Cieszyłem się jej ciepłem i towarzystwem, jak głupi, w pełni oddając się tańcu. Choć w taki sposób mogłem się do niej zbliżyć, jakoś tak, żeby się nie domyśliła moich uczuć. Serce jednak zdradzało zbyt wiele za każdym razem, gdy ją widziałem. Wtedy też w myślach pojawiały się słowa, które trzy lata temu wypowiedziałem wraz z szesnastoletnią dziewczyną z oddalonej wioski. Dokładniej słowa modlitwy, które miały zapewnić mi miłość damy swego serca. Ze względnego, tak niepodobnego do mej skromnej osoby, zamyślenia, wyrwał mnie jej śpiewny głos.
– Pff, na co komu radio, skoro ma się moje skrzeki.. Nie doceniasz mnie, kochanie – zaśmiałem się, i korzystając z okazji, nieco mocniej objąłem dziewczynę.
Dopiero po chwili doszło do mnie, jakim obdarzyłem ją przezwiskiem. Chyba jednak mam coś wspólnego z tym małżem. Brak mózgu. Mając nadzieję, że ta puści to mimo uszu, wróciłem do nucenia starej melodii, ponownie prowadząc końcówkę tańca, przypominającego połączenie walca angielskiego, wiedeńskiego i tanga. Napawałem się jej bliskością, gdy tylko odległość między nami się zmniejszała. Jednak taniec to najlepsze lekarstwo. Stawianie odpowiednich kroków w mieszance stylów i jeszcze nucenie pod nosem ulubionego kawałka z dzieciństwa sprawiły, że wstrętny ból rany odszedł w niepamięć. Choć.. Może tak działało na mnie towarzystwo pani medyk? Czując na sobie wzrok ciemnowłosej, posłałem jej ten sam uśmiech, który miała okazję ujrzeć, gdy miałem zaledwie szesnaście lat. I brr.. Nosiłem wtedy aparat na górnej szczęce.
Tak, pamiętam nasze pierwsze spotkanie.. Mała, urocza trzynastolatka w ciemnej sukience z kołnierzykiem i w bucikach na obcasie, stojąca między dwoma, poważnymi dorosłymi. I to spojrzenie jej ojca, gdy dostrzegł, że się jej przyglądam.. Myślałem, że mnie zamieni w kostkę lodu! Albo serce mojej byłej. W sumie zimniejsze. I zawsze trzymał się z nią jasnowłosy chłopiec. Bodajże Chimero, jeśli pamięć ma mnie nie myli. Jego ojciec też był fuchą, wysoko postawioną w wojsku. Tak, jak ten od panienki von Determante.
W sumie.. Cóż ona może widzieć w pospolitym chemiku, jakich wiele? Z ponownego zamyślenia wyrwał mnie kluczowy moment melodii. Z zaczepnym uśmiechem chwyciłem młodą kobietę w talii, podnosząc ją lekko w górę i zakręciłem się z nią po trzykroć. Idealnie w chwili, w której jej stopy ponownie dotknęły ziemi, rozległo się ciche pukanie do drzwi. W nagłym przypływie odwagi uniosłem jej delikatną dłoń, muskając ją lekko wargami, jakby niemo dziękując za taniec.
– Powinnaś się częściej uśmiechać, Determante. Do twarzy ci z tym grymasem – wymruczałem cicho, by ewentualny gość nie mógł usłyszeć tych kilku słów. – Dziękuję za ogarnięcie rany – dodałem już głośno i otworzyłem drewniane wrota, mijając się z rudowłosym chłopakiem w drzwiach.
DARO? Ucieka, mendiarz xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz