środa, 31 stycznia 2018

Od Lu'aj cd. Savey

 Jedna osoba o tylu obliczach- od okrutnego sędzi, aż po delikatną istotę, łaknącą bliskości drugiego człowieka. Gwałtowna, stęskniona, a jednocześnie tak pokorna. Potok emocji wypływał z niej, tak bardzo zmieniając srogie oblicze. Sam starałem się nad sobą panować, by nie zabrnąć za daleko, nie zrobić nic uwłaczającego jej godności. Wpatrywałem się w zimne tęczówki barwy przygaszonej zieleni, teraz łamanej przez promienie zachodzącego słońca. Widok ten, podobnie jak ciepło bijące od Savey, sprawiły, że oblałem się szkarłatem. Pierwszy raz od tak dawna, pod wpływem chwili- tak długo wyczekiwanej. Pragnąłem jej, jednocześnie nie wiedząc, co miałbym zrobić. Szykowałem się na to latami, układałem w głowie przeróżne scenariusze, które teraz odleciały, niczym  targany wiatrem płatki kwiatu wiśni. Serce przyspieszało za każdym razem, gdy chłodny oddech muskał moją szyję. Ta niema namiętność, uczucie bliskości kochanej przeze mnie osoby... Czy zamierzałem ponownie zniknąć, zaszyć się tam, gdzie nie sięga ludzki wzrok? Uniosłem kąciki ust, ośmielając się na przywołanie uśmiechu. Nieznacznego, ledwie widocznego. Moja głupiutka Sarenka, moja głupiutka Sarenka. Czyżby nadal pozwalała lękowi wychodzić na światło dzienne? Nigdy się nie nauczy. Czułem, jak dłonie drżały jej w rytm nerwowego staccato, tak mocno zaciskała je na biednej koszuli. Zupełnie jakbym był fatamorganą, gotową zniknąć w najmniej odpowiednim momencie. Przecież nawet wtedy nie chciałem jej zostawiać, a co dopiero teraz- gdy dano mi szansę na naprawienie błędów z przeszłości. Nareszcie odważyłem się na przerwanie narastającej ciszy, przepełnionej niemym wyczekiwaniem.
 — Już zawsze będę przy tobie...— słowa wypowiedziane szeptem, niema przysięga wierności. 
 Coś, co zapisane zostało przed wiekami, by spełnić się teraz. Uniosłem dłoń tylko po to, by dotknąć jedwabistego policzka damy. Rumieniec zawstydzenia ponownie spłynął na jej twarz. Chciała coś powiedzieć, rozwierając pełne wargi. Ubiegłem ją szybko, puszczając wszelkie wodze. Chyba tak powinno się stać. Prędzej czy później. Pogładziłem jej miękką skórę z czułością znaną jedynie kochankom z antycznych tragedii. Przymknąłem oczy, jednocześnie łącząc nasze usta w pocałunku. Trwał on przez ułamek sekundy, jednak zdradzał wszystko to, co mną targało. Emocje, uczucia skierowane w stronę tej drobnej, niepozornej dziewczyny... Nie, nie dziewczyny, a kobiety. Nie myślałem o jej reakcji, przyćmiony urokiem rozgrywającej się sceny. Ostry podmuch wiatru wzbił w powietrze postrzępioną szatę, otulając nią Savey.

SAVEY? Hue hue hue, nie bij ;-;

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Od Leonarda cd. Deany

Uparta, jak diabli. Tak trudno zaufać nieznanej ci osobie która pojawiła się jak gdyby nigdy nic, wzięła do swojego domu i ugościła? Chociaż jakby się nad tym zastanowić to faktycznie może wyglądać dość dziwnie. Podążając za Tym małym uparciuchem (nie żebym był wiele większy)
dotarliśmy w końcu na rozległe pustkowie, dość głęboko na terenie kontrolowanym przez Dzieci Nocy. Dziewczyna zmierzała do położonego nieopodal małego miasteczka, jednak nim doszliśmy choćby do pierwszego posterunku na spotkanie wyskoczył nam dość wysoki brązowowłosy chłopak. Jak tylko zobaczył moją towarzyszkę objął ją mocno szepcząc:
- Jak mogłaś tak długo nie wracać!
Jednak po paru sekundach jego wzrok padł na mnie, jego twarz w mgnieniu oka z dobrotliwej zmieniła się we wrogą, pchnął dziewczynę w kierunku miasta i ile sił w płucach wrzasnął:
- Ludzie, do broni. Ścierwo ładu w obozie !
Z miasta było słychać wielkie bębny grzmiące z uderzenia na uderzenie coraz mocniej.
Sam wojownik wyciągnął pistolet który od razu wystrzelił w moim kierunku, broń za to w tym samym momencie zmieniła się w długi miecz dwuręczny którym wyprowadził szybkie proste pchnięcie celując w mój brzuch, później wszystko wydarzyło się w ciągu ułamka sekundy, a dokładniej gdy oba obiekty znalazły się w polu działania "Modyfikacji". Chłopak dosłownie odleciał w stronę z której ruszył a pocisk leniwie osiadł mi na dłoni . Leżąc na ziemi wyglądał na nieźle zdezorientowanego, moja była towarzyszka patrzyła na to wszystko ze zgrozą w oczach, jednak nie potrzebowała wiele czasu by przełamać ten stan i podbiec do obcego wypytując czy wszystko z nim w porządku.
- Chyba nie tak powinno się witać gościa, nie sądzisz?
- Gościa? - Odrzekł z kpiną w głosie - I mówi to człowiek którego urządzenia przez cały czas zabijają nas i chronią naszych wrogów.
- Czyli wiesz kim jestem.
- Trudno się nie domyślić, ale to chyba powinien być dla nas zaszczyt! Sam Główny Technik się tu pofatygował, ale po co? Tylko mi nie mów, że przyszedłeś tu na herbatę.
- W sumie, niezły pomysł. zamiast mnie atakować mogłeś zaproponować herbatę, chętnie bym się napił.
- Chyba sobie kpisz. - gołym okiem było widać, że ziomek jest nieźle wkurwiony.
W czasie naszej "miłej" pogawędki zostaliśmy okrążeni przez wściekły tłum po zęby uzbrojony w najróżniejszą broń od białej przez palną, aż po działa jonowe które choć nieliczne są morderczo skuteczne, ewidentnie był żądny krwi, mojej krwi.
- Dobra a teraz rozgoń tych tłumoków zanim sami się pozabijają i choć. Jak to powiedziałeś, będziesz miał zaszczyt zaparzyć mi herbaty.

sobota, 20 stycznia 2018

Od Celestii – Cd. Nataniela

Ciepło bijące od torsu i dłoni chłopaka przyjemnie rozchodziło się po moim ciele. Jego słowa zapadły mi w pamięć i dały do myślenia. Więc.. Jestem dla niego tak samo ważna, jak on dla mnie.. Na moje usta wpełzł lekki uśmiech, który nie chciał z powrotem z nich zejść. Jednak nic co piękne, nie może trwać wiecznie. Szybciej, niż oczekiwałam, do sali wróciła pielęgniarka. Dostałam taki opieprz, jak nigdy w życiu. Nat zresztą też. By nie irytować dłużej kobiety (menopauza nie wybiera, niestety), postanowiłam przebrać się w coś, co nie jest piżamą i jak najszybciej opuścić salę. Musiałam więc puścić Nataniela. Tak też zrobiłam, oddając mu tym samym kawał przestrzeni osobistej, który kilka chwil temu naruszyłam.
- No, wróciła dawna Celes. To.. To następnym razem zrobię za twoim przyzwoleniem, Nat - zaśmiałam się i wróciłam w stronę łóżka. 
Z szafki stojącej obok wyjęłam spodnie i bluzę, które prawdopodobnie przyniosła mi tu kobiecina. 
Po krótkiej wizycie w łazience i doprowadzeniu się do stanu względnej używalności, mogłam wyjść do ludzi. Nataniel czekał już na mnie w korytarzu, oparty o ścianę. Dałam mu znak, by dał mi jeszcze minutkę. Wróciłam do sali po kwiaty, leżące na jednej z półeczek. Będę musiała znaleźć im jakiś wazon..
- Nie wierzę, że tak łatwo cię wypisała.. - mruknął, gdy z powrotem zjawiłam się obok niego.
- Miałeś w tym swój udział - odparłam, wzruszając ramionami. - Poza tym.. Bardzo ładny bukiet. Rób mi takie częściej.
- Będę, jeśli sobie zasłużysz. Robaku.
- A idź, karakanie. I musisz chodzić częściej w koszulach - stwierdziłam, wyorzedajac go o pół kroku. 
Odpowiedziało mi tylko zbulwersowane prychnięcie z jego strony. No ale o co mu chodziło? Rację miałam przecież. Choć.. Może w czarnej by wyglądał lepiej.. W sumie, w mundurze też mu do twarzy..
- Celes!
- Co? 
- Mówię do ciebie!
- No przecież słyszę! Jeszcze nie jestem głucha. I nie mamrotaj mi tam pod nosem! 
Następną chwilę spędziliśmy na przekomarzaniu się. Jednak w końcu dałam za wygraną. Zdecydowanie bardziej lubiłam, gdy była między nami taka atmosfera. Dziwnie się czułam, gdy byliśmy poróżnieni.
     ~*~
Po opuszczeniu skrzydła szpitalnego zrobiło mi się jakoś lżej na sercu. Świeże powietrze i ciepłe promienie słońca również dały coś od siebie. Jednak.. Była kwestia, która nie dawała mi spokoju. Siedziała z tyłu głowy i nie chciała odpuścić.
- Nat.. - zaczęłam, opierając się o drzewo.
- No?
- Wiem, że to samolubne, ale.. - spoważniałam i przymknęłam oczy, szukając odpowiednich słów. - Obiecaj mi, że nie zostawisz mnie samej. Nie mogę, i nie chcę, stracić kolejnej, bliskiej mi osoby. 
Po wypowiedzeniu, a raczej wymamrotaniu, tej prośby, przeniosłam wzrok ze swoich butów wprost na oczy Nataniela, jednocześnie ściskając mocniej bukiet, który nadal trzymałam w ręku.



[ Nat? Długość ssie, wybacz ;---; ]

Od Savey CD Lu’aj

Przemierzałam kolejne hektary bezlitosnej pustyni, starając się nie zboczyć z obranego kursu. Mógł być on jednak bardzo mylny, gdyż kompas wariował, a ja sama nie byłam w stanie myśleć w tak wysokiej temperaturze. Wspinałam się na kolejne wydmy, by następnie zsuwać się z jej zbocza po drugiej stronie. Wiatr targał mym ubraniem, a miodowe przez niego ziarenka piasku, zacinały skórę na mojej twarzy. Widoki praktycznie się nie zmieniały, piasek wyglądał tak samo, jedynie słońce wędrowało po błękitnym niebie. Nie spotkałam żadnych oznak życia, bo któż mógłby przetrwać w takich warunkach pogodowych? Oprócz oczywiście Duszy Pustyni... Wiedziałam, że z pewnością posłał za mną swoje gończe psy - zwane inaczej piaskowymi goblinami. Sama bym tak zrobiła, gdyby ktoś zaszkodził memu zdrowiu. Jednak to on miał tutaj przewagę, aktualnie byłam tylko pionkiem na wielkiej nieznanej mi planszy. Wyrzuty sumienia coraz bardziej dawały się we znaki, nie wiem dlaczego, jednak coś w środku mówiło mi, iż postąpiłam źle i powinnam tam zostać. Zostać w względnie bezpiecznym miejscu, teraz nie było jednak powrotu.


•••


Słońce powolnie zbliżało się do widnokręgu, prznosząc trochę chłodniejszy podmuch wiatru. Mogłabym to porównać z kąpielą w zimnej wodzie, po kolejnym męczącym dniu. Do moich uszu docierały dziwnie znajome dźwięki - dopiero teraz wszystko budzi się do życia - jednakże to co przykuło moją uwagę zadziwiło mnie potem niewiarygodnie. Myślałam, że to dość naturalne, rżenie konia było jednak coraz bardziej słyszalne. Przyśpieszyłam kroku, by następnie zjechać w dół. Odwróciłam głowę do tylu, szukając źródła dźwięku, którym okazał się Lu’Aj. Poczułam jak przerażenie opanowuje każdą komórkę mojego ciała, jednakże myślałam, że moje serce ustanie, gdy wpadłam na piaszczystą przeszkodę. Odwróciłam się przodem do mężczyzny, który będzie osobą, którą ujrzę przed śmiercią. Właśnie tak wyobrażałam sobie ten moment, ja i mój sędzia, karający mnie za wszystkie złe czyny. Spuściłam wzrok, przyszykowana na coś w rodzaju szybkiego cięcia, jednak ujrzałam wyciągniętą w moją stronę dłoń, ze znanym mi zdjęciem. Wsłuchiwałam się w jego słowa, które otworzyły mi umysł już całkowicie. Przez te dwa dni, stałam przed obliczem swojej największej miłości, nie wiedząc, że to właśnie on. Byłam pewna, że już dawno pochłonął go ten winny świat, jednak on stał przede mną, taki mężny, dojrzały i tak niepodobny do siebie. Złapałam delikatnie jego dłoń, przykrywając zdjęcie swoją własną po czym zadziałałem instynktownie. Nie byłam w stanie powstrzymać opanowującej mnie wewnętrznie  radości. Sarenka... Uwielbiałam gdy zwracał się do mnie tym przezwiskiem, zarezerwowanym jedynie dla niego. Wskoczyłam w jego ramiona, z całej siły trzymając się jego ciała. Poczułam, że zachwiał się, nieprzygotowany na taki obrót wydarzeń. Słyszałam jego cichy jęk, dlatego odsunęłam się nieznacznie i spojrzałam na jego twarz. Zaszyta rana - spowodowana upadkiem, widniała na jego czole, jak mogłam tego nie zauważyć... W pośpiechu wyciągnęłam maść, którą otrzymałam od jednego ze starszych ludzi, którym pomogłam wyrwać się z rąk pozostałych śnieżnych. Zasklepiałych rany w parę sekund, zostało mi jej jednak tak niewiele.
- Przepraszam, to ci pomoże... - szepnęłam, czując jak łzy szczęścia napływają mi do oczu.
Nałożyłam niewielką ilość specyfiku, nakładając na skórę młodzieńca, która po pięciu sekundach wyglądała tak jak wcześniej - nieskazitelnie. Położyłam dłoń na policzku ciemnowłosego, patrząc w jego niesamowite oczy. Łza spłynęła po moim policzku, wywołując najbardziej szczery, jak dotychczas, uśmiech. Wskoczyłam na Lu’aja, wtualając się w jego ciało z całej siły, chcąc przez chwilę chłonąć to wspaniałe uczucie. Tęskniłam za jego dotykiem, jego zapachem, jego ciepłem. Złapałam się kurczowo jego koszuli, opierając swoje czoło o jego, by móc spojrzeć dogłębnie w jego bursztynowe tęczówki. Czułam jego oddech na mojej twarzy, przepełnionej rumieńcem, tak dawno nie widzianym.
- Wybaczam Ci... Obiecaj, że już nigdy nie znikniesz... Obiecaj mi...
[Lu? Uuuu ;3]

piątek, 19 stycznia 2018

Od Nataniela cd. Celestii

 Byłem przygotowany raczej na oschłe powitanie i kolejny pokaz dąsania się w stylu Celestii. Tak zawsze wyglądały pobyty w szpitalu, gdzie pozwalaliśmy wydostać się naszym emocjom, uspokoić. To, co tu się stało, mocno mnie zaskoczyło i wprawiło w zakłopotanie. Małe coś, jakie dotychczas znałem, raczej nie siliło się na takie czułości. Zgarbiłem się, by ułatwić jej zadanie. Skromny bukiet położyłem na szafeczce obok, mimo wszystko nie chciałem, żeby został zgnieciony. Była taka drobna, delikatna i niewinna... Nie musiała mnie przepraszać, nie miała za co. Uważałem się za winnego wczorajszej sprzeczki, niepotrzebnie dolałem oliwy do ognia swoim bezczelnym tekstem. Czasami powinienem stawiać sobie granice postępowania, jak to robili normalni ludzie. Objąłem ją w pasie mocno, a jednocześnie lekko, tak, by nie wyrządzić jej krzywdy. Poczułem, jak policzki zaatakowane zostały przez czerwień, serce nieznacznie przyspieszyło. Tylko dlaczego? Przecież nic takiego się nie stało, przytulanie się jest czymś zwyczajnym, prawda? Odpędziłem niepotrzebne myśli. Wstrętne szkodniki.
 — Spokojnie, Celes...— wyszeptałem.— Już kiedyś obiecałem, że nie zostawię cię samą sobie, prawda? Więc bez obaw, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz!— Zaśmiałem się, lecz szybko spoważniałem.— Jesteś dla mnie bardzo ważna, jak nikt inny. Więc nie miej mi za złe wypominania ci pochopnych decyzji... Uwierz mi, gdybym miał wybierać pomiędzy utratą ciebie, a własnym życiem, to to pierwsze byłoby o wiele ważniejsze. Ofiarowałbym ci gwiazdkę z nieba, bylebyś nie przestała się uśmiechać. I może jestem tylko kolejnym idiotą, ale.. Ja... Ja naprawdę chcę dla ciebie jak najlepiej... Nie smuć się, Celestio, nie trzeba...
 Przymknąłem oczy, wzdychając ciężko. Słowa same wypłynęły z moich ust, nie miałem nad nimi żadnej władzy. A jednak wyrażały to wszystko, co mną targało, co czułem. Oparłem się podbródkiem o czubek jej głowy. Odwaga potrzebna do spojrzenia dziewczynie prosto w twarz uleciała, niczym dym z niedopalonego papierosa. Czy to dobrze, że ująłem to tak, a nie inaczej? Nieważne, nieważne, mówiłem w myślach, stało się, Nat. Przyjdzie ci płacić za swoją głupotę teraz albo w przyszłości. 

「CELES? Krótko i chaotycznie, wybacz ;-;」

Od Lu'aj cd. Savey

 Byłem zbyt zaskoczony, by pokrzyżować jej plany- tak właśnie próbowałem wytłumaczyć się przed samym sobą. Widziałem, jak powoi rozsypywała się na maleńkie kawałeczki, otoczona moimi ramionami, niczym stalowymi łańcuchami spokoju. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, bowiem potem wypowiedziała te słowa pełne skruchy, jako zapowiedź nieuniknionej przyszłości. Poczułem, jak przez ciało przedzierają się miliardy niewidzialnych pocisków, rozrywając je na drobne części, jednocześnie pozostawiając w całości. Krzyczałem, wręcz wyłem z bólu, a jednak nie mogłem wydobyć z siebie choćby cichutkiego jęku. Runąłem na ziemię z całym impetem prawie dziewięćdziesięciu kilogramów. Uderzyłem głową o kamienną posadzkę. Zdążyłem jeszcze ujrzeć moich żołnierzy, na nowo stających się ziarenkami piasku. Słyszałem odgłos szybko stawianych kroków, powoli milknący szloch. Jeden z mężczyzn poruszył się jakoś dziwnie, wyciągnął rękę w stronę rannego towarzysza. Co było dalej? Nie dane mi było zapisać tego w pamięci. Oczy przysłoniła kurtyna nieprzeniknionego szkarłatu. Narastający pisk w uszach utulił mnie do snu, niczym troskliwa matka. 
 Może to lepiej. Może tak właśnie miało się stać. Powinienem wykazać się większą czujnością, przestać wyciągać rękę do każdego, kto cierpiał. Czy właśnie to próbowano mi uświadomić? Nie wiem, naprawdę. Jedyne, czego jestem pewny, to rola głupca w tym chaotycznym przedstawieniu. On nigdy się nie zmieni, nie ma na tyle odwagi. Myśli zaatakowały mnie zaraz po przebudzeniu się. Jedne koiły. Inne kąsały, niczym sprowokowane węże. Jednak wszystkie były tak samo prawdziwe, przepełnione niemymi wyrzutami w stronę tego, który co i rusz potykał się przez swoją głupotę. Wsparłem się na rękach, powoli wstając. Niektóre nerwy jeszcze lekko podszczypywały, zaś głowa bolała niemiłosiernie. Zachwiałem się, gdy świat wokoło zawirował. Pamiętałem wszystko wyraźnie, a jednocześnie wspomnienia ostatnich godzin chowały się za zasłoną mgły. Spojrzałem w stronę więźniów. Ten wyższy próbował pomóc swojemu przyjacielowi, nadal obficie brodzącego krwią. Postawiłem pierwszy niepewny krok, szacując przy tym na ile mogłem sobie pozwolić w obecnym stanie. Dopiero w momencie, gdy uklęknąłem przed poszkodowanym, w głowie poczułem coś, jakoby cierń wędrujący w jej wnętrzu, raniący wszystko, co stanęło mu na drodze. Dłonią przejechałem po czole i aż zakląłem na widok czerwieni pozostałej na skórze. Żeby tak dać się załatwić komukolwiek... Lecz nie ja byłem teraz najważniejszy. Przyjrzałem się uważnie Żądnemu Ładu, szacując wielkość obrażeń, jakie otrzymał i to, czy byłbym w stanie mu pomóc. Drugi, zgodnie z moją instrukcją, pobiegł po niezbędne rzeczy. Woda, bandaże, igły, nici i lustro, wymieniałem w myślach, chyba tyle nam wystarczy. Przed oczami majaczyła mi niewyraźna postać kobiety o fioletowych włosach i dzikim spojrzeniu, tak bardzo przypominającej mi kogoś z przeszłości. Wyrządziła wiele złego, to prawda. Jednak nawet tacy ludzie, jak ona zasługiwali na jeszcze jedną szansę. Krzyczał, jego policzki przecięło kilka łez, gdy nastawiałem złamany nos. Nie wiedział nawet, jak wielkim szczęściem go obdarowano. Sam jedynie wykrzywiałem twarz w nieprzyjemnym grymasie, gdy zszywałem sobie rozciętą skórę. Mimo wszystko wolałem nie wykorzystywać tamtych dwóch do takich rzeczy. Wydawało mi się, że miałem o wiele większą wiedzę od nich, jeśli chodziło o medycynę.
 — Przynajmniej nie powinno być blizn po tym— mruknąłem pod nosem. Rozcięcie było zbyt płytkie, by został po nim jakiś ślad, jednak wymagało szycia. Cóż... Najwyżej przez jakiś czas będę przypominał Potwora Frankensteina, mała strata.
⸦⸧

 Z ledwością przebyłem odległość dzielącą pomieszczenia piwniczne od mojej sypialni. Kilka razy musiałem użyć golemów, by nie upaść na schodach. To właśnie one uświadomiły mi to, w jakim stanie się znajdowałem. Były niezwykle kruche, rozpadały się przy nieco mocniejszym naciśnięciu na ich matowe ciała. Ku mojemu zdziwieniu słońce zdążyło przebyć ponad połowę swojej drogi po nieboskłonie, informując mnie o utraconych godzinach. Wszedłem do pokoju, mając mieszane uczucia. Iskierka złości tliła się we mnie od samego początku, nie przeczę. Lecz towarzyszyło jej poczucie winy i smutek niezidentyfikowanego pochodzenia. Było jeszcze coś. Słowa tego nie używałem od lat, żyjąc z dala od reszty ludzi. Martwiłem się o nią. Nie należała do osób zaznajomionych z tymi terenami, a co dopiero mówić o przystosowaniu do surowego klimatu. Zwłaszcza teraz, gdy wielkimi krokami zbliżały się upały gorsze od obecnych. Oparłem się rękami o parapet, obserwując niczym niezmącony krajobraz. Lekki powiew wiatru przyniósł ze sobą falę ciepła i coś jeszcze... Złapałem papier, próbujący wydostać się na wolność. Ściągnąłem brwi, próbując przypomnieć sobie, czy posiadałem coś podobnego- z marnym skutkiem. 
 — Jestem aż takim potworem, by uciekający gubili za sobą swoje rzeczy?— zapytałem sam siebie. 
 Odwróciłem karteczkę na drugą stronę i zaniemówiłem. To, co na niej uwieczniono przywołało tak wiele wspomnień, o których myślałem, jako o czymś wypartym, zapomnianym na dobre. Kobieta o niecodziennej urodzie uśmiechała się do obiektywu. Złote loki opadały kaskadami po plecach, niektóre spoczywały na piersiach. I te oczy. Tysiące emocji zastygłych w dwóch bursztynach. Znałem ją aż za dobrze, tak samo jak chłopca, którego obejmowała. Lwica i lwiątko. Przejechałem delikatnie kciukiem po postaci mojej matki. Ostatni raz widziałem ją lata temu. Leżącą w kałuży własnej posoki, jednak nadal zniewalająco piękną. Niczym rzeźba antycznej bogini. Wciągnąłem haust powietrza, cicho łkając. Nie, nie nad rodzicielką, dla niej łzy wylałem już wcześniej. Ta nagła reakcja spowodowana była przez trzecią z postaci- małą dziewczynkę. Tę, którą niejednokrotnie widywałem w snach. Tę, której podobizna wyryta została w mojej pamięci na zawsze. Pomyśleć, że dano mi tych kilka chwil z nią. Zmienioną nie do poznania, to fakt. Zapragnąłem więcej, niczym najgorszy egoista. Chciałem znów dotknąć jej delikatnej skóry, usłyszeć melodyjny głos. Ostry ton, którym posługiwała się tak ochoczo. Dostałem tylko jeszcze jeden powód, by ruszyć jej śladem.
⸦⸧
 Poprawiłem wypłowiałą już szatę, niegdyś ciemną niczym noc, teraz- w kolorze brązu przechodzącego w beż. Można uznać mnie za szaleńca, nie obraziłbym się za to. Bowiem któż normalny biegnie za postacią z przeszłości, zadaje sobie tyle trudu, by odnaleźć osobę, która odeszła z własnej woli? Szarpnąłem wodze rumaka, zmuszając go do obrania właściwego kursu. Na niebie majaczyły niewyraźne kontury piaskowych orłów, moich dodatkowych par oczu. Kary ogier puścił się pędem przed siebie. Co chwilę musiałem go uspokajać, by nie zrobił krzywdy sobie, ni mi. Niestety jeszcze odczuwałem skutki uderzenia o podłogę, choć zdążyły znacznie zmaleć. Złote kryształki zacinały boleśnie w skrawki odsłoniętej skóry. Chłodne powietrze targało materiałem pokrywającym moje ciało. Uwielbiałem chwile takie jak ta. Czułem się wtedy w pełni wolny od wszelkich trosk. Jednak nic nie trwa wiecznie. Zmuszony ostałem do zatrzymania zwierzęcia na jednej z wydm. Dalej powinienem iść sam, by nie spłoszyć Savey. Zeskoczyłem z siodła, kierując swe kroki w dół. Była tam, odziana w biel- kolor oznaczający czystość i niewinność. Taką ją zapamiętałem, lecz teraz miałem przed sobą nieco inną, doświadczoną życiem dziewczynę. Zauważyła mnie. Dwa kroki w tył, niczym zlękniona łania. Wyrósł za nią jeden z żołnierzy, stojący na baczność, niewzruszony. Zatrzymałem się tuż przed nią, śmiało patrząc w jej niesamowite oczy. Wyciągnąłem do niej otwartą dłoń, w geście pojednania, a jednocześnie niemego oznajmienia czegoś, bowiem spoczywała na niej stara fotografia.
 — Wybaczam ci, Sarenko...— wyszeptałem. Jednak czy dobrze postąpiłem, zwracając się do niej przezwiskiem, używanym za czasów dzieciństwa?— Jednak czy ty wybaczysz mi te wszystkie lata, podczas których nie trwałem u twego boku?

⸢SAVEY? Poematy ;-;⸥

niedziela, 14 stycznia 2018

Od Celestii – Cd. Nataniela

 Odprowadziłam chłopaka wzrokiem do drzwi. Odpowiedź sama cisnęła mi się na usta, ale zdołałam się powstrzymać przed wypowiedzeniem jej. Parę minut po jego wyjściu, do pokoju wróciła pielęgniarka. Dokładnie rozejrzała się po sali i skwitowała oględziny cichym pomrukiem. Zakomunikowała mi również, że jest już późna pora i w razie, gdybym czegoś potrzebowała, to będzie u siebie w dyżurce. Odpowiedziałam jej krótkim skinieniem głowy i z powrotem położyłam się na łóżku. Nat nie rozumiał tego, że strata kolejnej, ważnej dla mnie osoby mogłaby się tragicznie skończyć. Może jest to samolubne, ale jednocześnie prostackie i oczywiste- zawsze będę się dla niego poświęcać. Nawet, jeśli ceną będzie moje życie. Przyłożywszy dłoń do czoła, poczułam wilgoć. Starłam łzę z gorącego policzka. Nawet nie wiedziałam, kiedy ją uroniłam.
– Może za ostro go potraktowałam.. – szepnęłam do siebie, przewracając się na bok. 
Poskutkowało to natychmiastową, krótką falą bólu i moim niezadowolonym syknięciem. Skarciłam się w myślach, a jednocześnie lekko zlękłam. Nie chciałam bowiem zwrócić na siebie uwagi pielęgniarki. Jak się okazało po chwili, niepotrzebnie się martwiłam. Zza drzwi dobiegło mnie spokojne pochrapywanie. Jakże bym mogła z tego nie skorzystać? Powoli wygramoliłam się z łóżka, zrzucając z siebie lekką pościel i, zgięta w pół (tak dla bezpieczeństwa), otworzyłam okno. Do pomieszczenia wręcz wbiło świeże powietrze, wypychając odór maści, leków i ziół na zewnątrz. Zaczerpnęłam go trochę, podziwiając przy okazji nocny krajobraz. Na niebie pojawiły się konstelacje, które pamiętałam z dzieciństwa. Wiele z nich pokazywała mi mama, gdy siedziałyśmy razem na schodach naszej skromnej chatki. O, kolejna łza.. Posyłając melancholijny uśmiech gwiazdom i księżycowi, wróciłam do łóżka. Niechaj się jeszcze trochę pocieszę czasem bez żadnych misji.. Ciepły wiatr i pieśń świerszczy w końcu przyniosły sen.
~*~
 O świcie obudziła mnie pielęgniarka. Pytanie o stan jej wyspania się z trudem utrzymałam za zębami. Podała mi gorzkie i słone zarazem lekarstwo, o podejrzanie żółtej barwie. Widząc moje wahanie stwierdziła, że może podać mi je w kroplówce. Odpowiedziałam jej nerwowym uśmiechem i wypiciem całego płynu jednym haustem. Natychmiast poczułam żółć w gardle. Kobieta po krótkiej chwili przyniosła mi kolejny kubeczek. Tym razem z cieczą w kolorze purpury.
– To sok owocowy. Powinien przełamać gorycz lekarstwa – wyjaśniła i, zostawiwszy naczynie, wyszła na korytarz. Ciekawe, czego ona tam szuka..
Nie zastanawiając się dłużej, wzięłam niepewny łyk soku. Okazał się całkiem smaczny.. Choć, po tym lekarstwie nawet trawa byłaby dobra. Odłożywszy kubek na stolik, leżący nieopodal mojego łóżka przeczesałam włosy ręką. Och, bogowie! Nie pamiętam, kiedy ostatni raz były tak skołtunione.. Normalnie, jakbym tarzała się z jakimiś guźcami w błocie, albo kie licho wie.. Ponownie sięgnęłam po trunek, gdy zza drzwi dobiegła mnie krótka konwersacja. Oczywiście, kogóż mogłam spodziewać się usłyszeć? Na usta, wbrew mojej woli, wlazł lekki uśmieszek. Jednak po przypomnieniu sobie wczorajszego dnia, zniknął. Źle postąpiłam. Za bardzo wyjechałam, przegięłam.. Po chwili do sali wszedł Nataniel, uprzednio oczywiście pukając. Tsa.. Jakbym miała jakiś wybór.
– Hej, Celes.. Można..? – zapytał niepewnie. 
Mówił coś dalej, jednak puściłam to mimo uszu. Korzystając z nieobecności pielęgniarki, zrzuciłam z siebie pościel i podeszłam do białowłosego.
– Przepraszam. Przepraszam za to, jak cię wczoraj potraktowałam. Po prostu.. Po prostu też się o ciebie martwię.. I.. I nie chcę stracić kolejnej, bliskiej mi osoby.. – wyszeptałam, z trudem zarzucając ręce na szyję Nataniela, jednocześnie zamykając go nieudolnie w swoich objęciach. Nic więcej nie mogłam mu zaoferować.

[ Natuuuś? ]

Od Nataniela cd. Celestii

 Nigdy nie przywyknę do widoku Celestii w tym pustym, szpitalnym pokoju. Przebywała już tu tyle razy, a ja nadal czułem ból, gdy ją odwiedzałem. Była dla mnie bardzo ważną osobą. Przyjaciółką. Jedyną, która mi została. Obiecałem sobie, że będę ją chronić nawet za cenę własnego życia. Za każdym razem ponosiłem porażkę. O ile ja mogłem wytrzymać niemalże wszystko, to ona stała się moim przeciwieństwem- osobą kruchą fizycznie. Niska, delikatna, a jednocześnie niesamowicie porywcza i uparta. Do tego miała czelność prawić mi morały, choć to jej najbardziej się oberwało podczas misji. Wiem, że powinienem podziękować za uratowanie życia. Ale nie miałem na tyle odwagi, by to zrobić. Złość za lekkomyślność jasnowłosej nie ułatwiała mi zadania. Zacisnąłem usta, twarz schowałem w dłoniach. Chłopaki nie płaczą, głosiła stara piosenka. Więc dlaczego łzy szczypały mnie w oczy? To przez zmęczenie, miała rację. Wziąłem głęboki wdech, raz jeszcze powstrzymując ten głupi, ludzki odruch, reakcję na skrajną rozpacz i gniew. Odjąłem ręce od buzi, raz jeszcze spojrzałem na dziewczynę. Kłamała za każdym razem, mówiąc, że toksyczne substancje nie robią na jej organizmie wrażenia. Prawda, wylizywała się po czasie, ale przez pierwsze dni wyglądała jak śmierć. Wstałem gwałtownie, aż pociemniało mi w oczach. Krzesło powędrowało na swoje pierwotne miejsce, zaś ja skierowałem się do wyjścia. Jeszcze tylko zatrzymałem się przy drzwiach, zaciśniętą w pięść dłonią opierając się o framugę.
 — Celestio... Pomyśl, co bym zrobił bez jedynej ważnej dla mnie osoby? Hm?
 Nie odważyłem się odwrócić ku niej. Nataniel-tchórz wolał uciec, niż rozryczeć się przy Celestii.
⬥⬧⬥
 Krótka drzemka, bo tylko na tyle było mnie stać, w połączeniu z lodowatym prysznicem działały na człowieka kojąco. Dziwnie czułem się bez Celes... Zupełnie tak, jakby dopadła mnie samotność, pomimo towarzystwa znajomych. Odświeżony, przebrany w luźną koszulę i jeansy ruszyłem do bloku szpitalnego. Po drodze chłopaki z oddziału żartowali, ze mnie. Ostawiłeś się tak, jakbyś szedł na randkę, mówili, nareszcie! Tsa... Bez munduru, to od razu. Wszedłem na odpowiednie piętro, przy okazji minąłem tamtą gburowatą pielęgniarkę. Zlustrowała mnie wzrokiem, jakbym co najmniej zabił jej matkę.
 — A tylko wniesiesz mi to do sali...
 — Pani sobie może!— fuknąłem.
Zapukałem na tyle delikatnie, na ile potrafiłem i wśliznąłem się niepostrzeżenie do sali. Celes siedziała na łóżku, otulona białą kołdrą, spokojnie sączyła napój z plastikowego kubeczka.
 — Hej, Celes... Można czy gniewasz się za wczoraj?— zapytałem niepewnym tonem. 
 Przy okazji pomachałem lekko skromnym bukietem kwiatów wyglądających jak połączenie tulipanów i stokrotek. Jak nie po dobroci, to może da się przekupić.

⸢CELES?⸥

sobota, 13 stycznia 2018

Od Savey CD. Lu’aj

Zieleń traw, błękit nieba i włosy unoszone przez spokojny wiatr, dziewczyna w objęciach mężczyzny, szepczącego uspokojające słowa - scena tak jedyna w swoim rodzaju, a jednak tak bardzo przypominająca przeszłość - właśnie tak sobie wyobrażałam swoje położenie w tym momencie, sprzecznie z rzeczywistością. Parę lat temu, stałam tak w mojej rodzinnej krainie, wtulając się w tors chłopaka, który posiadł moje serce. Nikt nie wie, ile oddałabym aby wtedy powiedzieć mu co czuje, nawet jeżeli nie byłoby to odwzajemnione, rozstałabym się z nim, wiedząc, że on wie już dosłownie wszystko. Jednak później, nigdy nie miałam już takiej okazji. Sprawiał, że uśmiechałam się najszczerzej, czułam się naprawdę sobą... Potrząsnęłam głową, wracając do aktualnego rozwoju sytuacji. Moje ręce od tak wielu miesięcy, były już we krwi, jednak z dnia na dzień trudniej było mi znosić krzywdy, wywoływane przez moją osobę. Dopiero teraz, gdy spostrzegłam troskę Lu’aja, zrozumiałam jakim niebezpieczeństwem jestem. Jeszcze pięć minut temu, mówiłam, że chciałabym, pzypominać mu radosne chwile, teraz jednak przepoczwarzam się w czyste zło. Spojrzałam w stronę chłopaka którego twarz, oszpeciłm jednym ruchem. Złapałam kurczowo bluzkę ciemnowłosego, szlochając cicho. Byłam zbyt wielkim niebezpieczeństwem, aby móc zostać w tym miejscu... Było w nim zbyt wiele dobroci i troski, żeby dusza tak mroczna mogła znaleźć tu schronienie. Coś we mnie pękło... 
- Wybacz mi kiedyś to co teraz zrobię - szepnęłam przeciągle.
Zamknęłam oczy i wkradłam się do umysłu mego opiekuna. Błądziłam po jego ciele, aby w pewnym momencie, odebrać mu czucie, podobnie jak siłe na utrzymanie równowagi. Poczułam jak jego silne ramiona, wypuszczają mnie z objęć, a on sam upada na ziemię. Rzuciłam się w stronę wyjścia z celi, jednak zatrzymałam się tuż przy drzwiach, czując jak moje oczy, zalewają się łzami. Odwróciłam się w stronę Duszy Pustyni, aby zerknąć na niego choć jeszcze przez chwile. Tak wiele mu zawdzięczałam, a najlepszym odwdzięczeniem wydawało mi się teraz pozbycie największego problemu - mnie. 
- Przepraszam i dziękuje... 
Biegłam przez korytarze, mijając kolejne drzwi, obrazy oraz ozdoby posiadłości, szukając komnaty w której zbudziłam się tego ranka. Pchnęłam uchylone drzwi i zaczęłam przeszukiwać pokój, nie po to by zabrać rzeczy cenne, gdyż w tych czasach największą cenę miało ludzkie życie i terytoria względnie bezpieczne. Szukałam swoich rzeczy, od broni po ubrania, aby nie został po mnie nawet ślad, aby łatwiej odejść w niepamięć. Założyłam śnieżnobiałą pelerynę, nakładając kaptur na roztrzepane włosy, przypominając sobie odgórny cel, niemogący wymazać się z mojego umysłu. Wydawałoby się, że oduczylam się już innego życia.. Tego pełnego szczęścia i beztroski. Złapałam snajperkę, sprawdzając czy amunicja nie zniknęła w niewiadomy sposób. Zawsze byłam ostrożna w takich sprawach, tylko dlatego, że nadal dużą wartość stanowiło bezpieczeństwo. Upewniając się, że wszystko znajduje się tam gdzie powinno, otworzyłam okno. Zwinnie wskoczyłam na parapet i spojrzałam ku dołowi. Od ziemi dzieliło mnie jego piętro, jednak piasek powinien trochę zamortyzować upadek. Wyskoczyłam z budynku, wstając z przewrotu na pewne nogi. Skupiłam wzrok na horyzoncie, starając się obrać kurs powrotny, co jednak wydawało się pustym strzałem. Musiałam jednak iść dalej. Uwolniłam umysł ciemnowłosego, przywracając mu całkowitą sprawność, sama sięgając do wewnętrznej kieszeni peleryny. Starałam się wyczuć pod palcami papier, jednak nie znalazłam w niej nic takiego. Spojrzałam się panicznie w stronę okna, wiedząc, że jedyna moja pamiątka została na górze. Za późno jednak na powrót, gdyż mogłabym wpaść na pełnego złości chłopaka. Zgubiłam zdjęcie, mówiące tak wiele o mojej przeszłości. Była na nim dwójka dzieci, śmiejących się do siebie, obejmowanych przez pełne radosci rodzicielki - nie kto inny jak ja i chłopak z moich wspomnień.
[Lu?]

piątek, 12 stycznia 2018

Od Celestii – Cd. Nataniela

 Krew. Wszędzie była krew. Czuć było jej swąd w powietrzu. Chmury stały się czarno-pomarańczowe, jakoby miały stać się płomieniami. Potężne, betonowe budowle, które kiedyś tu stały ustąpiły miejsca popiołom i mrokowi. Wśród nich stała dwunastolatka, zdezorientowana, a jakże. Wśród gruzów nie mogła odnaleźć nikogo. Żadnej żywej duszy. Dziewczynka jednak zacisnęła pięści i ruszyła przed siebie. W ciemność..
 Obudził mnie huk, gdzieś po mojej lewej. Wyrwana ze snu, który raz po raz mnie nawiedzał, natychmiast podniosłam się do siadu. Oczywiście, chwilę później tego pożałowałam. Nagłe ukłucie w boku przypomniało mi o tym, co się stało na misji. Rozejrzałam się, na początku nie ogarniając tego, co się dzieje. Pomieszczenie wydało mi się dziwnie znajome, podobnie, jak szeroka kobieta podnosząca coś z ziemi. Zapewne usłyszała skrzypnięcie łóżka, bo odwróciła się w moją stronę i postawiła paczuszkę na biurku.
 - Jak się czujesz? – zapytała, podchodząc do mnie.
 - Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Póki co, nie czułam nic. Ani bólu, ani goryczki, ani szczęścia, ani rąk, ani nóg.
 - Jak to nie wiesz? – fuknęła, zakładając ręce na piersi.
 - Jestem zmęczona. I tyle – odparłam, masując skronie. Moje oczy musiały się dopiero przyzwyczaić do wszechobecnego mroku.
Właśnie. Mroku. Na myśl o ciemności, moje serce przyspieszyło, a mnie oblał zimny pot. Ciekawe czemu akurat to musiało mi się przyśnić.. Pielęgniarka chwilowo zmrużyła oczy, acz po chwili skinęła głową i wyszła z pomieszczenia. Zza drzwi dobiegły mnie jej krzyki, których jednak zbytnio nie rozumiałam.
 - Dobrze, ale żeby mi to był ostatni raz! – żachnęła się, wchodząc z powrotem do sali. Za nią pojawił się białowłosy chłopak. W przeciągu chwili zdążył skądś wytrzasnąć krzesło i usiąść obok mnie.
 - Nat, powinieneś się przespać.. – wymamrotałam, przyglądając się jego twarzy. Wyglądał na bardzo zmęczonego i miał podkrążone oczy.
 - A ty powinnaś myśleć, zanim coś zrobisz – burknął, podpierając głowę na dłoni.
 - Znasz mnie. Wiesz, że nie praktykuję myślenia. 
 - Właśnie często to zauważam.
 - Nie jojcz już, no. I idź spać. Jutro się na mnie powściekasz, obiecuję.
Nataniel jedynie przewrócił oczami i po chwili je przymknął. Byłam pewna, że chciał coś powiedzieć, ale koniec końców jedynie westchnął. Jedno uderzenie serca później znów je otworzył, a jego spojrzenie mnie zmroziło. Miałam wręcz ochotę schować się pod kołdrą!
 - Wiesz, że mogłaś zginąć, nie? – mruknął, znów zamykając oczęta.
 - Wiesz, że ty też mogłeś zginąć? Miałam więcej szans na przeżycie. I nie rób mi z tego powodu wyrzutów. Dobrze wiesz, że byłabym w stanie raz jeszcze dać się ugryźć temu gadowi, gdybym miała do wyboru to, albo twoją śmierć. – ucięłam, opadając na poduszkę. – Idź już spać.

[ Natuś~? Celes też się martwiła. Na swój własny, Celesowaty sposób xD ]

Od Lu'aj cd. Savey

 Zmienna niczym wiatr. Pokręciłem głową, widząc jej nerwowe ruchy, krzątanie się po pokoju. Jak się później okazało- powodem jej dziwnego zachowania byli tamci dwaj lub trzej mężczyźni, żołnierze Żądnych Ładu. Bez zbędnych słów, wstałem i ruszyłem w stronę wyjścia. Jednak postawa Savey zdążyła zasiać we mnie ziarenko niepewności, zmusić do zastanowienia się nad czystością jej intencji oraz zachowania czujności. Kobieta należała do osób nerwowych i chaotycznych, co zauważyłem już na samym początku. W jednej chwili pełna życia, gotowa zamordować mnie z zimną krwią, by kilka godzin później okazać tak wielką delikatność, że do tej pory nie byłem w stanie w to uwierzyć.
 Echo dwóch par ciężkich butów, uderzających o marmur, rozchodziło się po całej świątyni. Przestronny korytarz nadal był spowity przez półmrok. Może to dziwne, nietypowe, ale uwielbiałem to miejsce za jego tajemniczość, strach wieszający się ludziom na ramionach, ciągnący ich w dół i popychający na przód. W tych starych murach kryło się osobliwe piękno, zarezerwowane jedynie dla reliktów przeszłości. Rzeźby przedstawiające zapomnianą boginię, nieco uszczerbione przez ząb czasu, miały w sobie coś, co intrygowało, przyciągało wzrok. Wielkie, wyniosłe, dzierżące w rubinowych dłoniach misy z brązu, w których płonął święty ogień. Delikatne światło, emanujące od wiecznych płomieni, padało na górne kondygnacje budowli, pozostałą część pozostawiając skąpaną w nieprzeniknionym mroku. Skręciłem w prawo, ku schodom. Tę część gmachu zdobiły dziesiątki pochodni, ułatwiających poruszanie się po labiryncie rozwidleń i zakrętów. Najpierw moi rodzice, potem ja- ostatni dziedzice dawnej kultury- nie zmieniliśmy nic w tym niezwykłym miejscu. Z biegiem lat pokusiłem się o naprawę zrujnowanych zakamarków, renowację zarówno rzeźb, obrazów, jak i samego budynku. Z ust wyrwało mi się ciche westchnienie, jako odpowiedź na powrót wspomnień z dni spędzonych na przywracaniu dawnego blasku świątyni. Tyczyło się to również części więziennej.
 Zatrzymałem się przed mosiężnymi, drewnianymi drzwiami. Wyciągnąłem z kieszeni pęk kluczy. Szybko znalazłem ten właściwy i otworzyłem "wrota". Ujrzałem mężczyzn, którzy wcześniej chcieli zakończyć mój marny żywot, a teraz emocjonowali się podczas partyjki pokera. Poczułem na sobie ich wzrok przepełniony nienawiścią. Towarzysząca mi dziewczyna dosłownie wdarła się do celi. Negatywne emocje wręcz od niej biły, kąsając wszystkich wokół. Pojmani żołnierze momentalnie skurczyli się w sobie, wyglądali na śmiertelnie przerażonych. Nie zdążyłem zareagować, przyznaję. Popełniłem błąd, pozwalając jej na dłuższy pobyt w świątyni. Brązowowłosy mężczyzna odbił się od ściany jak piłka, pod wpływem uderzenia przez dziewczynę. Krew pociekła z roztrzaskanego nosa. Nie byłem w stanie uwierzyć w to, co zobaczyłem. Zadziałałem instynktownie. Objąłem Savey, jednocześnie unieruchamiając jej ręce. Zadziwiająco silna, jednak nie na tyle, by wyrwać się. Przed więźniami wyrośli piaskowi żołnierze, skutecznie odgradzając ich od nas. Szarpała się niczym dzikie zwierzę złapane w sidła. Przycisnąłem ją mocniej do siebie. Oddychała szybko, ciężko i nieregularnie. Przypomniałem sobie o dziewczynce, tej tajemniczej personie z przeszłości. Tamtą chroniłem przed złem, przeganiałem strach. Może w tym przypadku też to zadziała...
 — Spokojnie, Savey— szepnąłem jej do ucha.— Nie są warci twojej uwagi... To tylko nic nieznaczące pionki, pamiętaj.— Zacząłem wolno kiwać nami w przód i w tył.— Pomyśl o czystym niebie, o zieleniącym się lasie, kwitnącej polanie, gdzieś na skraju Tanisoandr...
⸢SAVEY? Wybacz zwłokę ;---;⸥

wtorek, 9 stycznia 2018

Od Nataniela cd. Celestii

 Piasek wirował w powietrzu, skutecznie zmniejszając pole widzenia. Mimo to szukałem choćby zarysu postaci mojej towarzyszki oraz stwora, będącego przyczyną całego zamieszania. Gdzieś z boku docierały do mnie odgłosy szamotaniny, wściekłe syczenie. Ruszyłem w stronę, z której dochodziły. Tylko po to, by ujrzeć wycofującego się gada, triumfalnie znikającego w jednej z dziur. Celestia jeszcze próbowała coś powiedzieć, choć dźwięki wydobywające się z jej ust były zbyt ciche, niknące wśród szumu wiatru. Pochopna idiotka, pomyślałem. Osunęła się na rozgrzaną ziemię, jakoby martwa. Czułem, jak krew odpływa mi z twarzy, zaś serce niebezpiecznie przyspiesza. Coś nowego, patrząc na to, że zwykle zachowywałem iście stoicki spokój. Więc dlaczego? Pokręciłem głową, zatrzymując się przed leżącą dziewczyną. Nie myślałem, działałem instynktownie, przyznaję. Pamiętam, jak wziąłem ją na ręce- wiotką, jednocześnie lżejszą od piórka skowronka. Przytuliłem ją do piersi, by jej organizm jak najmniej odczuł skutki szaleńczego biegu. Krwawa plama ja nieskazitelnie białym mundurze powiększała się z każdą minutą, nie chciała krzepnąć. W duchu modliłem się o to, by udało jej się wyjść cało z tej godnej pożałowania przygody.
⬥⬧⬥
 — Paszoł won, natręcie jeden!— wrzasnęła pielęgniarka, zamaszyście wymachując parówkowymi rękami.
 — I czego jeszcze?!
 — Świętego spokoju dla rannej, ile razy mam to jeszcze powtarzać?!
 — Ona i tak śpi, jak przy niej posiedzę, to i tak nie będzie różnicy— wymruczałem pod nosem.
 — To szpital, a nie hotel!— Rzuciła na odchodne, wyrzucając mnie z sali i zamykając za sobą drzwi.
 Fuknąłem pod nosem, wyzywając pigułę od najgorszych. Co ona sobie myślała? Że będę bezczynnie siedział i czekał, kiedy Celestia jest tam sama, walcząca z gadzim świństwem? Oparłem się plecami o ścianę, zerknąłem w stronę okna. Dzień powoli ustępował miejsca nocy, boleśnie uświadamiając mi o tym, ile już czasu minęło od tamtego zdarzenia. Byłem zmęczony, głodny i śpiący, jednocześnie nie mogąc zaspokoić tych potrzeb. Sen odpadał, nie darowałbym sobie, gdybym zostawił dziewczynę samą w momencie przebudzenia. Bo tamtej pielęgniarce nie ufałem, z nią bym nie pozwolił być Celes dłużej, niż to potrzebne. Nerwowym ruchem przeczesałem dłonią włosy. Zostało mi tylko czekać.

⸢CELESTIO? Natuś czeka, niczym wierny piesek :')⸥

sobota, 6 stycznia 2018

Od Deany – Cd. Leonarda

Do moich uszu dobiegł odgłos kapania. Zmarszczyłam brwi, przykładając dłoń do czoła. Po chwili zdecydowałam się na otwarcie oczu. Przez moment miałam lekkie przyćmienie umysłu. Gdzie ja jestem..? Po względnym zlustrowaniu jaskini, dostrzegłam siedzącego w rogu mężczyznę, przyglądającego mi się z ciekawością. Kim jesteś – chciałam zapytać. I jak się tu znalazłam? Jednak nim zdążyłam w ogóle otworzyć usta, jasnowłosy wskazał mi mały stół, zajmujący miejsce niedaleko mnie. O dziwo, zastawiony był jedzeniem. Zrozumiałam gest mężczyzny, ale nie ruszyłam posiłku.
- Zjedz coś. Byłaś długo nieprzytomna – przerwał ciszę. Spojrzałam na niego, mrużąc lekko oczy. Nie sprawiał wrażenia osoby, która chciałaby mnie skrzywdzić. Ale już dawno nauczyłam się, by nie oceniać po pozorach.
- Nie tknę pożywienia od osoby, którą widzę pierwszy raz w życiu. – ucięłam, sięgając po Pocałunek, leżący nieopodal mnie. Białowłosy przez chwilę nie odpowiadał, nadal przyglądając mi się z zaciekawieniem. 
- Jestem Leonard Rise. Ja cię tu przyniosłem, gdy o mały włos nie zginęłaś na klifie. Gdybym chciał, to dawno byłabyś martwa.
- Jakoś nie wzbudziłeś we mnie zaufania, Leonardzie. Mimo to zachowam pozory dobrego wychowania i również się przedstawię. Nazywam się Deana Insomnia Misterium i to wszystko, co powinieneś o mnie wiedzieć.
- Oczywiście. Nie będę naciskał. Ale zanim nasze drogi się rozejdą, naprawdę powinnaś coś zjeść. Jesteś bledsza niż wcześniej.
- Nie jestem głodna. Poza tym, potrafię o siebie zadbać. Dziękuję za gościnę, waćpanie. Szczęścia w życiu i w ogóle – wybełkotałam, powoli podnosząc się z pozycji leżącej. 
Przez moment zakręciło mi się w głowie, ale to dlatego, bo za szybko wstałam. Muszę wracać do bazy.. Gab mnie chyba zastrzeli..
- Nie godzi się puszczać dziewki samej w las – stwierdził. – Dlatego pójdę z tobą.
No na to już nie miałam kontrargumentów. Skwitowałam to krótkim parsknięciem i skinieniem głową.
- Tylko bez głupich sztuczek. Tak czy siak na mnie nie zadziałają – odparłam, kiwając palcem wskazującym na boki. No.. nie zadziałają, jeśli odpowiednio szybko zareaguję. Ale ćśś..

[ Leo? ]

Od Gabrijela – Cd. Dary

 Na zewnątrz było zaskakująco ciepło. Czystość i błękit nieba również wprawiały w zaskoczenie, zwłaszcza, że od kilkunastu dni bez przerwy padało. Dzięki temu wiejący wiatr był orzeźwiająco chłodny. Miałem iść z Deą na strzelnicę, chciała mnie podszkolić w celowaniu. Lecz, oczywiście, w ostatniej chwili ruda małpa postanowiła zmienić plany i wygoniła mnie z domu. Bezczelna. Kopiąc w jeden z kamyczków na drodze, usłyszałem nad sobą jakiś dźwięk. Czy to był dzwonek?
- Hej, ty! Tak, ty! – doszło do mnie wołanie z góry. Czy to niebiosa? Spojrzałem na wysokie drzewo, robiąc z dłoni daszek. Okej, nieważne. – Możesz skoczyć po drabinę?
Między gałęziami dostrzegłem czarną czuprynę młodej Determante.
- Jak tyś tam wlazła? I po co? – krzyknąłem do niej, podpierając ręce na bokach.
- Nieważne! Idźże po tą drabinę, nie stój jak kołek!
- Wiesz co.. Drabina chyba tu nie pomoże. Nie mamy na stanie takiej wielkiej. Skacz, złapię cię! – zawołałem, wyciągając ręce przed siebie.
Chwila ciszy.
- Czy ciebie do końca poje.. Ekhem, nie bądź głupi!
- No nie bój się, jejku! Przecież gdybym cię nie złapał, to byś mnie chyba pośmiertnie zabiła! Chyba, że chcesz zakwitnąć na tej gałęzi, to nie ma problemu.
Znów zapadła chwila ciszy. Włożyłem ręce do kieszeni, w oczekiwaniu na decyzję Dary. Przez chwilę ponownie usłyszałem dźwięk dzwoneczka i.. miauknięcie kota..? To już wiem, po co się tam wdrapała..
- Dobra, skaczę. Ale jeśli coś mi się stanie..
- Nie stanie! – zapewniłem, kolejny raz wyciągając ręce ku górze.
- Tylko mnie złap!
- Dara!
- Dobra, już!
Do moich uszu dobiegł dźwięk łamanych gałęzi i zaniepokojonego mruczenia kota. Po chwili zobaczyłem sylwetkę ciemnowłosej, wyłaniającą się szybko spośród liści. Może nie byłem specjalnie szybki, ale nadrabiałem to zręcznością i siłą. Zdążyłem więc złapać lecącą dziewczynę obejmującą mocno kota, ale w nagrodę dostałem z kolana w żołądek. No, nie pomyślałem o tym, żeby zapewnić bezpieczeństwo mojej skromnej osóbce i teraz tego pożałowałem..

[ Dara? :P ]

czwartek, 4 stycznia 2018

Od Leonarda - Cd. Deany

Przyroda jest na prawdę piękna, a góry zimą to istny majstersztyk. Ośnieżone szczyty lśniące w promieniach nieśmiałego słońca, oszronione drzewa i wszechobecny mróz. Idę tak komplementując w myślach naturę ubrany jedynie w hawajską koszulę i krótkie luźne spodenki, żyć nie umierać. Więc szedłem sobie tak drogą podążając wprost przed siebie, dobra przyznaję się po prostu się cholernie nudziłem i wyszedłem poszukać sobie jakiegoś zajęcia. Moim oczom ukazała się piękna dziewczyna śpiąca na improwizowanym legowisku, w głowie miałem już plan, jednak gdy tylko dotknąłem gałęzi pobliskiej rośliny wywołało to reakcję łańcuchową i sypnęło śniegiem. Nieznajoma wyrwana z półsnu od razu dotknęła nieopodal leżącej broni, ładny karabin nie powiem, choć osobiście co nieco bym w nim poprawił. Dziewczyna chwyciła karabin i celowała w pobliże mojego położenia, natychmiast wyciszyłem całą okolice by przypadkiem nie popełnić kolejnego głupiego błędu. Po zlustrowaniu kilkakrotnie okolicy uspokoiła się i wziąwszy swój ekwipunek ruszyła w dalszą drogę, zaciekawiony jej osobą ruszyłem jej śladem oczywiście w całkowitym ukryciu. Wszystko byłoby dobre gdyby nie to, że dosłownie po paru krokach potknęła się o coś i runęła na ziemię która pod jej ciężarem zapadła się, gdyby jej życiu nie groziło nie bezpieczeństwo było by to nawet komiczne. Bez chwili zastanowienia rzuciłem się za nią, chwyciłem ją w pasie i spokojnie wylądowałem natychmiastowo manipulując grawitacją. Z wrażenia chyba straciła przytomność, z małej bransoletki wywołałem komputer pokładowy prosząc go o wskazanie mojej najbliższej bazy wypadowej, przerzuciłem ją sobie przez ramię zmniejszając kilkukrotnie jej wagę po czym pędem ruszyłem w stronę którą wyznaczył mały hologram. Leżąc w niewielkiej jaskini wyposażonej jedynie w improwizowany piec i małą skrytkę z żywnością czekałem aż wybudzi się mój gość, czas ten urozmaicała mi książka. Kilka godzin później wreszcie otworzyła niemrawo oczy lustrując okolice, po czym zaczęła mi się intensywnie przyglądać swoimi pięknymi zielonymi paczałkami. Widziałem, że chciała mnie o wszystko wypytać, jednak nim otworzyła usta wskazałem jej palcem przenośny stół leżący nieopodal.
- Najpierw zjedz, potem będzie czas na wyjaśnienia.

(Deana?)

Obserwatorzy