Jeszcze raz upewniłam się, że schowałam wszystkie włosy pod kaskiem, głównie ze względów bezpieczeństwa. Minus długich włosów jest taki, że wszędzie mogą się zaplątać, zwłaszcza jeśli mają nieco ponad metr. Dopiero wtedy zajęłam miejsce tuż za Whitehornem i, ha, tym razem to ja raczyłam naruszyć jego przestrzeń osobistą. Przysunęłam się do niego, obejmując szczelnie szczupłymi rączkami. Tak mocno, jak tylko mogłam w aktualnych warunkach, żeby w razie czego po samym dotyku mógł zorientować się, że coś jest nie tak.
Odruchowo przymknęłam oczy, czując jak ruszamy z miejsca. Dziecięcy nawyk jeszcze z czasów, kiedy byłam zdana na łaskę i niełaskę starszych, mających zezwolenie na prowadzenie motorów lub podobnych im pojazdów. Oparłam się bokiem twarzo-kasku o, nie ukrywam, imponująco umięśnione plecy mojego towarzysza, wsłuchując się w ryk silnika. Tak przyjemny dla uszu, ale też przypominający o tym, jak bardzo zaniedbałam własny sprzęt, dzielnie czekający na mnie w jednym z garaży.
Po kilku chwilach uniosłam powieki, pewna tego, że nie polecę w tył, ni w boczek nagle złamana przez upierdliwe uczucie słabości. Zmarszczyłam brwi, widząc główny plac i dopiero teraz zdałam sobie sprawę z niezwykłej ostrożności ciemnowłosego. Bez skrępowania jeszcze troszkę przysunęłam swoje bioderka do jego zadka, prostując plecy na tyle, na ile pozwalał mi opór powietrza.
— Toby, nie ograniczaj się, noo! Strażnicy tak czy siak nie będą się czepiać, jeśli przekroczysz prędkość o tej porze!— zawołałam wesołym tonem.
Tak, aktualnie cieszyłam się bardziej, niż dziecko z najlepszego prezentu urodzinowego. Do szczęścia wystarczył mi pęd, zimny, poranny wiatr wbijający igiełki chłodu w odsłonięte fragmenty skóry i to niezwykłe uczucie lekkości, zupełnie jakbym unosiła się na chmurce. Z zafascynowaniem wpatrywałam się w coraz szybciej migające obiekty, upewniając się, że panicz choć raz bez marudzenia raczył mnie posłuchać. Usta same wykrzywiły się, przybierając wyraz szczerego rozbawienia, po części spowodowany przez samopoczucie poprawiające się z każdą mijającą minutą. Przywarłam piersią do kierowcy, już bez żadnego specjalnego powodu, po prostu biło od niego takie przyjemne ciepło, jakiego jeszcze nigdy nie czułam. A miałam styczność z wieloma osobami, już przez sam fakt bycia córką Alfy, pełniącą rolę dowódcy reprezentatywnego. Wzmocniłam uścisk, buzią wtulając się w przestrzeń pomiędzy łopatkami Tobiasa, co zrobiłam tak naprawdę na czuja, pole widzenia mając ograniczone przez barierę kasku. W praktyce mogłam jedynie obserwować widoki z boku, by jeszcze bardziej nie przeszkadzać ciemnowłosemu. Najpierw drogę z Kwatery Głównej, niezwykle szybko ustępującą miejsca temu surowemu krajobrazowi, charakterystycznemu dla pustkowi i zbliżających się ruin, będących kiedyś miastem. Teraz, powoli nadżerane przez ząb czasu, przemieniało się nie tyle w gruzowisko, co w zbitkę pyłu, strasząc ciekawskich surowymi, metalowymi szkieletami.
TOBIASIE?
Grzeczna taka się zrobiła :')
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz