środa, 25 lipca 2018

Od Dary c.d. Tobiasa

 Przez całą drogę przytrzymywałam poły marynarki, wtulona w bok wysokiego mężczyzny. Zupełnie tak, jak podczas ulewnego, październikowego dnia, cztery lata temu. Ta sama ulica, ten sam przyjemny zapach emanujący od materiału narzuconego na moje ramiona. Wtedy jeszcze letni, żeński mundurek nie obejmował niczego poza koszulą i spódnicą, więc szybko przemokłam, a wraz ze mną biały element garderoby, który przylepił się do mojego ciała, przy tym dość mocno prześwitując. Brak parasolki i robienie dobrej miny do zdecydowanie fatalnej gry, skupiało na mnie uwagę większości chłopców, potęgowane przez nieobecność moich rodziców. Kolejną z rzędu. Wtedy właśnie złapał mnie za rękę, ciągnąc ku bocznej uliczce. Początkowa panika, zastąpiona została przez ogromne zdziwienie, gdy ujrzałam na jego twarzy wyraz troski tak wielkiej, że niemalże niezdolnej do pojęcia jej ogromu. Mruczał pod nosem bardzo długą burę skierowaną w moją stronę, rozbawiając tym wielce oburzonym tonem głosu. Komizmu dodawał widok tego, jak nieudolnie, w nerwach próbował rozpiąć guziki szkolnej marynarki. Jeden z nich poleciał na ziemię, później starannie przeze mnie przyszyty, już w domu ciemnowłosego jegomościa. Tak dobrze pamiętam jego czuły dotyk, gdy wcisnął na mnie niebieskawy materiał, zaraz przytulając do swojej piersi, by ogrzać pochopną nastolatkę.
 Leciutkie, prawie niewyczuwalne łaskotanie w boku brutalnie wyciągnęło mnie ze świata wspomnień, szybko sprowadzając na ziemię. Zadarłam głowę ku górze, nadymając policzki, niczym wielce oburzonej pięciolatki. Jeszcze tylko brakowało, bym tupnęła nóżką, odzianą w bucik o twardej podeszwie. Zamiast tego podążyłam wzrokiem za jego oczami, uważnie wsłuchując się w wypowiadane przezeń słowa. Na samo wspomnienie o fontannie, zrobiło mi się niemiłosiernie ciepło, głównie dlatego, że zdałam sobie sprawę z tego, jak gorący był dzisiejszy dzień. Pomijając leciutki wiaterek, zdecydowanie przynoszący ulgę rozgrzanemu ciału. Bez chwili namysłu złapałam go za rękę, biegiem ciągnąc ku krystalicznie czystej wodzie, w której ulgę znalazła dwójka młodzików, na oko ośmioletnich, choć w tych czasach nigdy nic nie wiadomo. Ignorując opór stawiany przez sukienkę- wskoczyłam na szarawą ściankę, równając się wzrostem z chłopakiem. Pomińmy fakt, że na początku ledwo udało mi się utrzymać równowagę. Ułożyłam dłonie na jego barkach, nie pozwalając, by ruszył moim śladem i ponownie nade mną górował. Oj co to, to nie.
 — Pragnę przypomnieć, że nadal jesteś mi winien koszulę. Rozmiar M lub... o wiele większą— upomniałam się, kiedy gdzieś z tyłu głowy błysnęło mi wspomnienie z naszych ostatnich korepetycji.

TOBIASIE?
Wredne, małe, pamiętliwe >:C

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy