Znów to kapanie. Uporczywe kapanie, wybudzające mnie w kółko z przyjemnego stanu nieświadomości, w którym to żaden z bodźców nie docierał do zmęczonego ciała. Zirytowana uchyliłam lekko powieki, jakby gotowa na kolejny policzek od czarnowłosego za utratę przytomności. Jednak nic takiego nie nastąpiło.
Była noc. A w nocy on znikał. Zostawiał mnie samą z ciągłym dźwiękiem kapiącej wody z zepsutego kranu. Wody, której to nie było mi dane posmakować od dobrych kilku dni. Zamiast niej i zwykłego pożywienia dostawałam kroplówki. Wypełnione najpotrzebniejszymi dla życia minerałami, ale jednocześnie z dawką jego eksperymentów. Jeden dziennie. Muszę wiedzieć, kiedy przestaje działać, by zapisać obserwacje. Dopiero później mogę wstrzyknąć następny- przypomniałam sobie jego słowa. Niby skierowane do mnie, ale wymruczane, jakby od niechcenia.
Na powrót przymknęłam oczy, zadzierając głowę lekko w górę. By odzyskać czucie w karku. Później w rękach i na końcu- w nogach. Specyfik.. Nie, jak on to nazwał? Bodajże próba.. Tak, próba 97 właśnie przestawała działać, po kilkunastu godzinach oddając mi władzę w kończynach. Całkowicie niepotrzebnie. Każdy, nawet najdrobniejszy ruch palcami dłoni skutkował bólem i nieprzyjemnym uczuciem, przypominającym wbijanie miliardów maluczkich igiełek w skórę.
W bezwarunkowym odruchu oblizałam suche wargi, moment później czując na języku nieprzyjemny, metaliczny posmak. Zapewne rana przy lewej stronie wciąż się nie zagoiła, mimo, że uderzył mnie dwa, może trzy dni temu. Właśnie. Może.
Zamrugałam kilkakrotnie, gdy doszło do mnie, że straciłam rachubę czasu. Każdy dzień wyglądał dokładnie, ale to dokładnie tak samo. Wracał rano, kilka minut przed wschodem słońca. Notował coś w małym zeszyciku, uważnie przypatrując się mojej twarzy i prawej ręce. Która, nawiasem mówiąc, była już cała sina od śladów wkłuć. Jednak byłam twarda. Nie uroniłam ani jednej łzy, nie dałam mu się cieszyć moim krzykiem. Nie odpowiadałam nawet na pytania, co kończyło się kolejnymi siniakami lub ranami ciętymi. Ale nie miałam najmniejszego zamiaru zdradzać mu żadnej informacji na temat dokładnej lokalizacji naszych żołnierzy, punktów strategicznych Żądnych Ładu, ani tego, czym osłabić naszego dowódcę. Większości z tych rzeczy po prostu nie wiedziałam, innych nie chciałam mu mówić. Jednak najważniejszego nie miałam zamiaru mu zdradzać nawet za najwyższą cenę. A twój kochaś? Często go widzę na froncie.. Nie musisz nic mówić, suko. Tak czy siak cię nie uratuje.
Miałam sobie za złe, że zostawiłam Natanielowi tę kartkę. Zamiast skupiać się na rzeczy naprawdę ważnej, jakiej było życie jego, i żołnierzy go otaczających, pewnie myślami błądził gdzieś przy mnie; przy skrawku papieru, zapisanym kilkadziesiąt minut przed wypadkiem.
NATANIELU?
No cóż.. Grunt, że żyjasz. c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz