej po mszy i powiedzieć... Właśnie, co miałbym jej powiedzieć? No hej, Celestio, zakochałem się w tobie. Fajnie, co nie? To jak, wyjdziesz za mnie?— Prychnąłem gniewnie, zły na samego siebie.
 Przez te wszystkie lata żyłem w swoim małym, egoistycznym świecie, święcie przekonany o tym, że mi też należy się happy ending, jak z filmów. Tylko ja i ona, nareszcie razem, związani przez przysięgę z dziecinnych lat. I miłość głupiego, miastowego chłopaczka do przepięknej kapłanki z prowincji, zapewne nieodwzajemniona. Chciała być miła, szkoda jej było żołnierzyka mającego łzy w oczach, więc dała mi odrobinkę czułości, tylko tyle. Choć nadal w głębi serca tliła się nadzieja na szczęśliwe zakończenie tej zawiłej historii.

CELESTIO?
Ho, ho, panicz idzie na ryneczek xD

niedziela, 26 sierpnia 2018

Od Tobiasa – Cd. Dary

 W milczeniu obserwowałem poczynania ciemnowłosej dziewczyny i mimikę twarzy, zmieniającej się niemalże z każdą minutą. Począwszy od zwykłej obojętności, przez zadowolenie, aż na ciekawości kończąc. Z dłońmi w kieszeniach dzielnie maszerowałem za nią, w pierwszych chwilach bez trudu dotrzymując jej kroku. Serce jednak przyspieszyło, gdy ta po prostu puściła się krzywym biegiem po korytarzu, z rękami rozłożonymi tak, jakby miała zaraz wyjebać przez okno i odlecieć w siną dal. Ale tego nie zrobiła, co raczej zbyt dużym zaskoczeniem nie było, zważywszy na to, że bardzo nieliczna grupa ludzi potrafi bez problemu walczyć z grawitacją. Jednak nie przyspieszyłem, ni nie dałem po sobie poznać niepokoju, który początkowo mną targał. Ale cały zniknął, jak za dotknięciem różdżki, kiedy tylko dziewczyna bez problemu pchnęła ciężkie drzwi. Lekki, prawie niedostrzegalny uśmiech rozjaśnił moją buzię w momencie, kiedy ta po prostu zakręciła się wokół własnej osi od razu po wyjściu na zewnątrz. Czy człowiekowi może aż tak bardzo zabraknąć świeżego powietrza przez zaledwie kilkanaście godzin? W tym momencie Dara zachowywała się jak małe dzieciątko, które w końcu ubłagało nieustępliwego rodzica o chwilkę zabawy na dworze. Cała jej powaga ustąpiła miejscu wręcz dziecięcemu urokowi, którego za cholerę jej nie można było odmówić.
 Uniosłem kąciki ust jeszcze odrobinkę, jakby w odpowiedzi na jej prośbę i z aprobatą pokiwałem głową. Do czego to doszło, żeby dowódca, następczyni Alphy prosiła o coś niepozornego chemika, niewyróżniającego się niczym z tłumu? W tamtym momencie poczułem się naprawdę ważny, jakbym był co najmniej Betą w naszej dużej, Nocnej grupie. Ani na momencik nie wyjąłem dłoni z kieszeni ciemnych spodni, równając w końcu krok z czarnowłosą panienką. Zerknąłem na nią przelotnie z góry, wyłapując spojrzenie bystrych, rubinowych tęczówek, ale nie odwróciłem pierwszy wzroku. Oj, co to, to nie!
 – Pójdziemy, pójdziemy. Potrzebujesz świeżego powietrza i kogoś, kto będzie pilnował, żeby szwy nie puściły. Ale raczej dzisiaj już nie zdążymy. Jutro – oznajmiłem w końcu, wbijając spojrzenie w jeden z wielu garaży, zaopatrzony w numerek 314. Dokładnie taki sam, jak na breloczku kluczy.
 Uchyliłem szerokie drzwi, by bez problemu móc wyjechać motorem i ruchem głowy pokazałem dziewczynie, by weszła za mną do środka. Z bagażnika wyjąłem dodatkowy kask, rzucając go wprost do rąk młodszej von Determante. Sam zaś założyłem skórzane rękawice, zapiąłem do końca kurtkę i również założyłem swego rodzaju ochraniacz na głowę. Zająłem swoje miejsce zaraz przy kierownicy i grzecznie poczekałem, aż Dara usiądzie za moimi plecami.
 – Możesz chwycić się mnie, albo bagażnika motoru. Zależy, jak ci będzie wygodniej. Mi nie będzie nic przeszkadzać – odezwałem się, wkładając kluczyki do stacyjki i przekręciłem kluczyk.
 Wraz z warkotem silnika, na moją twarz wpełzł szeroki uśmiech, przypominający o czekającym mnie zadaniu.

DARO?
No.. Jeszcze chwilka i będziemy na miejscu~

sobota, 25 sierpnia 2018

Od Dary c.d. Tobiasa

 Dwieście za domek, kolejne pięćdziesiąt za psa, do tego jeszcze koszt wyżywienia- kolejne trzy dyszki, wyliczałam w myślach. Chociaż wszystko powinno czekać na nas już na miejscu. Przynajmniej tyle dobrego, że zakupy okazały się zbędne, oczywiście te dotyczące jedzenia. Choć facet zażyczył sobie wręcz bajońską sumę za całokształt, nie ukrywam. Jedna noc i prawie trzysta dolarów wyleciało z mojego konta... Dopiero teraz dotarło do mnie to, co odpisała mi Desideria, skutkując pojawieniem się leciutkich rumieńców, spotęgowanych jeszcze przez słowa chłopaka. Wyrwał mnie ze świata myśli, brutalnie uświadamiając o tym, jak szybko upływał czas. Gumki, dobre sobie. Wystarczy, że truję się tamtymi tabletkami hormonalnymi, dzięki licznym modyfikacjom zdolnym do całkowitego kontrolowania pracy organizmu osoby pokroju mnie. Mag krwi, który dopiero kilka tygodni temu zdecydował się na właściwe używanie swojej mocy. Niepozorna dziewczyna, już oficjalnie towarzysząca drugiemu z magów, jednak o zupełnie innym talencie. Nawet własna matka mówiła mi: Bierz go w obroty, chcę doczekać się wnuków, zanim wysiądę nerwowo przy tym jełopie.
 Odwzajemniłam jego uśmiech, podnosząc swoje cztery litery. Telefon powędrował do małej kieszonki w torebce, sprytnie ukrytej pod materiałem marynarki Tobiasa. Mojego Tobiasa, którego nie miałam zamiaru „brać w obroty”, jak to często i gęsto określano. Jeszcze nie, przyjdzie na to odpowiedni moment. Bez snucia planów z kategorii życie intymne Whitehorna i von Detremante, powinno to wyjść jak najbardziej naturalnie.
 Splotłam nasze palce, grzecznie idąc przy boku wielkoluda. Czasami odnosiłam wrażenie, jakby miał zachwiać się i przewalić na mnie cały swoim ciężarem, ale cii... To dlatego, że jestem tak mała, zwłaszcza w porównaniu do czarnowłosego jegomościa.
 — Domek numer sto dwadzieścia jeden, zarezerwowany na godzinę osiemnastą, byśmy mieli czas na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Dwieście osiemdziesiąt dolców, wliczając w to zniżki sezonowe, ale za to jedzenie będzie na nas czekać na miejscu, kierownik jest bardzo miłym człowiekiem.— Mówiłam, już odruchowo trzymając kciuk przy dolnej wardze. W ten sposób skupianie się przychodziło mi o wiele łatwiej. Zeskoczyłam z ostatniego schodka, niczym małe dzieciątko.— Mieszkam dwie ulice stąd, w małym domku na strzeżonym osiedlu. Z tego, co pamiętam jest troszkę bliżej do mnie, niż do ciebie, więc, jeśli nie będziesz miał nic przeciwko, zapraszam najpierw do siebie. I deklaruję się ponieść kosztów naszego pobytu, bez sprzeczania się, kotku.

TOBIASIE?
Uparta, nie odpuści ;-;

czwartek, 23 sierpnia 2018

Od Celestii – Cd. Nataniela

 Mocny snop światła na chwilę zagościł w świątyni, wpuszczony przez otwarte drzwi. Przymrużyłam lekko oczy, kiedy to promienie słońca bezczelnie postanowiły się w nie wedrzeć. Ale mimo to, wciąż dzielnie odprowadzałam wzrokiem cały oddział. Cóż, przynajmniej miałam nadzieję, że tak to wyglądało. Bo spojrzenie pozostawało wpierw na twarzy Nataniela, zaś później- na jego głowie, kiedy to wraz z pozostałymi żołnierzami opuszczał sakralne mury. Wraz z zamknięciem ciężkich, drewnianych wrót odetchnęłam ni to z ulgą, ni to z odrobiną stresu. Ulga, bo chłopak odwzajemniał niemalże każdy mój uśmiech czy spojrzenie, niby całkowicie przypadkowe. Zaś stres spowodowany był myślą o festiwalu. Nawet, jeśli żołnierze się na nim nie pojawią, ten tak czy siak się odbędzie. A ja będę musiała zatańczyć pięć razy, bo tradycja, bo oddanie czci bóstwom, bo lepsze żniwa po suchym lecie. Przetarłam twarz dłonią, jakby dla uspokojenia, albowiem nerwy narastały coraz bardziej. Jeśli pan Chimero wyraził chęć na wzięcie udziału w zabawie, to pani Freya wraz z Lucienem zapewne prowadzą oddział do głównej części wioski. Części, znajdującej się zaraz obok lasu, stopniowo coraz gęściejszego. Drzewa dostarczały potrzebnego cienia, a kilka metrów dalej płynął mały strumyk, który nabierał tempa i wielkości dopiero tutaj, nieopodal świątyni.
 Odczekałam pięć minut, jak zawsze po odprawieniu błogosławieństwa, i dopiero wtedy opuściłam chłodne, sakralne mury. Od razu skierowałam się właśnie w stronę swego rodzaju rynku, by móc oglądać ewentualne ostatnie przygotowania. Jednak... Nie musiałam się spieszyć. Nie ja prowadziłam festiwal, więc mogłam sobie pozwolić na długi spacerek leśną ścieżką. Była ona skrótem wychodzącym bezpośrednio na rynek, stanowiącą połączenie między nim, a świątynią. A tym samym moim domem, kilkadziesiąt metrów dalej. Śpiew ptaków i szum drzew uspokajał nieco zszargane nerwy. I sumienie, które mocno, oj, mocno mnie gryzło od tych kilku godzin. Nie uspokoiły go nawet te uśmiechy i spojrzenia, którymi obdarował mnie białowłosy żołnierz. Miałam szczerą nadzieję na to, że złapię go podczas festiwalu. Choćby na momencik. By wszystko mu wytłumaczyć. Moją obrączkę, dziwne zachowanie, wręcz brutalne wyciągnięcie mnie ze świątyni... Ale najważniejsze było to, że prawdopodobnie nie dostrzegł rozwalonej wargi. Ani siniaka na plecach. A przynajmniej taką miałam nadzieję. Nie chciałam, by głupio się o mnie zamartwiał. Choć... Może się nie martwił. Nie miał czym. Bo w koń... Celes, wdech, wydech! Nie teraz zamartwianie się o to czy się martwi czy nie, bo skoro martwi się nie żywią, to czemu żywi się mają martwić, hm?
 Pokrzepiona swoimi własnymi myślami raz jeszcze odetchnęłam, skręcając na kamienną ścieżkę, prowadzącą wprost na brukowany rynek. Ale, na szczęście, miałam iść jeszcze minimum dziesięć minut.

NATANIELU?
Chaos totalny ;--;

Od Tobiasa — Cd. Dary

  Z szuflady wyjąłem czystą kartkę papieru, naznaczoną jedynie poziomymi liniami. Na takich właśnie pisałem raporty dla ordynatora, ale i prośby i nakazy dla Phillipa. Niby jest na niższym stanowisku niż ja, ale razem chodziliśmy do klasy. I wciąż, podobnie jak Rudy, jest moim bardzo dobrym kumplem. Jednak znacznie bardziej godnym zaufania, niż Raphael. 
 Z długopisem i kartką w łapce zająłem miejsce naprzeciw Dary, którą w końcu mogłem bez problemu nazywać swoją dziewczyną. Po tak długim czasie okazało się, że miłość mojego życia odwzajemnia uczucia niepozornego chemika, który, szczerze powiedziawszy, nie mógł jej zbyt wiele zaoferować. Ale... Nie teraz czas na zamartwianie się o to. Estry są gotowe, schowane w lodówce i ponumerowane. Połącz 5 mg każdego z nich z 15 mg syropu, który też jest w lodówce. Później zostaw je na godzinę, żeby zobaczyć, jak ze sobą będą reagować. Jeśli skład ulegnie nieznacznej zmianie, wiesz co robić. Jeśli znów stanie się coś, co cię zaniepokoi, to je zostaw. Zajmę się nimi we wtorek. Miałem szczerą nadzieję na to, że brunet będzie jutro w pracy. Ze wszystkich obecnych w szpitalu chemików, i wyłączając oczywiście mnie, tylko on jeden był tak dobrze rozgarnięty w tym, co robi. I, najważniejsze, nie bał się zadawać pytań, jeśli nie był czegoś pewien. Mocno, oj, mocno go za to szanowałem. 
 Uniosłem lekko kąciki ust, słysząc jej głos Dary. Może nie skierowany do mnie, a do właściciela nadmorskich domków. Ale wciąż tak samo zmysłowy. Tobiasie Jeffreyu Whitehorn, uspokój się, do jasnej anielki! Odetchnąłem cicho i odsunąłem się od stolika, by złożyć kartkę w pierwszej szufladzie biurka, stojącego zaraz pod jednym laboratoryjnych okien, i zamknąłem ową szufladę na klucz. Nie raz i nie dwa się zdarzało, że starsze panie sprzątające brały właśnie takie kartki za jakieś śmieci; niepotrzebne papiery i wywalały je do kosza. A później wielkie zdziwienie i samowolka, bo pan Whitehorn nie dał nic do roboty i możemy robić dokładnie to, co nam się podoba. Albo zajmować się rzeczami, o których w ogóle nie mają pojęcia. Praktykantom można mówić jasno: "Róbcie to, co potraficie. Jeśli o czymś słyszycie po raz pierwszy, to znaczy, że nie macie jeszcze tyle doświadczenia" A oni co? Zawsze wiedzą lepiej. A kto zbiera ochrzan od ordynatora? No jak to kto? Przecież to oczywiste.
 Ale znów myślę o pracy, a to powinienem zostawić na inny czas. Odwróciłem się do biurka tyłem, zadkiem opierając się o blat. Spojrzenie oczywiście powędrowało na panienkę, która tak często raczyła mnie towarzystwem w tych chłodnych, czterech ścianach. I której towarzystwa tak mocno łaknąłem.
 – Zbieramy się, kochanie? – odezwałem się w końcu, odkładając kitel na jego miejsce i uśmiechnąłem się ciepło do czarnowłosej piękności.

DARO?
To co, gdzie to pierwsze jedziemy?

Od Dary c.d. Tobiasa

 Porządna porcja cukrów i innych wsio zdecydowanie podziałała na mnie, jak balsam na piekące rany. Nawet śmiem twierdzić, że organizm ucieszył się z jedzonka, od razu biorąc się za uzupełnianie braków w energii i tamtym życiodajnym płynie. Choć ręce jeszcze trochę mi się trzęsły, to czułam, że mogłabym przebiec maraton. Dwa razy pomnożone przez sześć. A perspektywa całodniowej wycieczki jedynie wprawiała mnie w wyśmienity nastrój. Normalnie w tej chwili mogłabym przenosić góry! Uśmiechnęłam się szeroko do mojego towarzysza, ukazując jasne kiełki, podkreślane przez naturalnie czerwonawe usta. Jedną z niewielu cech charakterystycznych, która naprawdę mi się podobała i której zazdrościło mi grono dziewcząt z oddziałów częściowo mi podległych albo przynajmniej współpracujących z tym moim. Choć to historia na zupełnie inną okazję.
 Zacisnęłam palce na krańcach rękawów skórzanej kurtki, przynajmniej tak mogąc dać upust temu, co aktualnie mną targało. Od nadmiaru energii, aż po czystą ciekawość. Cóż ten Tobcio nawyprawiał tym razem, hm? Porwał jakąś cudowną laskę z nie-wiadomo-kąd, przetrzymuje ją prawie tydzień w jakimś zakurzonym budynku. Czy robił to już wcześniej? Za każdym razem, kiedy wysyłano mnie na poszukiwania owego jegomościa, który lubował się w znikaniu? Nigdy go o to nie pytałam, za każdym razem z przyzwyczajenia traktując go jak kogoś całkiem obcego, marnując tak wiele okazji do zapoznania się z nim. Zwłaszcza po tragicznej śmierci Anny, kiedy nawet nasza droga Desideria martwiła się o jednego z najlepiej rokujących chemików Dzieci Nocy. Dopiero moja wrodzona głupota i nieostrożność spowodowały, że przełamałam się, zaczęłam patrzeć na niego, jak na kogoś, z kim mogłabym się zaznajomić na dłużej. Miał w sobie coś, co mnie intrygowało i... Coś dziwnego działo się w Darkowym serduszku za każdym razem, kiedy był blisko, naruszał przestrzeń osobistą. Normalnie wydarłabym się na niego, zwyzywała od zboczeńców, pedofili, macaczy i ogólnie najgorszych, więc dlaczego tego nie zrobiłam?
 Boś miękka klucha i tyle, von Detremante, ot co. Widząc drzwi wyjściowe- wyprułam na przód w pełnym biegu. Ręce rozłożyłam na boki, biegnąc slalomem, niczym dzieciak bawiący się w udawanie samolotu i zapomniałam o bożym świecie. Zupełnie zignorowałam tę dziwną słabość, jednak o wiele mniej wyraźną, niż zaledwie kilkanaście minut wcześniej. Pchnęłam ciężkie, metalowe drzwi, od razu zeskakując ze schodków. To tylko trzy stopnie, do tego okropnie niskie. Zakręciłam się wokół własnej osi, naprawdę szczęśliwa, mogąc poczuć na swojej twarzy promienie porannego słońca.
 — Toby, obiecaj, że pójdziemy na spacer, kiedy skończysz pracę!— poprosiłam, grzecznie czekając, aż ten mnie dogoni. 
 Schowałam ręce za plecami, przyglądając się wielkoludowi schodzącemu po schodach, próbując wyrównać pędzący oddech. Chyba jednak na razie powinnam jeszcze uważać na to, co robię i jak robię.

TOBIASIE?
Podróż pozostawiam tobie~

wtorek, 21 sierpnia 2018

Od Nataniela c.d. Celestii

 Już jako mały chłopiec uwielbiałem wyjeżdżać z tatą do miejsc oddalonych od stolicy o dziesiątki kilometrów, ciekawy świata i innych ludzi, mieszkających w warunkach całkiem różnych od tych panujących w metropolii. Nie z dumy czy pychy, a łaknienia wiedzy, jak każde dziecko. Widziałem wiele pięknych rzeczy, doświadczyłem ogromnej liczby tak niezwykłych doświadczeń, jednak każde z nich bledło w blasku bijącym od tego niepozornego dziewczęcia i odprawianego przez nią obrządku. Błyszczała dosłownie i w przenośni, ozdobiona ciężką biżuterią, jedynie podkreślaną przez krwistoczerwony materiał sakralnych szat. Każde jej przypadkowe spojrzenie na mnie, delikatny, uroczy uśmiech, z pozoru chaotyczny, a jednak zapewne wyćwiczony ruch i śpiew, którego pozazdrościłyby anielskie chóry- przez to wszystko moje serce niemalże wyrwało się z piersi, ledwo powstrzymywane przez barierę ciała. Nie obyło się bez podszeptywań i upominek skierowanych w moją stronę.
 To niepoprawne, mówili, opanuj się, Chimero, pierwszy raz laskę widzisz? Będziesz miał przejebane u generała, rozkazy były jasne.
 Tak jakby nasz dowódca nie zdawał sobie sprawy z mojego zafascynowania ową niewinną istotką, której temat pojawiał się podczas prawie każdego ze wspólnych obiadów. Nie musiałem mówić mu wprost o uczuciach, jakimi darzyłem panienkę Ludenberg. Same dyskretne pytania i słowa dobrane tak, by nie oznajmić otwarcie, że ją kochałem, tylko tyle wystarczyło, bym zdobył poparcie oraz pomoc mojego drogiego ojca. Tego, który podobno tak bardzo potępiał wiązanie się z kimś na odległość, głównie przez doświadczenia z pewną egzotyczną pięknością i ich związek, zakończony pojawieniem się pierwszego i jedynego potomka Leona Chimero. Nie chciał, bym popełnił jego własnych błędów, choć słowa tak naprawdę nic nie mogły zdziałać, kiedy w grę wchodziły już nie dziecięce uczucia i fantazje o bajkowej miłości z przepiękną księżniczką, a miłość dorosłego mężczyzny do jego rówieśniczki, dojrzewająca przez nieco ponad siedem długich lat.
 Chciałem z nią porozmawiać, wyjaśnić wszystko, przeprosić za postawienie jej w tak niekomfortowej sytuacji, jednak los jak zwykle okazał się moim największym wrogiem. Wystarczył jeden rozkaz, wypowiedziany tym ostrym, nieznoszącym sprzeciwu tonem, spojrzenie czerwonego oka i tego skrytego za zasłoną mlecznej mgły, bym skulił się w sobie, odkładając wszystkie plany na później. Może znalazłaby dla mnie chwilę na tamtym festiwalu, o którym poinformowała nas przez kilkoma minutami? Pragnąłem tego, dręczony przez głupie serce i sumienie, wprost zjadające mnie do środka. Wszystko przez te dwa, tak różne od siebie pierścionki. Oba zaręczynowe. Choć jeden był ważniejszy od drugiego, świadcząc o szczęściu, jakiego musiała doznać, gdy jej ukochany oświadczał się jej. Tylko... Dlaczego wtedy w świątyni dotknęła moich ust w tak czułym geście? Tylko sprawiła, że pragnąłem poczuć więcej tego przyjemnego ciepła jej zgrabnych palców, delikatnego dotyku przywodzącego na myśl muśnięcie skrzydłami motyla i samego jej towarzystwa.
 Wziąłem głęboki wdech, a w nosie zakręciło mi się od zapachu drzew, pomieszanego z tym charakterystycznym dla nadchodzącej suszy. Zdecydowanie lato na prowincji należało do jednych z najlepszych, zwłaszcza jeśli jesteś mieszczuchem i w gruncie rzeczy nie masz jak doświadczyć tego wszystkiego. Zabiorę jej dosłownie chwilkę podczas festiwalu. Przynajmniej taką miałem nadzieję, ale kto wie, co do tej pory może się stać...

CELESTIO?
Panicz urzeczony mszą~

niedziela, 19 sierpnia 2018

Od Tobiasa — Cd. Dary

 Pierwsze co, to podszedłem do biurka i ująłem dziennik w jedną dłoń, gdyby ktoś znów zechciał pobawić się w kleptomana. Jednak jej ostatnie słowa wywołały dość.. Dość dziwne uczucie w Tobiasowym serduszku. Nie czułem go od kilku lat, szczerze mówiąc. Czyżby Dara się o mnie martwiła? Aj, Whitehorn, gdzie by tam. Kto normalny by się martwił o jakiegoś losowego, pierwszego lepszego chemika? Westchnąłem ciężko, rzucając ciemny zeszyt na łóżko, zaraz obok kurtki i grzecznie usiadłem obok von Determante. Przyznaję, dość niechętnie wziąłem do ust kawałek kanapki. Głównie dlatego, że raczej nie jadam śniadań. A jeśli już, to na pewno nie przed wyjazdem. Raczej w wolne dnie. I popijam je kawą, która z wolna skleja ze sobą wszystkie kawałki zbolałej mej duszy, przywracając ją do stanu względnej używalności. Wolałem jednak nie protestować i zjeść tą połówkę. Mimo, że czarnowłosa wciąż była słaba, co widziałem po jej parkinsonie w ręce, wiedziałem, że mogłaby mi ją na siłę wepchnąć do gardła. Znaczy się... To były plotki, ale szczerze nie chciałem się przekonywać co do ich prawdziwości. 
 Kilka chwil później podniosłem się, z powrotem stając na podłodze i podałem dziewczynie jej kurtkę, którą zdążyłem zawinąć z jej pokoju. W ogóle się nie dziwiłem temu, że tak szybko stamtąd uciekła. Metaliczny zapach do tej pory kręcił mnie w nosie. Otworzyłem u niej okno, by choć trochę przewietrzyć i po drodze poprosić jedną z pań sprzątających o to, by zajęła się jej pokojem, jeśli tylko będzie miała chwilkę czasu. Miałem nadzieję, że Dara nie będzie mi miała tego za złe. Poza tym, nie chciałem się tam panoszyć, a kurtka akurat leżała na oparciu krzesła.
 — Zakładaj ją i idziemy. W garażu mam dwa kaski. I masz się mnie mocno trzymać, żebyś nie spadła. I, na Boga, powiedz, gdyby coś się działo — oznajmiłem, zerkając na nią kątem oka. 
 Jednocześnie do kieszeni mojej kurtki wsunąłem ampułkę z mlecznobiałym płynem. Strzykawki były na miejscu, schowane w zamykanej kieszeni biurka. Pozwoliłem ciemnowłosej pójść przodem, w międzyczasie narzucając na ramiona czarną skórę. W drugiej kieszeni wymacałem znajome pudełeczko, w połowie pełne i zapalniczkę tuż obok. Ruszyłem szybkim krokiem zaraz za nią, ani na moment nie spuszczając wzroku z jej, muszę przyznać, zgrabnych nóg. Nie tyle z podtekstem seksualnym, czy jakiegoś innego zboczeńca, a po prostu upewniałem się, że może chodzić o własnych siłach. Być może zjedzenie śniadania dołożyło do tego swoje trzy grosze... Zamknąłem za nami pokój na klucz i zrównałem krok z Darą, kierując się ku wyjściu bliżej garaży.

DARO?
Jazda! 

Od Dary c.d. Tobiasa

 Szczelniej otuliłam się marynarką, wchodząc do chłodnego, klimatyzowanego pomieszczenia. Niby niższa temperatura powinna być przyjemną odskocznią od gorąca panującego na zewnątrz budynku, jednak należałam do tych typowych zmarzluchów. Nie chcąc przeszkadzać Tobiasowi w pracy, skierowałam swe kroki ku niewielkiemu stolikowi w kącie pomieszczenia. Tym, przy którym już nie raz przesiedzieliśmy przerwy rozmawiając i popijając ziołową herbatkę, od której zapachu zawsze kręciło mi się w nosie. On po prawej, ja po lewej, zbyt pochłonięci sobą, by pamiętać o upływającym czasie, za co często płaciłam srogą burą od samego ordynatora. Ten facet nie ma za grosz wyrozumiałości, naprawdę, potrafi tylko pluć jadem na prawo i lewo, mając gdzieś uczucia podległych mu osób.
 Usiadłam na obitym skórą krzesełku, czemu towarzyszył ten nieprzyjemny dźwięk wgniatanego materiału. Już z przyzwyczajenia i dla własnej wygody założyłam nogę na nogę, kompletnie ignorując materiał spódnicy, uparcie sunący w górę. Z wyeksponowanymi udami, marynarką o kilka rozmiarów zbyt dużą i włosami opadającymi na wszystko, co się da, zaczęłam grzebać w torebce. Proszę, żebym tylko nie zapomniała tego przeklętego telefonu, tak jak ostatnio zdarzyło mi się parę razy. Szminka, puder, chusteczki, notes, jakieś papiery z pracy... Gdzie on mógł się podziać? Zagryzłam wargę, zapewne zostawiając po sobie ślad na ciemnoczerwonym macie podkreślającym moje usta. Coraz więcej gratów, coraz mniej czasu na szukanie. Jednak los i tym razem postanowił się do mnie uśmiechnąć, gdy odnalazłam komórkę na samym, samym dnie. Pierwszym, co zrobiłam, było napisanie krótkiego SMS-a do mamy. Cóż, ona jako jedyna znajdowała się na miejscu, gotowa w każdej chwili odpowiedzieć na wezwanie swojej ukochanej córeczki. Tej, którą tak bardzo kochała zawstydzać, na przykład teraz, odpisując w ekspresowym tempie. Krótko i dosadnie.
 Nie zapomnij o magicznych "balonikach" i tableteczkach! -mama
 Kąciki ust mimowolnie uniosły się w górę. Płynnie przeszłam do wykonania kluczowej rozmowy. Przyłożyłam telefon do ucha, niecierpliwie czekając, aż właściciel domków letniskowych łaskawie raczy odebrać. Pazurkami zaczęłam zataczać kółka na odsłoniętej połowie uda, chcąc choć w ten sposób opanować leciutkie rozdrażnienie. No cóż, do dwóch razy sztuka, może z kolejnym się ud... W ostatniej chwili podniósł słuchawkę. Chyba jakiś starszy pan, sądząc po głosie, do tego musiałam go obudzić swoją namolnością. Mimo wszystko okazał się niezwykle życzliwym i miłym człowiekiem, zapewniając, że do czasu naszego przyjazdu domek trzysta dwadzieścia jeden, co zanotowałam w pamięci, będzie gotowy do odbioru. Nie wiem, czy to przez moją gadkę, miły ton, czy kolejny uśmiech losu, jednak udało mi się nawet załatwić zniżkę i dwa pokoje- jeden z łóżkiem małżeńskim i drugi z osobnymi. Zależy, co bardziej będzie odpowiadać mojemu chłopakowi.

TOBIASIE?
Razem czy osobno? xD

piątek, 17 sierpnia 2018

Od Celestii — Cd. Nataniela

 Gdy Nataniel odwzajemnił mój uśmiech, poczułam, jakby ktoś odjął z moich barków stutonowy ciężar. Dumnie wyprostowałam się, stając przed ołtarzem i obdarowałam radosnym grymasem wszystkich tutaj obecnych, spokojnie i cierpliwie oczekując, aż oddział się ustawi. Dopiero wtedy Freya opuściła podwyższenie, zajmując miejsce obok Luciena, z samego przodu; kilka metrów przed sakralnym stołem. Pozwoliłam, by cisza zapanowała w świątyni na kilka, może kilkanaście sekund. W głębi duszy miałam szczerą nadzieję na to, że żołnierze nie mieli za złe Starszym tego, że ci kazali zorganizować mi mszę. Przynajmniej mogli kilka chwil spędzić w chłodnych murach, przynoszących ukojenie po nieprzyjemnym, popołudniowym słońcu i gorącu. Całą siłą woli musiałam się skupić na tym, by nie patrzeć ciągle na jednego z najwyższych żołnierzy, z którym dane było mi spędzić kilkanaście minut, brutalnie przerwanych przez starca.
 — W imieniu całego Terrasenu dane mi jest przywitać Oddział numer 34, dowodzony przez pana Leona Chimero. Wraz z całą Starszyzną i ludnością cywilną wsi mamy nadzieję, że będziecie mogli zaliczyć ten tydzień do udanych — odezwałam się w końcu, głosem od dawien dawna ćwiczonym specjalnie na takie okazje. Mocnym, głośnym, tak niepasującym do takiej drobnej dziewuchy.
 Ukradkowe spojrzenie rzucone pani Freyi i jej niema aprobata, wyrażona w szczerym uśmiechu i delikatnym skinieniu głowy. Żadne z poprzednich słów nie było wcześniej ćwiczone, ni konsultowane ani z nią, ani z jej kuzynem. Ani z poprzednich, ani z następnych. Jak zwykle zdałam się na serce, z reguły poprawnie podpowiadające mi to, co powinnam powiedzieć. Miałam nadzieję, że i tym razem się nie myliłam, zupełnie mu ufając.
 — Yapre dlagayu etumassu bog uschast'y aiurozhaya — kontynuowałam w starym języku, który znało tak niewiele osób... Nie wiedziałam dlaczego, skoro był tak piękny. — Sna dezhdoy, chto on prin esetz helaye myye effekty i schast'ye vsem prisuts tvuy ushchim zdes'e.
 Kilka słów skierowanych do dwóch bóstw- urodzaju i szczęścia. Ten pierwszy obchodził dzisiaj swoje święto; z tego powodu miałam zaprosić mundurowych na festiwal, urządzany co roku. Lubiłam go jako dziecko, acz z wiekiem trochę mi przechodziło. Jako kapłanka musiałam zatańczyć minimum pięć razy, zawsze z kimś innym. A im starsza byłam, tym bardziej szaty stawały się odkryte. Temu też dość niechętnie ubrałam właśnie tą, czego skutkiem będzie obłapywanie po nagiej skórze na plecach i, o zgrozo, możliwość zobaczenia tam siniaka. 
 Rozłożyłam ręce, podzwaniając złotymi bransoletami, połyskującymi w świetle słońca, wpadającym do świątyni przez szklany fragment na jej górze. Księga na ołtarzu stanowiła z reguły element czysto dekoracyjny. Tak było też tym razem. Całą modlitwę i pieśń znałam na pamięć, odmawianą co roku niemalże bez żadnej zmiany. Moje spojrzenie raz jeszcze powiodło po wszystkich żołnierzach, ułamek sekundy dłużej zatrzymując się na tym jednym. I właśnie ten ułamek sekundy zadecydował o tym, że pieśń będzie zgoła inna, niż powinna. Ale wiedziałam, że Freya i Lucien mi to wybaczą. 
 — Biada mi, Llorono. Llorono, błękitny, jak niebo. Biada mi, Llorono, Llorono, błękitny jak niebo.. Choć może to kosztować mnie życie, Llorono, nie przestanę cię kochać.. Nie przestanę cię kochać! Wspięłam się na najwyższą sosnę, Llorono, by sprawdzić, czy mogę cię dostrzec. Ponieważ sosna była delikatna, Llorono, widząc jak płaczę- płakała. Biada mi, Llorono, Llorono, błękitny, jak niebo.  Biada mi, Llorono, Llorono, błękitny, jak niebo. Choć może to kosztować mnie życie, Llorono, nie przestanę cię kochać.. Biada, biada, biada! — mimo, że to był jedynie fragment dość długiej pieśni, oczywiście w języku rdzennego Terrasenu, dostrzegłam zaskoczenie na twarzach niektórych. 
 Nie zarejestrowałam nawet momentu, w którym serce zaczęło bić nieco szybciej. A przyspieszało tylko wtedy, gdy nasze spojrzenia się spotykały. Całą część zakończyłam cichutkim westchnieniem i lekkim uśmiechem, w którym nie było ani grama fałszu, czy nieszczerości. Jednak by błogosławieństwo się dopełniło- ponownie uniosłam prawą rękę, dwoma palcami kreśląc pionową linię w powietrzu, biegnącą w dół. Następnie przyłożyłam ją do serca i tym razem nakreśliłam poziomy łuk.
 — Dziękuję wszystkim zgromadzonym za przybycie na błogosławieństwo — oznajmiłam, w końcu we wspólnym języku. — I serdecznie, w imieniu Starszyzny, zapraszam cały oddział na Letni Festiwal, odbywający się na rynkowym placu.
 Spotkanie zakończyłam króciutkim pokłonem i symbolicznym zamknięciem ciemnoczerwonej księgi. Zaś Freya wraz z Lucienem ruszyli ku głównemu wyjściu, dając znak panu Chimero na to, że wraz z jego oddziałem mogą opuścić świątynne mury.

NATANIELU?
Jak wrażenia~?

Od Tobiasa — Cd. Dary

 Ta chęć do pomocy kiedyś ją zgubi, naprawdę. Zwłaszcza, że objawiła się nawet wobec Raphaela, potocznie znanego jako RUDY – Rudowłosy Ułom Dupę zawracającY. Przyznał to nawet Phillip i jego młodszy brat, którzy także z Raphaelem mieli do czynienia. Choć najczęściej, niestety, zawracał tą dupę mi. A jeśli nie Rudy, to jego popaprana siostrzyczka. Wiesz, strasznie się podobasz Ance. I wiem, wiem, że ty wzdychasz tylko do Dary, ale twój obiekt westchnień zaczął niedawno chodzić z Chimero. Więc... Może dasz jej szansę, co? I, oczywiście, głupi Whitehorn spróbował z młodszą od siebie o 2 lata rudowłosą panną. A skończyło się to na tym, że znów zostałem sam, jak palec. Sam, jak palec plus z jeszcze bardziej obniżoną samooceną i poczuciem ogólnej beznadziejności. 
 — Oj, gwiazdko, i na co ci była ta chęć pomocy panu Raphaelowi Rosau, hm? Tylko zobaczyłaś mnie niemalże w negliżu i z wilgotnymi włosami — parsknąłem szczerym śmiechem, odwzajemniając tyknięcie. 
 Jednocześnie nieco mocniej splotłem nasze palce, na co w końcu, po tylu latach, mogłem sobie pozwolić bez żadnego skrępowania, czy strachu o odrzucenie. Przeszliśmy przez kolejną ulicę, tylko po to, by w końcu znaleźć się przed budynkiem szpitala, tylko po nieco innej stronie, niż wcześniej. Rozłączyłem na moment nasze dłonie, by móc przepuścić dziewczynę przodem, uprzednio otwierając przed nią drzwi. Jednak nie dałem jej zbyt długo cieszyć się wolnością, albowiem kilka sekund później znów ująłem jej drobną łapkę, ponownie splatając nasze palce. Choć w ten sposób mogłem dać znać ewentualnym amantom, że panienka von Determante jest zajęta. W końcu mogłem powiedzieć, że jest zajęta dokładnie przeze mnie. Uśmiechnąłem się na samą myśl o tym, czując ten znajomy chłód jej wiecznie zimnych dłoni. Zawsze, gdy dopadała mnie grypa czy gorączka i Dara przychodziła do mnie z zeszytami, nigdy nie musiała mi robić okładów. Wystarczyła jej łapka. Zresztą, vice versa. Zimą stanowiłem dla niej swoisty grzejnik. Mogłem wyjść na śnieg nawet bez kurtki, w samej koszulce i jeansach, a tak czy siak było mi ciepło. Temu też często w ten sposób ogrzewałem czarnowłosą, gdy razem z nią zdarzało mi się czekać na autobus. Dostawała moją kurtkę, choć gorąco protestowała. Ale, ha, wyższy z reguły zawsze wygrywa. Raz nawet zdarzyło się, że pojechała w niej do domu, a bo zapomniała ściągnąć, a ja zapomniałem w ogóle, że jej na sobie nie mam. W końcu wystarczyła mi bluza, zdecydowanie zbyt gruba nawet, jak na temperaturę na minusie.
 — Wykonaj teraz te najpotrzebniejsze telefony, kochanie. Ja w tym czasie trochę tutaj ogarnę i przygotuję laboratorium na następną zmianę — mruknąłem, otwierając przed nią drzwi do sterylnego pomieszczenia i cmoknąłem ją jeszcze w jasne czółko.

DAARO?
Jak tam, co tam?

Od Dary c.d. Tobiasa

 Kciukiem potarłam dolną wargę, odprowadzając pana Whitehorna wzrokiem. Gościa, którego za żadne skarby nie potrafiłam rozgryźć. Z jednej strony arogancki dupek, z drugiej zaś czuły i opiekuńczy w stosunku do zupełnie obcej mu osoby. No, może teraz nie aż tak obcej, w końcu podałam mu na tacy kilka smaczków, ale wiadomo, kilka godzin, to za mało, by kogoś poznać. Milczałam, próbując przetrawić wszystko to, co powiedział i zrobił dnia dzisiejszo-wczorajszego. Porwał panienkę, najprawdopodobniej jedną z Żądnych, poddając ją przeróżnym eksperymentom. Nie raczył poinformować o tym Desiderii, inaczej zapewne znów mamrotałaby coś o nieposłuszeństwie i nadmiernej inteligencji panicza, często porównywalnej do jego pochopności. 
 Położyłam się na biureczku, wcześniej odsuwając zbędne graty na bok, tuż pod ścianę, żeby przypadkiem nie gruchnęły o podłogę. Nieprzyjemnie chłodny materiał po chwili zaczął mi przeszkadzać, toteż wyciągnęłam notatnik z tej jakże pomysłowej kryjówki. Gdyby koszula nie była tak przezroczysta, może by nie ogarnął. Przez pierwsze pięć sekund, w porywach do dziesięciu. Serce zaczęło bić szybciej, jeszcze zdecydowanie zbyt podatne na skutki jakiegokolwiek wysiłku fizycznego. W tym przypadku było to zwykłe podniesienie rąk i przytrzymanie czarnego przedmiotu w górze, bym mogła bez problemu zajrzeć do jego środka. Może gryzmoły tamtej mendy przyniosłyby jakąś odpowiedź na to, co było z nim nie tak. Co prawda wiedziałam o Annie, wiele razy mijałam tę szczęśliwą parkę na korytarzu, słyszałam o tym, jak jej śmierć wstrząsnęła Tobiasem, ale czy tu chodziło tylko o nią? I dlaczego akurat jakaś losowa laska wybrana na obiekt badań? Nie żebym miała coś przeciwko, w końcu miałam pewność, że nie należy ona do Nocnych, ale...
 Zamknęłam sporych rozmiarów zeszycik, układając go na obolałym brzuchu. Stare rany raczyły odezwać się w najmniej odpowiednim momencie. Pewnie znów będzie padać czy coś w tym stylu. Odwróciłam głowę w stronę czarnego wielkoluda, jak zawsze mającego ten obojętny wyraz twarzy. Mógłby choć raz się uśmiechnąć, ale tak szczerze, a nie po aktorsku.
 — Po pierwsze bazgrzesz gorzej, niż kura pazurem. Po drugie chcę z tobą jechać i pobawić się w młodocianego psychopatę. Po trzecie chyba zostanę pogodynką, brzucho mówi, że pogoda się zmieni albo coś w tym stylu. I po czwarte zostawiłam ci połowę kanapki, masz to zjeść przed wyjazdem, nie chcę, byś padł mi po drodze z wycieńczenia i głodu.
 O ile pierwsze zdania wypowiedziałam zaczepnym tonem, jakbym chciała go sprowokować, o tyle ostatnie wyszło samo z siebie. Zupełnie różne od poprzednich- w moim głosie zabrzmiała autentyczna troska o Tobcia i jego niecne plany.

TOBIASIE?
Darke mówi: Amciaj :') XD

czwartek, 16 sierpnia 2018

Od Nataniela c.d. Celestii

 Synowo-ojcowska scena trwała zaledwie ułamki sekund, bowiem tylko na tyle mogliśmy pozwolić sobie publicznie. Wszak w wojsku nie liczyły się więzy rodzinne, a jedynie to, jaką rangę ci przyznano. Choć nawet na tym tle wypadałem o wiele lepiej od reszty, pełniąc rolę świeżo upieczonego zastępcy generała Chimero, w każdej chwili gotowego na objęcie stanowiska mojego staruszka. Tak surowego i szorstkiego w obyciu, a jednak zmartwionego o jedynego syna, który niezmiennie sprawiał mu problemy. Już raz zaliczył pogadankę z członkiem Starszyzny, choć nie chciał podać mi powodu tego nagłego spotkania. Możliwe, że było to po prostu zwykłe powitanie i mikro-zwiad w wykonaniu miejscowego organu władzy. Uścisk mocnej dłoni zmniejszył się znacząco, by ostatecznie rozwiać się, niczym poranna mgła, pozostawiając po sobie to dziwne uczucie, którego nigdy nie potrafiłem nazwać. Niepokój? Zbyt okrutne. Zakłopotanie? Nie, nie. Poczułem się tak, jakbym znów miał te dwanaście lat i głowę przepełnioną pytaniami o to, z czym przyszło mi się borykać. Niejasne emocje, łopotanie serca i czerwień policzków. Kochałem ją, a jednak nie byłem pewien, czy dobrze postępowałem.
 (...)nie skrzywdź jej swoją miłością, to najgorsze, co możesz zrobić kobiecie.
 Ten fragment wypowiedzi starego Chimero krążył po głowie, wywołując jeszcze większy chaos. Rozum podpowiadał jego, serce zaś wykrzykiwało coś zupełnie przeciwnego. Zaś dusza starała się poukładać to w spójną całość, jednak jedyne, czego dokonywała, to jeszcze większy bałagan. Do tego złoty pierścionek. Jednocześnie zaręczynowy i uderzająco podobny do obrączki. Zapewne podarowany jej przez kogoś godnego tej drobnej dłoni, którą tak bardzo chciałem musnąć ustami. Ją, by zaraz potem zasmakować tych pełnych, ponętnych warg. Lecz w aktualnych warunkach mogłem sobie tylko o tym pomarzyć, bowiem jej serce należało do innego. Ale ten subtelny dotyk, gdy facet wyciągał ją sił...
 Coś brutalnie wyciągnęło mnie ze świata myśli i pragnień. Cichutkie dzwonienie bransoletek, połyskujących nawet w nikłym świetle. Ten dziwnie zimny uśmiech dziewczyny wiecznie bujającej w obłokach. I strój odsłaniający tak wiele fragmentów jej pięknego ciała. Tylko tyle wystarczyło, by wszyscy zamilknęli, jakby oddawali cześć tej niezwykłej istocie. Przypominała bardziej nimfę. Postać wyjętą z baśni, aniżeli prawdziwą, ludzką istotę. Nawet z takiej odległości udało mi się ujrzeć cytrynowe tęczówki, zanurzyć się w nich na krótki moment i odwzajemnić uśmiech, tak nagle zmieniający swój wyraz. Serce nagle przyspieszyło, zapewne chcąc wydostać się na wolność i odlecieć w siną dal.
 Uniósł rękę w górę, wykonując ten drobny gest, tak dobrze znany wszystkim mundurowym. Wyrównać syk. Baczność. Nie musiał używać słów, by cały oddział zsynchronizował się, wykonując kilka ruchów. Idealnych, zupełnie tak, jakbyśmy byli maszynami, a nie ludźmi.

CELESTIO?
Nacio zagubiony w uczuciach :')

środa, 15 sierpnia 2018

Od Tobiasa — Cd. Dary

Przysłuchiwałem się w milczeniu jej wywodowi, w myślach wyobrażając sobie te wszystkie sceny. Prawda, jakieś informacje dotarły do laboratorium. Przenoszone z bardzo, ale to bardzo niepewnych źródeł, ale jednak. Była już, dziewczyna Rudego, lubiła puszczać jakieś bezsensowne ploty na młodą von Determante. Nieważne, czego by nie dotyczyły. Czy jej życia intymnego, czy pobytu na froncie, czy nawet tego, co jadła na obiad. Więc nikogo nie zdziwiło, gdy przyszła do nas z informacją o tym, jak to Żądny prawie rozpłatał ją na pół. Jednocześnie zmarszczyłem brwi, kątem oka dostrzegając, jak ta porywa dziennik i chowa go w staniku, skrytym pod jasnym materiałem koszuli. Z powrotem odwróciłem się do niej tyłem, tym razem całkowicie i pozwoliłem drwiącemu uśmieszkowi na krótki moment zawitać na mojej twarzy. Przecież to było doskonale widać. Jasna skóra pod pół-prześwitującą koszulą, czerwona bielizna i nagle czarny prostokąt formatu A4. Ale, żeby nie było - nie sądziłem, że ten materiał jest aż tak przezroczysty. Wyjąłszy spod łóżka drugiego buta, usadowiłem się na krawędzi materaca, zabierając się za wiązanie mocnych sznurówek.
— To już wolę, żebyś szła ze mną, niż sama. Przynajmniej w jakiś sposób mógłbym ci pomóc, gdybyś nagle postanowiła zasłabnąć. Tylko na wstępie cię uprzedzam, że po tym, co zobaczysz, uznasz mnie za chorego na umyśle psychopatę. W końcu któż normalny śledzi kogoś dwa tygodnie, a potem porywa i podaje eksperymentalne próbki, co? —zaśmiałem się cicho, zabierając się za drugiego buta. — Trzymam ją już tam tydzień. Piętnastego, po jutrze, dostanie próbę 102. Spowolnienie bicia serca do dwóch uderzeń na minutę, spadek temperatury ciała do dwudziestu siedmiu stopni... U normalnego człowieka powoduje długą i bolesną śmierć przez uduszenie lub zawał. Ale ona... Przeżyła wszystko, co mogłoby zabić kogokolwiek z nas. 
Swój krótki monolog zakończyłem cichym westchnieniem i wyprostowaniem się. Podszedłem do szafy, wyjmując z niej skórzaną kurtkę, którą moment później rzuciłem na łóżko. Sam zaś podreptałem w stronę drzwi, opierając się przedramieniem o framugę, odwracając głowę w jej stronę. 
— Teraz idę do laboratorium po próbę 100. Przyniosę Ci z pokoju jakąś kurtkę, żebyś nie zmarzła na motorze. A teraz daję ci czas na zastanowienie się co do tego, czy na pewno chcesz ze mną jechać. I czas na to, żeby dziennik z twojego stanika wylądował z powrotem na biurku. Zaraz wrócę. 
Nawet nie dałem jej szansy na odpowiedź, szybkim krokiem wychodząc ze swojego pokoju. Kierowałem się na dół, ku swojemu gabinetowi. A dokładniej ku półce ukrytej przed wzrokiem żołnierzy.


DARO?
Tyle czekania, a tu taki szit ;-;

wtorek, 14 sierpnia 2018

Od Dary c.d. Tobiasa

 Myślami odbiegłam zdecydowanie zbyt daleko w przyszłość, planując grupowy wyjazd od podstaw, z resztą zazwyczaj jako pierwsza brałam się za sprawy organizacyjne. Będę musiała zadzwonić do Nataniela, dopóki jeszcze stacjonują w tamtej miejscowości na prowincji, choćby po to, by dowiedzieć się, jak mu poszło z tajemniczą panienką. Bodajże Celestią, o ile pamięć mnie nie zawodziła. A chyba nie jestem jeszcze tak stara, by chorować na alzheimera czy inne tego typu ustrojstwo przeznaczone do zapominania takich drobnych szczególików. Zrobię to nocą, gdybym nie mogła zasnąć, wujek Leon raczej znów wystawi go na wartę, jak to miał w zwyczaju robić, więc... Teraz mogłam skupić się tylko i wyłącznie na mężczyźnie, dla którego zabiło moje zaledwie trzynastoletnie serduszko, robiąc to nieustannie po dziś dzień. Co i rusz spoglądałam w bok, ku jego niezwykle przystojnej twarzy, na myśl przywodzącej rzeźby z dawnych lat, kiedy to artyści próbowali uwiecznić ideały w marmurze. Te, które podobno nie miały racji bytu, a jednak dane mi było trzymać jeden z nich za dłoń, poczuć to przyjemne ciepło i niezwykle delikatny dotyk, jak na panicza postury Tobiasa.
 Policzki zapiekły niemiłosiernie mocno, wręcz krzycząc o nadejściu rumieńców mocno odcinających się na tle wiecznie bladej skóry. Po pierwsze dlatego, że zapewne przyłapał mnie na przyglądaniu się mu. A drugi powód? Wspomnienie sprzed lat, nadal tak wyraźne. Już wtedy wyróżniał się na tle swoich rówieśników, choćby naturalnym umięśnieniem ciała, od którego nastoletnia Dara nie mogła oderwać wzroku podczas licznych treningów i tamtego tanecznego pokazu na zakurzonym, zapomnianym przez Boga stryszku. Wzięłam głębszy wdech, szykując się do uchylenia karty, skrywającej dość wstydliwą prawdę o tym, na jakie potrafiłam wpaść pomysły. Albo do czego potrafiły przekonać mnie przyjaciółki, w szczególności pewna blondynka.
 — Pamiętasz Lenę, co nieee? Więc ona jako jedyna na sto procent wiedziała, że się w tobie zakochałam. No, jeszcze był Nat, ale to zupełnie inna bajka. Musiała ugadać się wtedy z Rudym, bowiem czyhali na schodach skrzydła rekreacyjnego, niczym dwa wilki. Zawrócili mnie, stwierdzając, że tamten patałach zapomniał czegoś z szatni i czy może bym mu przyniosła, skoro jestem taka energiczna i wesoła. Wiesz, że nie potrafię odmawiać pomocy nikomu, nawet komuś jego pokroju, więc poszłam. Choć już wtedy czułam, że coś było mocno nie tak. Ale pal licho, pewnie o tej porze już nikogo nie ma, wszyscy przecież już dawno zwinęli się do domków. Więc wpadłam jak burza, od razu zaatakowana przez niezwykle agresywne słońce... I chyba musiałam spalić mocnego buraka, kiedy cię zobaczyłam, aaaleee... Cóż, jakoś nie mogłam przestać na pana patrzeć, panie Od-Zawsze-Byłem-Przystojny.— Mówiąc to, na sam koniec ukułam go w boczek, jakby to coś miało dać.

TOBIASIE?
Och, och, okrutna prawda ;-;

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Od Nataniela c.d. Celestii

 Białe fale lśniły w blasku księżyca, tak dzielnie walczącego z upartymi chmurami. On i nieliczne gwiazdy podkreślały niezaprzeczalnie wielką urodę istoty stojącej na skraju lasu. Leciutki, nocny wiaterek wprawiał w ruch ciemnoczerwoną szatę, jedynie podkreślającą bladość skóry. Krwawe linijki znaczyły jej ciało, choć nie były to liczne tatuaże, jakie już wcześniej dane mi było ujrzeć. Nie, te poruszały się, zmieniały swoje kształty. Łączyły się i rozłączały, przecinając mlecznobiałe policzki, skapując na ciemną trawę, w której znikały delikatne stópki mojej ukochanej. A raczej jej cienia, zupełnie nieprzypominającego oryginalnej postaci. Wyciągała ręce, poruszając pełnymi, lecz trupio sinymi wargami. Nieme słowa płynęły z jej ust, lecz nie dano mi ich odczytać. Ciemność oplotła jej pas, nadgarstki, szyję. Widziałem, jak szkarłat zrasza policzki, ale nie mogłem wykonać nawet najmniejszego ruchu, by wyrwać ją z objęć mrocznej istoty. Zmuszono mnie, bym wpatrywał się w tę okrutną scenę. W Celestię szarpiącą się, próbującą uwolnić się, by ostatecznie zniknąć w gęstym lesie. Wszystko to w akompaniamencie dojmującej ciszy. O wiele bardziej przerażającej, niż gdyby w powietrzu rozlegały się wrzaski, krzyki i nawoływania.
 Zerwałem się, a chwilowy ból pozwolił mi na powrót do rzeczywistości. Pas bezpieczeństwa wbił się w klatkę piersiową, reagując na ten nagły ruch z mojej strony. Łapczywie chwytałem się każdego oddechu, napełniając płuca chłodnym, wieczornym powietrzem, wpadającym przez uchyloną szybę w pancernym samochodzie. Javier niestrudzenie skupiał się na prowadzeniu, nawet nie ziewając czy w jakikolwiek inny sposób pokazując po sobie zmęczenia. Wręcz przeciwnie- wyglądał lepiej, niż przed moim zaśnięciem. Może zrobił sobie krótki postój na drzemkę? Nie miałbym mu tego za złe, przecież od samego rana siedział za kółkiem. Uraczył mnie ukradkowym spojrzeniem zielonkawo-złotych oczu, niezmiennie ukazujących wszystkie targające nim emocje i uczucia. 
 — Dobry wieczór, Natanielu. Przespałeś ponad połowę drogi, wiesz? Za kilka minut powinniśmy dotrzeć do Kwatery Głównej, nawet przed planowaną godziną powrotu. 
 Słyszałem autentyczne zmęczenie w jego głosie- coś, czego nie zamierzał powiedzieć na głos, zbyt przejęty wydarzeniami ostatnich dni, ale i czymś, co musiało się stać w czasie mojej chwilowej nieobecności.
 — Twoja Ophelia dzwoniła, prawda? Wszystko z nią w porządku?
 — Tak, Nat. Ophi jest w naszym domku.  Wiesz, na tym nowym osiedlu.  Będę  musiał  do  niej wpaść, inaczej zezłości się na mnie okropnie. Z resztą znasz ją.— Machnął ręką, uśmiechając się tak... szczęśliwie, jak nie on.— Zawsze lubi wyolbrzymiać. Ale zgadłeś, dzwoniła. Ślub mamy zaplanowany na czternastego, a ona wyleciała mi z byciem w ciąży. Prawdziwe szczęście w nieszczęściu, co? I istna ironia losu.
 — Prawda... Gratulacje, Jav— wymruczałem, próbując odgonić obrazy sprzed minuty, może dwóch.

CELESTIO?
Blisko, bliżej...

sobota, 11 sierpnia 2018

Od Dary c.d. Tobiasa

 Przekręciłam się na tyle, by móc bez problemu sięgnąć po przysmak. Kąciki ust same powędrowały w górę, przyprawiając moją twarz o wyraz autentycznego rozczulenia. Boże, przecież żartowałam z tymi trójkącikami i specjalnym zamówieniem. Równie dobrze mogłam zadowolić się suchym chlebem i wodą, jak to bywało podczas dłuższych wypadów, a on... Ujęłam jeden z kawałków w obie dłonie, majtając nogami w przód i tył. Na tyle uważnie, by nie rąbnąć wypastowanymi butami o biurko. Wzrok ponownie przeniosłam na ciemnowłosego jegomościa, przyglądając się uważnie jego poczynaniom, potem ku notesowi, leżącemu tuż obok mnie. Bez chwili namysłu schowałam go do stanika- tam, gdzie (miejmy nadzieję) Tobias by nie sięgnął, dając mi niewielką przewagę w walce o opuszczenie pokoju i odpoczęcie od szarej rzeczywistości. Zwłaszcza, że podobno miałam po południu zostać ponownie wysłana na front. Przynajmniej takie wieści doszły do mnie kilkanaście godzin wcześniej, stąd przygotowany mundur i butki. Wzięłam spory kęs, popijając jedzonko pysznym sokiem. 
 — Wcześniej byłam szyta poliglikolidem. Pięć lat temu, prawie sześć. Już wtedy mogło mnie nie być na świecie, choć... Nawet do laboratoriów zapewne dotarły plotki o tym, jak to Detremante wyłożyła się na polu bitwy podczas swojego pierwszego poważnego wypadu na front. Głupia dziewczynka, w której ludzie wcześniej pokładali wielkie nadzieje, widząc w niej odbicie ich byłego Alfy, a mojego papcia- Zera von Detremante.— Parsknęłam ironicznym śmiechem, przypominając sobie gdybania starszych żołnierzy o tym, że po takim wypadku zapewne nigdy nie stanę na nogi, a co dopiero mówić o czynnej służbie i mieniu własnego oddziału.— Białowłosy chłopaczek, mniej-więcej w moim wieku, rozciął mnie od górnego końca wzgórka łonowego, aż po początek mostka. A mimo to wstałam, zasklepiłam ranę dzięki mojej mocy i chciałam brnąć dalej. Przed siebie. Ku tym cholernym, tęczowym oczkom, które miałam ochotę wydrapać, razem z jego cwaniackim uśmieszkiem. Piętnastolatka, którą musiało odciągać trzech rosłych mężczyzn, by nie zrobiła sobie jeszcze większej krzywdy. Bowiem rana była śmiertelna, lekarz stwierdził, że cudem i mocą dałam radę się wylizać, choć o tym zabroniono informować kogokolwiek, oprócz mojej najbliższej rodziny.
 Przerwałam swoją wypowiedź, nie wiedząc, czy mogłam uchylić przed nim lwią część informacji o mnie i magii krwi. Whitehorn był zwykłym chemikiem, zupełnie niezwiązanym ze sprawami wojskowych. Poza tym zapewne nie obchodziło go to wszystko, bo po cóż miałby interesować się kimś, kto zapewne niedługo i tak zniknie z życia oraz pamięci wszystkich Dzieci Nocy? Skończyłam część posiłku, zostawiając resztę. Apetyt opuścił mnie wraz z nadejściem obrazów. Tak wyraźnych, jakby wszystko to wydarzyło się kilka minut, a nie lata temu. Uniosłam zabandażowaną rękę w górę, uważnie się jej przyglądając.
 — Możesz wyzywać mnie od kurew, psychicznych i szmat. Niestabilnych, szalonych i pojebanych. Ale w pewnym sensie jestem o krok przed zwykłymi ludźmi. Trzydzieści dwa i pół stopni Celsjusza, tętno prawie dwa razy niższe, niż u zdrowego człowieka w moim wieku, serce pompujące krew nieprzerwane, a sama posoka odnawiająca się w zastraszającym tempie. Czarna, jak noc, wysychając przybiera kolor ciemnego szkarłatu. Za godzinę mogłabym odbyć trening. Lżejszy, ale mimo wszystko nie sprawiłby mi większych problemów.— Odchyliłam głowę w tył, chowając oczy za zasłoną powiek. Charakterystyczny uśmiech zakwitł na ustach. Niby drwiący, zaczepny, ale jednak mający w sobie nutę czegoś przyjaznego.— Jestem potworem, Whitehorn, już nie jeden mi to mówił przed tym, jak padł przez zatrzymanie akcji serca albo zatrzymanie pływu krwi... Chroniąc tego skurwysyna Chimero. Muszę odpocząć od niego i całego tego cyrku, więc nie dziw mi się, że chcę jechać. Z tobą albo bez ciebie- i tak zapewne nie zastałbyś mnie w pokoju, gdyby zamarzył mi się wyjazd do miasta i zabawa z bullgorami.

TOBIASIE?
Panienka się rozgadała, o ho ho XD

piątek, 10 sierpnia 2018

Od Celestii – Cd. Nataniela

 Nerwowo stukałam palcem w drewnianą półeczkę, w miejscu skrytym przed wzrokiem przybyłych na błogosławieństwo. Nawet ciche kliknięcie drugich drzwi, prowadzących do świątynnych ogrodów  nie wyrwało mnie z zamyślenia. Zrobił to dopiero czyiś dotyk, na niemalże nagim ramieniu.
 — Nie denerwuj się tak, Celiś. Lucien jest głupim, starym pierdołą. I wcale nie wyglądasz jak choinka — zapewniała mnie ciemnowłosa kobieta, uspokajająco gładząc chłodną skórę.
 — Nie chodzi o to, pani Freyo... — mruknęłam, kręcąc głową.
 Widziałam, jak otwiera usta; zapewne by zapytać o powód takiego stanu, a nie innego. Jednak zbyłam ją machnięciem ręką i spojrzeniem mówiącym, że dowie się w swoim czasie. Złote bransolety podzwaniały w rytm, który mimowolnie nadałam. Nigdy w życiu nie denerwowałam się tak przez jakimkolwiek błogosławieństwem, czy mszą. Nawet odprawianiem pogrzebu rodziców siedem lat temu. Serce przyspieszało z każdą myślą, która biegła ku jasnowłosemu chłopakowi. Między innymi dlatego, że zostawiłam go samego w beznadziejnej sytuacji. W zimnej, pustej świątyni, sam na sam ze swoimi myślami. Moim jedynym, malutkim pocieszeniem było to, że nie odtrącił wtedy ręki, nawet, gdy dotknęłam jego ciepłej wargi. Wargi, o której posmakowaniu marzyłam od kilku lat. Na początku nieśmiało, jednak z czasem...
 Kolejne skrzypnięcie nienaoliwionych wrót. Tym razem w drugiej części świątyni. Tej właściwej, w której stał pamiętny ołtarz i fontanna. Miarowe kroki okutych, ciężkich butów, wręcz przerażająco równe i dokładne. Przez pierwszą chwilę tylko szuranie, prawdopodobnie, desantów burzyło świątynną ciszę. Później dobiegły mnie cichutkie szepty, z czasem coraz śmielsze. Przez jeden krótki moment wydawało mi się nawet, że usłyszałam śmiech jakiegoś młodzika. Miałam jeszcze czas na wyjście. Za kilka minut miałam stanąć przed całym oddziałem osób w wieku zbliżonym do mojego. To już nie była msza dla czternastolatków, którzy byli tu parę miesięcy temu, ni dla mężczyzn wiekiem zdecydowanie podobnym mojemu ojcu.
 Znów poczułam dotyk ciepłych rąk starszej kobiety. Poprawiała wiązania góry szaty tam, gdzie ja sama nie mogłam dosięgnąć. Kątem oka dostrzegłam precyzyjne ruchy jej dłoni, tak doświadczonych przez lata.. Dwa głębokie wdechy wystarczyły, by serce wróciło do normalnego tempa. Krótkie przywitanie, modlitwa, śpiew i podziękowania za przybycie. Cztery rzeczy, które powinnam bez problemu wykonać w przeciągu siedmiu, może ośmiu minut. Freya wyjdzie pierwsza drzwiami prowadzącymi wprost przed ołtarz. Później jednak zejdzie z podwyższenia i zajmie miejsce wśród Starszych. Choć tym razem z ich grona obecna będzie tylko ona i pan Lucien. Była to swego rodzaju tradycja, którą obydwie przyjęłyśmy po śmierci Anastazji. Właśnie ona wtedy opiekowała się dwunastoletnią kapłanką, przejmując niektóre z obowiązków jej matki.
 Kątem oka dostrzegłam, że rusza ku rzeczonym drzwiom. Dłoń jeszcze szybciutko powędrowała do wargi, jakby chcąc się upewnić, że wszystko jest w najlepszym porządku i, że szminka w odcieniu winnej czerwieni wciąż jest na swoim miejscu. Dopiero wtedy skinęłam kobiecie głową i ruszyłam w ślad za nią, podzwaniając złotymi ozdobami na rękach i nogach. Na twarzy pojawił się doskonale wyćwiczony, melancholijny uśmiech. Omiotłam wzrokiem wszystkich obecnych tutaj żołnierzy.
  Nasze spojrzenia znów się spotkały.
 I uśmiech na twarzy przybrał szczerego wyrazu.

Natanielku?
Prawie się doczekali~

Od Tobiasa – Cd. Dary

 Uśmiechnąłem się na samą myśl o wolnym. I tym za pewien czas, i tym, które miało nadejść za kilka chwil. No.. Kilkadziesiąt minut, dokładniej. Ale policzki same z siebie przybrały kolor różu, gdy tylko wybujała wyobraźnia znów dała o sobie znać. Jak zwykle, w najmniej odpowiednim momencie. Tym razem nie chodziło jednak o jej bieliznę z koronką, widoczną spod halki. A o strój kąpielowy. Przecież nawet, gdyby założyła burkini, wciąż byłaby niesamowicie pociągająca. Wal się, męska naturo. Sczeźnij w kącie, razem z wyobraźnią. Na szczęście dla mnie, potrafiłem się kontrolować. I zamierzałem z tej samokontroli korzystać tak długo, jak tylko by się dało. Nie chciałem bowiem w jakikolwiek sposób skrzywdzić, czy też zniechęcić do siebie Dary. Choć ona akurat już nieraz widziała mnie w niemal całkowitym negliżu. Z reguły bez górnej części ubrań, najczęściej na sali gimnastycznej w szkole. Dokładniej na pozalekcyjnych treningach piłki koszykowej. Wuefista za cholerę nie chciał nam włączyć klimatyzacji, mimo, że na zewnątrz było powyżej trzydziestu stopni. Więc dwunastka młodzików się zbuntowała i, ku uciesze akurat obecnych tam dziewcząt w wieku trzynastoletnim, zdjęła koszulki. A później...
 — Powiedz mi, tak szczerze...  — zacząłem, marszcząc lekko brwi. — Jak to się stało, że wtedy, po jednym z treningów... Wbiłaś do męskiej szatni, gdy byłem tam sam. I byłem w samych bokserkach?
 Dopiero po tym spojrzałem na czarnowłosą piękność, dumnie kroczącą u mojego boku. Cała ta sytuacja miała miejsce gdzieś pod koniec szkoły, w miesiącach mocno letnich i gorących. Na kilka dni przed tym, jak porwałem ją na stryszek nad salą gimnastyczną. Ale wyobrażam sobie, jaką wtedy musiałem mieć minę. Dopiero co po wzięciu prysznica, w samych bokserkach, skarpetkach i lekko wilgotnych włosach, stojąc przy ławce i przewracając jeansy na drugą stronę. I wtedy nagle jeb, drzwi się otwierają. I staje w nich Ona, zapewne początkowo oślepiona przez słońca, padające wprost na tamtą ścianę. Dumnym krokiem wparowująca do męskiej szatni. I dopiero po kilku sekundach...
 Parsknąłem śmiechem, szczerze powiedziawszy- wbrew sobie. Chciałem jak najdłużej utrzymać powagę, a przynajmniej jej strzępki. Ale wszystko runęło, jak domek z kart w momencie, w którym przypomniałem sobie minę czarnowłosej. Połączenie zaszokowania, speszenia i.. jeśli dobrze pamiętam, zadowolenia. Choć to ostatnie może było przez to, że w końcu mogła odzyskać wzrok, który bezczelnie zagarnęło słońce. No... A przynajmniej tak to sobie tłumaczyłem przez te cztery lata. 
 Zerknąłem na kruczowłosą damę, kroczącą tuż przy moim boku, zakrywając usta wolną dłonią. Tak, żeby ta nie dostrzegła tego głupiutkiego uśmieszku, na nich goszczącego. Choć pewnie już tak czy siak się do niego przyzwyczaiła.

DARO?
Oświeć Tobcia :(

Od Celestii — Cd. Nataniela

 Pierwszy strzał z pistoletu zaraz obok lewego ucha. Drugi- obok prawego. Skurwiel skutecznie pozbawił mnie słuchu na najbliższe kilka godzin. Dopiero po tym zobaczyłam w jego rękach strzykawkę, z etykietką 100, wypełnioną mlecznobiałym płynem, niepokojąco gęstym. Przelewał się przez nią, przypominając jakiś dziwaczny kisiel. Kisiel, który po kilku sekundach znalazł się w moim krwiobiegu. Całe 20 mililitrów, z tego, co zdążyłam dostrzec. Przymknęłam oczy, gdy nieprzyjemny płyn rozlewał się po ciele.. Jednak nie powodował paraliżu. Nie bolały od niego mięśnie, ni nie kołatało serce. Czułam się podejrzanie dobrze. No... Do pewnego momentu. Przygryzłam zmaltretowaną wargę do krwi, gdy oczy nagle zaczęły piekielnie szczypać- tak, jakby ktoś zakroplił je sokiem z cytryny, połączonym z kuchenną solą. Nie chciałam ich otwierać, wiedząc, że poskutkuje to jeszcze większą falą bólu. Z ledwością udało mi się powstrzymać od krzyku. Zastąpiłam go zmarszczeniem brwi i zaciśnięciem pięści. Poskutkowało to, oczywiście, znów nieprzyjemnym uczuciem w dłoniach, trochę zbyt mocno spętanych skórzanymi pasami. 
 Mocny dotyk na twarzy i gwałtownie obrócenie jej w lewą stronę upewniło mnie w fakcie, że stało się coś dla mnie niedobrego. Dopiero wtedy zdecydowałam się na otworzenie oczu, czekając jeszcze chwilę, aż ból choć trochę przejdzie. Mrugnęłam raz, drugi, trzeci... Ale wciąż widziałam jedynie ciemność, raz po raz rozproszoną refleksem światła. Właśnie w tamtym momencie serce zaczęło bić jeszcze, jeszcze mocniej. Byłam bardziej bezbronna, niż zwykle. Bez zmysłu wzroku i słuchu. Mogłam polegać jedynie na trzech pozostałych, z czego dwóch zupełnie w tej sytuacji nieprzydatnych. Skoncentrowałam się na czuciu; dotyku. Wtedy niesamowicie wyostrzonym, jakby na zastępstwo tamtych utraconych. 
 Ciepła kropla przecięła policzek po lewej stronie. Nie wiedziałam, czy była to łza, czy może jednak krew. Kolejną poczułam przy żuchwie, cieknącą z narządu słuchu. Ta akurat z pewnością miała kolor mocnej czerwieni. W końcu tak z reguły reagowały uszy na nagły hałas, jeszcze tak blisko siebie. Tylko... Dlaczego pozbawił mnie i tego, i tego? Doskonale znałam jego głos, przez te kilka dni zapamiętałam także wygląd. Na pewno nie było to dla jego satysfakcji. Nie mógł bowiem teraz opowiadać bzdur o tym, jak to widział konającego na froncie Nataniela, co ostatnimi czasy stało się jego ulubioną historyjką. Nie dawałam mu jednak tej radości z odpowiedzi. Nie chciałam zdradzać tego, jaką moc posiada kochany przeze mnie chłopak. Choć w ten jeden sposób mogłam go jakoś ochronić...

NATANIELU?

Od Tobiasa – Cd. Dary

 Nie mogłem powstrzymać się od zlustrowania wzrokiem ciemnowłosej. Gdzie ona chciała iść w takim stanie? Dopiero co prowadziłem ją za rączkę do łazienki, co to by się sama nie wykopyrtnęła gdzieś na trasie, a teraz twierdzi, że jedzie ze mną. Ba! I że nawet sobie nic nie zrobi z moich protestów!
 — Masz rękę w bandażu, jesteś blada, jak trup i ledwo co stoisz na nogach — stwierdziłem wręcz lekarskim tonem, odkładając czarny zeszycik na blat biurka, zaraz obok dziewczyny. — Przepraszam bardzo, ale gdzie ty kurwa chcesz iść? Wąchać kwiatki od spodu?
 Odwróciłem się do niej przodem i ująłem lekko w talii, by usadzić ją zadkiem na blacie. Nawet nie racząc spojrzeniem jej uroczej buźki, podciągnąłem rękaw koszuli, dokładnie lustrując jej prawą rękę. Na bandażu nie było tym razem ani kropli szkarłatu. Szwy dobrze trzymały rany czarnowłosej. Nie pozwoliłem sobie jednak na popełnienie jakiegoś głupiego błędu drugi raz. Sprawnie odwiązałem supełek, trzymający opatrunek w ryzach i delikatnie zsunąłem go z przedramienia dziewczęcia. Podniosłem jej rękę na wysokość oczu, całkowicie skupiając się na drobnej, różowawej linii, biegnącej wzdłuż przedramienia, teraz jeszcze upstrzonej ciemnymi liniami szwów. 
 — Są z poliglikolidu. Nie trzeba będzie ich ściągać, same się wchłoną. Z reguły stosuje się je na urazy wewnętrzne, ale odpowiednio zmodyfikowane można używać na taki rodzaj ran — mruknąłem, po części wyjaśniając dziewczynie to, co wczoraj nałożyłem na jej rękę.
 Szczerze powiedziawszy, nie sądziłem, że w jakikolwiek sposób ją to zainteresuje. Po prostu chciałem jakoś wybić jej z głowy pomysł pójścia ze mną. Mimo, że dostrzegłem, jak dumnym krokiem wyszła z łazienki, to wciąż można było dostrzec cienie pod jej oczami. I to, że ręka jednak drżała. Lekko, bo lekko, ale jednak. Sięgnąłem do szuflady po nowy, czysty bandaż i nałożyłem go na miejsce tamtego. Dokładnie i ostrożnie, uważając, by nie naruszyć szwów nałożonych kilka godzin temu.
  — Normalnie wchłaniają się dwa, może trzy miesiące. Ale lekka zmiana w ich strukturze, odjęcie jednej cząsteczki tlenu w laboratorium i dodanie zamiast niej wodoru zadziałały przyspieszająco. Po dwóch tygodniach nie powinien zostać ci po nich ślad. Ale uważaj na nie, bo za jakieś siedem, osiem dni będą mniej wytrzymałe — kontynuowałem tamten monolog, wciąż uważnie zakładając opatrunek. — A teraz najwyższa pora, żebyś coś zjadła. Za tobą jest tacka z kanapkami i sokiem. Niestety nie było truskawkowego, tylko truskawkowo-jakiś tam, nie pamiętam już jaki.
 Mówiąc to, oddałem dziewczynie część przestrzeni osobistej, którą wcześniej zagarnąłem i skierowałem się ku łóżku, wyjmując spod niego czarne skoczki i małą torbę. Jeszcze tylko laboratorium, Próba 100 i mogłem znów wymknąć się z bazy.

DARO?
Uparciuch.

Od Nataniela c.d. Celestii

 Dwa kroki w przód i jeden w tył, powtarzaj to aż do skutku, tłumaczyła wiecznie uśmiechnięta Dara, bo za pierwszym razem nigdy nie wychodzi tak, jak powinno. Ale nie cofaj się o zbyt wiele, wtedy wybijesz się z rytmu. Bynajmniej nie chodziło jej o jakiś pokręcony taniec, a o zbieranie się w sobie, by dotrzeć do upragnionego celu. Tylko... Zdaje mi się, że w tym przypadku przez cały czas idę do tyłu, wręcz zawracam. Dorosły, wyszkolony żołnierz, który był bezradny wobec uczuć żywionych do drugiej osoby. Najważniejszej w jego krótkim, acz treściwym życiu. Powinienem przy niej być, bez względu na wszystko. Miałem tylko jedną szansę. Jeden wyjazd, na następny zapewne nie dostałbym zgody, radny von Detremante uprzedził mnie o tym już na samym początku i przedstawił długą listę zasad, jakie obowiązywały mnie podczas pobytu na prowincji. Samo spotkanie się sam na sam z Celestią doprowadziło do złamania lwiej części z nich.
 Zabierz ją do stolicy, chociaż na kilka dni, mówiła ciemnowłosa, poprawiając śnieżnobiały mundur.
 Widziałem, jak jeden ze starszych użył wobec niej siły fizycznej, a potem po prostu załamał ręce, dręczony przez poczucie winy.
  Zacisnąłem dłonie w pięści, wzrok wbijając w wypastowane buty. Rano, teraz były uwalone kurzem i pyłem polnych dróżek, przysłaniając ich pierwotny kolor. Warga co i rusz zagryzana do krwi, już nawet nie bolała, kiedy kolejny raz rozciąłem ją zębami. Nieświadomie, w bezwarunkowym odruchu, wyrobionym już za czasów szkoły podstawowej, na który ludzie z oddziału wieki temu przestali zwracać uwagę. Nie wszyscy, to prawda, bo on widział wszystko, znał na wylot nie tylko mój charakter, ale też tok myślenia i zwyczaje. I to jego silna, naznaczona licznymi bliznami dłoń spoczęła na moim barku, a spojrzenie krwistego oka po raz pierwszy nie wyrażało wściekłości. 
 Zobaczyłem w nim coś zupełnie innego, co reszta ludzi mogła nazwać politowaniem, jednak dobrze wiedziałem, że po prostu martwi się o mnie. Milczał, wyczekując odpowiedzi na nieme pytania, zadane drogą pseudo-telepatyczną, jaką wyznaczali jedynie ojcowe ze swoimi synami. Już nie było żadnego generała Chimero, a tatuś. Ten sam człowiek, którego wyczekiwałem za dzieciaka, przy którego łóżku czuwałem, gdy wracał do zdrowia, o którego modliłem się do wyimaginowanego bożka, pochodzącego ze zlepki religii starych jak świat, dzięki któremu stałem teraz w świątyni, czekając na rozpoczęcie mszy powitalnej.
 — Nie popełnij mojego błędu, Natanku, tylko o tyle proszę. Zaakceptuję każdy twój wybór, ale nie skrzywdź jej swoją miłością, to najgorsze, co możesz zrobić kobiecie— wyszeptał, a ja zamarłem.
 Zdawałem sobie sprawę z tego, że coś podejrzewał, ale by był po mojej stronie w tak ważnej sprawie... W końcu łamałem rozkazy człowieka o wiele wyżej postawionego, niż wszyscy tu razem wzięci.

CELESTIO?
Czeku, czek~

czwartek, 9 sierpnia 2018

Od Dary c.d. Tobiasa

 Dwa tygodnie beztroskiego odpoczynku u boku mojego Tobiasa i przyjaciół. Akurat Nataniel wróciłby z misji, może nawet ze swoją ukochaną, o której tak wiele mówił. Przestąpiłam o krok w bok, układając wolną dłoń na muskularnym ramieniu ciemnowłosego. Nareszcie wszystko zdawało się wychodzić na prostą, bez względu na przeciwności losu i niemiłe akcje sprzed lat. 
 Jak dziś pamiętam każdy dzień bez owego jegomościa, zaraz po skończeniu szkoły średniej. Siedziałam z telefonem w ręku, chodziłam z nim, nawet spałam. Wiecznie pisząc lub rozmawiając z panem Whitehornem. Aż powoli kontakt zaczął się urywać, bo studia, bo praca, bo jedna ze stron była zmęczona do tego stopnia, że usypiała w połowie konwersacji. Sielanka zakończyła się, gdy Nataniel postanowił odpuścić, poddał się woli naszych ojców, z resztą nie byłam lepsza. Wymuszony związek, wymuszona miłość. Już nie ta braterska, a gorętsza, po której pozostało mi wiele nawyków. Lepszych lub gorszych, zależy z której strony i kto patrzy. 
 Zadarłam głowę ku górze, by móc spojrzeć na wiecznie uśmiechniętą twarzyczkę mężczyzny. Promienie słońca podkreślały, już i tak wyraźne, rysy, jedynie dodając mu uroku. Z biegiem lat jedynie przystojniał, to trzeba przyznać. 
 — Dzisiaj zadzwonię do Javiera, podobno chciał urządzić sobie urlop z narzeczoną. Nat zapewne wróciłby już z misji, może zabrałby ze sobą Celestię...— urwałam, marszcząc nieco nos. Jak zawsze, gdy coś mnie trapiło.— Mam szczerą nadzieję, że nie odrzuciła jego uczuć. Biedak siedział prawie cały dzień u jubilera i wybierał dla niej pierścionek. I dzwonił co chwilę, taki zagubiony, kompletnie nie wiedząc, jaki mógłby się jej spodobać. A co do dzwonienia... Ty kończysz pracę, ja w tym czasie zadzwonię do właściciela domków, dowiem się wszystkiego i zrobię listę potrzebnych nam rzeczy. Przy okazji powiem komuś znajomemu, gdzie będziemy. Tak dla bezpieczeństwa, gdyby coś się stało i potrzebowalibyśmy pomocy.
 Leciutko zacisnęłam palce na jego koszuli, rozglądając się na wszystkie strony. Wolałam upewnić się, że żadem szalony kierowca nie raczy akurat urządzać sobie rajdu.
 — I wytrzymam, kochanie. Wręcz będę bardzo, bardzo szczęśliwa, mogąc spędzić z tobą dwa tygodnie. Bez biegania do pracy, stresu... Tylko i tylko z tobą, bo reszta zapewne będzie zajęta swoim towarzystwem.

TOBIASIE?
Wyzwanie przyjęte~

Od Nataniela c.d. Celestii

 Nie było nagany do akt. Nie było kazania, ni bury. Wpatrywałem się w ciemnowłosego, spijając każde, nawet najmniej zrozumiałe słowo, jakie płynęło z jego ust. Każde przekleństwo, wyzwisko skierowane w stronę przełożonych czy próbę usprawiedliwienia samego siebie przed krnąbrnym dziewiętnastolatkiem. Gościu po prostu sypał, byleby odkupić swoją winę, ukoić nerwy jednego ze swych żołnierzy. W głosie generała słyszałem drwinę, gdy tylko wymieniał imię pani tego całego cyrku. Jak się okazało- nieznoszącej sprzeciwu, okrutnej, bezwzględnej. Zależało jej jedynie na wygranej, przetrzymaniu mnie jak najdłużej na froncie i zatajeniu informacji o zaginięciu Celestii. Wszystko to dla osiągnięcia czego? Znikomego zysku z odbicia skrawka utraconej ziemi, która i tak należała się nie nam, a rdzennym ludom, zamieszkującym te tereny od setek lat?
 W ten sam sposób straciłem syna. Nie daj się stłamsić, Natanielu. Jedź, odnajdź Ludenberg, a mną się nie przejmuj.
 Te trzy zdania odbijały się echem w mojej głowie, zupełnie oderwane od rzeczywistości. Kiedy wyszedłem- można rzec, że działałem automatycznie. Zabranie swoich rzeczy, uprzątnięcie wszelkich śladów mojej obecności, potem zabranie jednego z mniejszych aut, oczywiście dzięki przepustce, którą finalnie otrzymałem. Ja i Javier, pełniący rolę kierowcy. Sam nie byłem w stanie zebrać myśli, a co dopiero prowadzić przez bite pięć godzin. Oparłem się policzkiem o szybę nagrzaną pustynnym słońcem. Blondyn wbijał wzrok w drogę przed nami, niczym stworzony do jazdy. Wiedział o wszystkim, opowiedziałem mu zaraz po wyjeździe, a jednak nie dawał po sobie poznać smutku. Nigdy nie pozwalał sobie na utratę kontroli, nawet w najgorszych sytuacjach. I choć Celestia była dla niego, niczym młodsza siostra- to on pocieszał mnie, a nie ja jego. 
 — Spróbuj zasnąć, Al. Wyglądasz, jak tysiąc i jeden nieszczęść, nawet twoja regeneracja w niczym nie pomaga.
 Westchnąłem ciężko, zerkając na niego kątem oka. Postronny obserwator mógłby powiedzieć, że chłopak odzywał się do przestrzeni przed sobą. Czujny, skupiony na powierzonym mu zadaniu, nie odwracał wzroku od wiekowej jezdni. Przymknąłem oczy, chcąc choć w ten sposób jakoś go uspokoić. Na chwilkę.
 — W takim stanie nie wyjdziesz ze swojego pokoju, nie mówiąc już o szukaniu Celestii. A zdajesz sobie sprawę z tego, że wysiadasz i muszę wracać na front. Zawsze chciałeś być silny. Teraz masz dla kogo i, za przeproszeniem, kurwa, dajesz dupy po całości. Anastazja nie chciałaby zobaczyć cię w takim stanie, więc chociaż się zdrzemnij. Dla niej i dla mnie.
 — Dobrze, dobrze... Dobranoc.
 Wtuliłem się w szybę, niczym w poduszkę. Otuliłem się rękoma. Ale sen nie nadchodził.

CELESTIO?

środa, 8 sierpnia 2018

Od Dary c.d. Tobiasa

 Oparłam obie dłonie o umywalkę, wpatrując się w ciemnowłosą kobietę. Jeszcze kilka dni wcześniej zjawiskowo piękną, raczącą wszystkich promiennym uśmiechem. Tę, której krwistoczerwone oczy bezczelnie zaglądały do samego środka duszy, jednocześnie nie pozwalając, by uczucia wyszły na światło dzienne. Bezużyteczne, potrafiły jedynie osłabiać, doprowadzały do powolnej zguby. Z taką łatwością przychodziło im odnajdywanie nawet najdrobniejszych szczelin w (zdawałoby się) idealnie zabezpieczonej konstrukcji. Krucze pasma lśniły w świetle białych żarówek, odbijając światło jasnymi refleksami. Tylko one pozostały niezmienione, przypominały o wcześniejszej mnie. A teraz? Lekko podkrążone oczy, w których ujrzeć można było strach, o wiele gorszy od codziennej pustki. Cera bledsza, niż zazwyczaj, przywodziła na myśl żywego trupa, łaknącego życia innych. Przynajmniej z tym ostatnim mogłam zgodzić się w stu procentach. Reszta stanowiła jedynie uproszczony obraz tego, co pozostało po tej radosnej i uczynnej von Detremante. Wystarczyło kilka godzin, by wszystko poszło się paść.
 Dotknęłam boku głowy, od pięciu dni niemiłosiernie pulsującego bólem. Co prawda blednął wraz z upływem czasu, lecz spory siniak odznaczał się na jej boku za każdym razem, gdy unosiłam kurtynę włosów. Kryła się za nią największe z dotychczasowych upokorzeń, o wiele gorsze od tego sprzed lat. Mogli zostawić mnie na tej cholernej ziemi, bym skończyła tak, jak przystało na prawdziwego żołnierza- wśród reszty trupów zdobiących pole bitwy, zapamiętana jako ta, która oddała życie dla dobra pozostałych Dzieci Nocy. Mogłam przynajmniej wziąć ze sobą podkład, przykryć ten okropny, zielonkawy ślad. Ale nie... Zebrałam włosy, zapominając o wstydzie i innych pierdołach. Przynajmniej gumkę do włosów i sznureczek zawsze miałam przy sobie. Tym pierwszym związałam włosy w długi, koński ogon, nadal sięgający niemalże do łydek, schowanych pod materiałem leginsów. Drugi posłużył mi jako pasek. Przewiązałam go w talii, starając się, by dzięki temu koszula nie wyglądała na aż tak gigantyczną. Z tym, że lekko prześwitywała, nie mogłam akurat nic zrobić, tylko przeklinać się za zabranie ze sobą wręcz rażąco czerwonego stanika, poprzecinanego przez linie czarnej koronki. Choć lepsze to od świecenia nagimi piersiami.
 Dwa głębokie wdechy pomogły mi wrócić do względnej normalności, przynajmniej jak na ten moment. Odgłos ciężkich butów obijających się o posadzkę potrafił koić nerwy rozerwane na strzępy. Wystrzeliłam z łazienki, jak z procy, uśmiechając się szeroko. Szybkim krokiem, mówiącym o mojej zawyżonej pewności siebie, podeszłam do panicza zamkniętego w świecie własnych myśli. Nie wiem czy zauważył mnie, czy też kompletnie odleciał, ale jednego jestem pewna- nie protestował, kiedy wgramoliłam się na biurko, o które opierał się zadkiem. Klęczałam za nim, tylko po to, by oprzeć przedramiona o jego bark, z zaciekawieniem zaglądając do notatnika. Dotyk musiał zwrócić jego uwagę, poczułam jak napina pojedyncze mięśnie.
 —  Nieładnie tak spiskować w samotności...— wymruczałam wprost do jego ucha.— Jadę z tobą czy tego chcesz, czy nie. Inaczej pewnie narobię bajzlu nie tylko w twoich rzeczach.

TOBY?
Grozi, skubana ;-;

wtorek, 7 sierpnia 2018

Od Celestii — Cd. Nataniela

 Cudem, prawdziwym cudem, znalazłam w zamrażarce lód, który tak dobrze działał na zranioną wargę. W lustrze zauważyłam, że opuchlizna znacznie zmalała, a usta w końcu przestawały plusować nieprzyjemnym bólem. Jednak na końcu języka wciąż czułam ten słodki, metaliczny posmak nadzwyczaj jasnej krwi. Nawet mój tata uważał, że nigdy w życiu takiej nie widział. Ciemniała dopiero po zakrzepnięciu, przybierając wtedy kolor winnej czerwieni. Podobny odcień gościł na jasnym materiale, w który zawinęłam lód i, wbrew moim usilnym staraniom, kilka kropel znalazło się na szacie. Nie dziwiło mnie to. W końcu będąc już na ścieżce prowadzącej do domu, odpuściłam sobie trzymanie dłoni na twarzy. Po pierwsze- nie było w tym za grosz sensu, gdy na drodze nie miałam kogo spotkać. A po drugie, ręka zaczynała drętwieć od ciągłego przytrzymywania jej przy ustach.
 Na szczęście krew w końcu zakrzepła, uniemożliwiając dalsze brudzenie szaty. Szaty, która swoją drogą była moją ulubioną. Zakrywała wszystko to, co powinna, a nawet więcej, wciąż będąc dość przewiewną. Ale teraz musiałam wybarwić z niej posokę, więc aktualnie odpadała na kilka dni. Koniuszkiem języka wciąż drażniłam rankę po lewej stronie warg, jednocześnie szukając innego czerwonego ubrania. Niestety, szaty jednoczęściowej, takiej, jak ta, którą miałam na sobie- nie znalazłam. Musiałam więc założyć spódnicę z okazałym rozcięciem, sięgającym aż pasa; na szczęście, po boku uda. I do tego pasującą górę, o wiele bardziej przypominającą stanik, niźli top szaty. Do tego jeszcze ozdóbki na kostki, odsłoniętą część uda, nadgarstki, przedramiona i łokcie..
— Wyglądasz w tym jak choinka, Celestio — dobiegł mnie głos pana Luciena. — I, na bogów, coś ty sobie zrobiła?
 Ujął moją twarz w dwa palce, delikatnie obracając w lewo. Nie musiałam mu odpowiadać. Doskonale wiedział, że to nie była moja wina. No, przynajmniej nie całkiem moja wina.
 — Tyle razy ci mówiłem, żebyś mu nie pyskowała. I po prostu godziła się na...
 — A ja ci tyle razy mówiłam, że ten stary kretyn nie będzie mi układał życia tak, jak jemu się to podoba. Chyba jako jedyna w tym wariatkowie potrafię mu odpowiedzieć i spojrzeć prosto w oczy, a nie z uległością przyjmować wszystkie jego zachcianki i widzimisię, panie Vanserra! Cała Starszyzna boi się zaprotestować. Ba, nawet nie tylko starszyzna! Pewnie z radością prowadziłbyś mnie na nasz ślub, gdyby cię o to poprosił. A teraz wybacz, ale muszę to zapudrować — ucięłam tę krótką pogawędkę, zamykając staruszkowi drzwi tuż przed nosem.
 Właśnie to mnie najbardziej denerwowało w tutejszych. Stracili już dawno starą werwę, buńczuczność, skłonność do protestowania.. Wszystko w momencie, w którym Lorcan przejął władzę. Na początku udawał miłego, spokojnego i normalnego mężczyznę. A jednak coś nie pasowało mi w jego spojrzeniu, sposobie bycia. Jak się okazało po paru miesiącach- siedmioletnia Celestia nie pomyliła się ani troszkę.
 W łazience doprowadziłam twarz do porządku- nie było widać opuchlizny na ustach. Nałożyłam na nie jeszcze trochę szminki, by ich kolor nie odbiegał od krwistego koloru ranki i w końcu wyszłam z domu, podzwaniając złotymi ozdóbkami na biodrach i stopach. Do miejsca, które jednocześnie kochałam, ale i nienawidziłam.

NATANIELU?
Żal mi Java ;-;

Od Tobiasa – Cd. Dary

 Przytaknąłem jej, wcześniejsze słowa puszczając zupełnie mimo uszu. No, a przynajmniej tak chciałem, bo zdecydowanie zbyt wybujała wyobraźnia postanowiła znów zacząć żyć swoim własnym, pierońskim życiem. To akurat mam po mamie, bo tata nawet nie potrafił wyimaginować sobie białego kota z czarnym ogonem z jednej z moich ulubionych bajek. Tak, ojciec twardo stąpał po ziemi i jedyne fantasy, z jakim miał do czynienia, to moje kolorowanki na ścianach w przedpokoju. No i właśnie bajki, które jako dziecko uwielbiałem. A później tą manię zastąpiła lubość do robienia eksperymentów. Począwszy od dość głupiutkich, zabawnych rzeczy, jak zmieszanie oleju z płynem do naczyń, przez ocet z sodą, aż po podpalanie baniek mydlanych z metanem..
 – Są, są. Kawałek dalej niż tamte zwykłe. Kiedyś jechałem tam z Rudym i jego suczką husky'ego, która była zdecydowanie zbyt agresywna, jak na tą rasę. No, pewnie wychowywała ją druga suka – mruknąłem na samą myśl o jego rudej siostruni, tak samo zdrowo jebniętej. 
 Musielibyśmy skoczyć jeszcze do mnie po kilka ciuchów na zmianę. Iii może jakiś prowiant. A to bez problemu da się załatwić, skoro mamy aż dwa dni dla siebie. Uśmiechnąłem się w ten charakterystyczny sposób- prawym kącikiem ust, i delikatnie postawiłem kruczowłosą piękność na ścieżce, łącząc nasze dłonie, a moment później- splatając palce. Za kierunek obrałem, oczywiście, szpital. By uzupełnić te głupie obserwacje i zlecić dokończenie eksperymentu z syropem i estrami innemu chemikowi. Tak czy siak jutro miałem wolne, z którego zamierzałem skorzystać w najlepszy możliwy sposób.
 – I podobno za miesiąc mają mieć zniżki dla grup. Wiesz, dwu-, trzy-, i czteroosobowe domki mają być tańsze, jeśli się je rezerwuje w kilka osób. Więc można by kogoś ze sobą wziąć. My zaklepalibyśmy jeden dwuosobowy, Rudy z panną drugi.. A resztę się zobaczy – dodałem moment później, posyłając jej lekki uśmiech. – Bo z tego, co widziałem na rozpisce w szpitalu, mamy mieć urlop w tym samym czasie. I całe dwa tygodnie dla siebie. Choć nie wiem, czy byś tyle ze mną wytrzymała.
 Wypowiadając ostatnie słowa, parsknąłem krótkim, acz szczerym śmiechem. W końcu miałem rację. Żadna normalna nie dałaby rady wytrzymać u mojego boku bez przerwy czternastu dni.

DARO?
Podejmiesz się wyzwania? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Obserwatorzy