Już jako mały chłopiec uwielbiałem wyjeżdżać z tatą do miejsc oddalonych od stolicy o dziesiątki kilometrów, ciekawy świata i innych ludzi, mieszkających w warunkach całkiem różnych od tych panujących w metropolii. Nie z dumy czy pychy, a łaknienia wiedzy, jak każde dziecko. Widziałem wiele pięknych rzeczy, doświadczyłem ogromnej liczby tak niezwykłych doświadczeń, jednak każde z nich bledło w blasku bijącym od tego niepozornego dziewczęcia i odprawianego przez nią obrządku. Błyszczała dosłownie i w przenośni, ozdobiona ciężką biżuterią, jedynie podkreślaną przez krwistoczerwony materiał sakralnych szat. Każde jej przypadkowe spojrzenie na mnie, delikatny, uroczy uśmiech, z pozoru chaotyczny, a jednak zapewne wyćwiczony ruch i śpiew, którego pozazdrościłyby anielskie chóry- przez to wszystko moje serce niemalże wyrwało się z piersi, ledwo powstrzymywane przez barierę ciała. Nie obyło się bez podszeptywań i upominek skierowanych w moją stronę.
To niepoprawne, mówili, opanuj się, Chimero, pierwszy raz laskę widzisz? Będziesz miał przejebane u generała, rozkazy były jasne.
Tak jakby nasz dowódca nie zdawał sobie sprawy z mojego zafascynowania ową niewinną istotką, której temat pojawiał się podczas prawie każdego ze wspólnych obiadów. Nie musiałem mówić mu wprost o uczuciach, jakimi darzyłem panienkę Ludenberg. Same dyskretne pytania i słowa dobrane tak, by nie oznajmić otwarcie, że ją kochałem, tylko tyle wystarczyło, bym zdobył poparcie oraz pomoc mojego drogiego ojca. Tego, który podobno tak bardzo potępiał wiązanie się z kimś na odległość, głównie przez doświadczenia z pewną egzotyczną pięknością i ich związek, zakończony pojawieniem się pierwszego i jedynego potomka Leona Chimero. Nie chciał, bym popełnił jego własnych błędów, choć słowa tak naprawdę nic nie mogły zdziałać, kiedy w grę wchodziły już nie dziecięce uczucia i fantazje o bajkowej miłości z przepiękną księżniczką, a miłość dorosłego mężczyzny do jego rówieśniczki, dojrzewająca przez nieco ponad siedem długich lat.
Chciałem z nią porozmawiać, wyjaśnić wszystko, przeprosić za postawienie jej w tak niekomfortowej sytuacji, jednak los jak zwykle okazał się moim największym wrogiem. Wystarczył jeden rozkaz, wypowiedziany tym ostrym, nieznoszącym sprzeciwu tonem, spojrzenie czerwonego oka i tego skrytego za zasłoną mlecznej mgły, bym skulił się w sobie, odkładając wszystkie plany na później. Może znalazłaby dla mnie chwilę na tamtym festiwalu, o którym poinformowała nas przez kilkoma minutami? Pragnąłem tego, dręczony przez głupie serce i sumienie, wprost zjadające mnie do środka. Wszystko przez te dwa, tak różne od siebie pierścionki. Oba zaręczynowe. Choć jeden był ważniejszy od drugiego, świadcząc o szczęściu, jakiego musiała doznać, gdy jej ukochany oświadczał się jej. Tylko... Dlaczego wtedy w świątyni dotknęła moich ust w tak czułym geście? Tylko sprawiła, że pragnąłem poczuć więcej tego przyjemnego ciepła jej zgrabnych palców, delikatnego dotyku przywodzącego na myśl muśnięcie skrzydłami motyla i samego jej towarzystwa.
Wziąłem głęboki wdech, a w nosie zakręciło mi się od zapachu drzew, pomieszanego z tym charakterystycznym dla nadchodzącej suszy. Zdecydowanie lato na prowincji należało do jednych z najlepszych, zwłaszcza jeśli jesteś mieszczuchem i w gruncie rzeczy nie masz jak doświadczyć tego wszystkiego. Zabiorę jej dosłownie chwilkę podczas festiwalu. Przynajmniej taką miałem nadzieję, ale kto wie, co do tej pory może się stać...
CELESTIO?
Panicz urzeczony mszą~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz