czwartek, 23 sierpnia 2018

Od Celestii – Cd. Nataniela

 Mocny snop światła na chwilę zagościł w świątyni, wpuszczony przez otwarte drzwi. Przymrużyłam lekko oczy, kiedy to promienie słońca bezczelnie postanowiły się w nie wedrzeć. Ale mimo to, wciąż dzielnie odprowadzałam wzrokiem cały oddział. Cóż, przynajmniej miałam nadzieję, że tak to wyglądało. Bo spojrzenie pozostawało wpierw na twarzy Nataniela, zaś później- na jego głowie, kiedy to wraz z pozostałymi żołnierzami opuszczał sakralne mury. Wraz z zamknięciem ciężkich, drewnianych wrót odetchnęłam ni to z ulgą, ni to z odrobiną stresu. Ulga, bo chłopak odwzajemniał niemalże każdy mój uśmiech czy spojrzenie, niby całkowicie przypadkowe. Zaś stres spowodowany był myślą o festiwalu. Nawet, jeśli żołnierze się na nim nie pojawią, ten tak czy siak się odbędzie. A ja będę musiała zatańczyć pięć razy, bo tradycja, bo oddanie czci bóstwom, bo lepsze żniwa po suchym lecie. Przetarłam twarz dłonią, jakby dla uspokojenia, albowiem nerwy narastały coraz bardziej. Jeśli pan Chimero wyraził chęć na wzięcie udziału w zabawie, to pani Freya wraz z Lucienem zapewne prowadzą oddział do głównej części wioski. Części, znajdującej się zaraz obok lasu, stopniowo coraz gęściejszego. Drzewa dostarczały potrzebnego cienia, a kilka metrów dalej płynął mały strumyk, który nabierał tempa i wielkości dopiero tutaj, nieopodal świątyni.
 Odczekałam pięć minut, jak zawsze po odprawieniu błogosławieństwa, i dopiero wtedy opuściłam chłodne, sakralne mury. Od razu skierowałam się właśnie w stronę swego rodzaju rynku, by móc oglądać ewentualne ostatnie przygotowania. Jednak... Nie musiałam się spieszyć. Nie ja prowadziłam festiwal, więc mogłam sobie pozwolić na długi spacerek leśną ścieżką. Była ona skrótem wychodzącym bezpośrednio na rynek, stanowiącą połączenie między nim, a świątynią. A tym samym moim domem, kilkadziesiąt metrów dalej. Śpiew ptaków i szum drzew uspokajał nieco zszargane nerwy. I sumienie, które mocno, oj, mocno mnie gryzło od tych kilku godzin. Nie uspokoiły go nawet te uśmiechy i spojrzenia, którymi obdarował mnie białowłosy żołnierz. Miałam szczerą nadzieję na to, że złapię go podczas festiwalu. Choćby na momencik. By wszystko mu wytłumaczyć. Moją obrączkę, dziwne zachowanie, wręcz brutalne wyciągnięcie mnie ze świątyni... Ale najważniejsze było to, że prawdopodobnie nie dostrzegł rozwalonej wargi. Ani siniaka na plecach. A przynajmniej taką miałam nadzieję. Nie chciałam, by głupio się o mnie zamartwiał. Choć... Może się nie martwił. Nie miał czym. Bo w koń... Celes, wdech, wydech! Nie teraz zamartwianie się o to czy się martwi czy nie, bo skoro martwi się nie żywią, to czemu żywi się mają martwić, hm?
 Pokrzepiona swoimi własnymi myślami raz jeszcze odetchnęłam, skręcając na kamienną ścieżkę, prowadzącą wprost na brukowany rynek. Ale, na szczęście, miałam iść jeszcze minimum dziesięć minut.

NATANIELU?
Chaos totalny ;--;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy