środa, 1 sierpnia 2018

Od Dary c.d. Tobiasa

 Brutalnie wyrwana ze snu przez promienie wschodzącego słońca, przekręciłam się na brzuch, skrywając twarz w miękkiej poduszce. Objęłam ją rękoma, poprawiając się jeszcze kilka razy. Szukałam mojego pluszowego misia, musiał gdzieś tu być, ale... Zmarszczyłam brwi, kiedy ramię nagle zaczęło dawać o sobie znać w brutalny sposób. Bolało co najmniej jak jasna cholera albo uderzenie się małym palcem stopy o kant biurka. Brr...  Nie pasowało mi tak wiele rzeczy, choć wtedy jeszcze byłam zbyt leniwa, by otworzyć oczy i ogarnąć, co wydarzyło się kilka godzin temu. Zamiast tego- zaczęłam wdychać obcy zapach, którym mięciasty przedmiot przesiąkł niemalże na wylot. Mimowolnie wtuliłam się, by poczuć go jeszcze lepiej. Męski żel pod prysznic, ostra woń tytoniu, tak dobrze mi znanego i, Boże, wszystko to było tak przyjemne. Uniosłam kąciki ust w szczerym, zadowolonym uśmiechu, kompletnie tracąc zamiar opuszczenia łóżka w dniu dzisiejszym. A przynajmniej do czasu posiłku, po którym miałam ponowne spotkanie z moim drogim doktorkiem. Pewnie już od wieczora dnia wczorajszego zacierał łapki, układając nową litanię opierdolu mojej osoby. Tak delikatnej i niewinnej, niczym nikomu niewadzącej...
 Choć chyba powinnam powoli wstać, niestety grafik mam napięty nawet podczas tych nielicznych dni spędzanych w bazie. Spotkania z dowódcami, musztry, treningi papierkowa robocizna, wysłuchiwanie jojczeń i szkolenia- oto przedsmak tego, co mnie czekało. Wyciągnęłam lewą rękę w bok. Tam, gdzie powinna znajdować się moja szafka nocna. I, uwaga, uwaga, niespodzianka. Jedyne, co złapałam, to spora dawka powietrza i monstrualne zdziwienie. Uniosłam powieki, ledwo przytomnym wzrokiem lustrując pomieszczenie. Wtedy właśnie przypomniałam sobie o mojej nocnej słabości, całkowicie cielesnej lecz nie w wiadomym sensie. Stary skurczybyk uratował mi życie, no kto by pomyślał. Naprawdę nie wiem, dlaczego ludzie mówią, że jest taki zły, straszny i ogólnie, skoro przyjął do siebie obcą mu panienkę, oddał jej swoje łóżko. Z trudem podniosłam się do siadu, jeszcze odczuwając skutki stanu bliskiemu wykrwawieniu. Elektryczny zegarek na biurku wybił szóstą, dając po oczach wręcz neonowymi cyferkami. Przechyliłam głowę w prawo, widząc Whitehorna rozwalonego na fotelu, jakby był po ostrej libacji alkoholowej, z resztą podobnie twardo spał. 
 Stanęłam na równe nogi, chwiejąc się nieco. Jeszcze godzina, może dwie i powinnam wrócić do normalności, przynajmniej tak było przy każdej większej utracie krwi. Po cichutku podeszłam do śpiącego, okrywając go szczelnie kocykiem, bowiem w nocy musiał mu spaść. Jednocześnie, z czystej, dziecięcej ciekawości, opuszkami palców dotknęłam jego piersi naznaczonej ciemnymi liniami. Minkę musiałam mieć przednią- istna rybka z leciutko otwartymi ustami i iskrzącymi oczkami- zwłaszcza w połączeniu z ubraniem poplamionym szkarłatem.
TOBIASIE?
Och, och, bezczelnica, bezwstydnica i macacz najgorszy ;-;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy