Przyłożyłem palce do wargi, pulsującej nieznośnym bólem, pomimo tego, że zrosła się jakieś pięć minut wcześniej, nie pozostawiając żadnego śladu po niewielkim rozcięciu. Brak szacunku do generała, dobre sobie, zakpiłem w myślach, bojąc się wypowiedzieć to na głos. Jeszcze znalazłby się jeden z tych świeżo upieczonych żołnierzy, podlizujących się dowódcy na każdym kroku, byleby dostać łatwiejszy awans. A facet był na mnie cięty, niczym osa rozwścieczona do granic możliwości, głównie przez pokrzyżowanie planów starego Chimero i von Detremante o zeswataniu mnie z dziedziczą fortuny. Rok burzliwego związku, zakończony na wspólnie spędzonej nocy i wykrzyczeniu przez ciemnowłosą piękność imienia obcego faceta, w chwili szczytowania. A jednak tak dobrze ją rozumiałem, wszak sam wolałem myśleć o kimś innym, byleby zaspokoić cielesną żądzę. Bez przyjmowania rodzicielskiego wyroku. To ohydne, niepoprawne i uwłaczające, lecz za każdym razem miałem przed sobą obraz nie panienki von Detremante, a tej tajemniczej damy w czerwieni. Jednak już nie drobnej dziecinki, lecz pełnoprawnej dorosłej. Jak się okazało- wyobraźnia popełniła jedynie niewielkie błędy.
Wcisnąłem dłonie do kieszeni spodni, co przez lata stało się jednym z całego wachlarza nawyków. Podobnie jak zagryzanie policzka od środka czy podszczypywanie skóry na ramieniu, gdy za nadto się stresowałem. Ludzie. Cała masa ludzi. Jedni wychodzili z domów, by ujrzeć jednego ze strażników pokoju, inni wręcz przeciwnie- chowali się w domach, ciągnąc za sobą swoje pociechy. Zupełnie tak, jakbym miał złapać podlotka i zabrać go ze sobą do stolicy, przerobić na kolejnego z bezlitosnych członków oddziału do zwalczania wszelkich oznak buntu. Dopiero tuż przy starym gmachu świątyni większość zdawała się być spokojniejsza, o wiele bardziej ufna w stosunku do obcego. Kątem oka zerknąłem na dziewczę, zapewne niewiele młodsze ode mnie, śląc jej przyjazny uśmiech. Oblała się rumieńcem, w zastraszającym tempie zaczynając zbierać suche ubrania. Pierwszy ze stopni zatrząsł się groźnie pod ciężarem ponad osiemdziesięciu kilogramów. Mimo to utrzymałem równowagę, upominając się w duchu o zachowanie większej ostrożności i zapamiętanie, aby w wolnej chwili poprawić schodek.
Będąc u wrót celu- pchnąłem ciężkie drzwi, zaskakująco łatwo ustępujące. Rozległo się głośne skrzypnięcie nienaoliwionych zawiasów, buchnął chłód wnętrza, tak różny od temperatury panującej na zewnątrz. Wszedłem do środka, czemu towarzyszył dziwny, łomoczący dźwięk. Spojrzałem w górę, jednak nie udało mi się w porę przytrzymać drabiny. Zamiast tego rzuciłem się do przodu, łapiąc spadającą białogłowę, dziękując sobie za wcześniejsze ćwiczenie refleksu. Spojrzałem na nią z góry, wyszczerzając kiełki w iście cwaniackim uśmieszku.
— No, no... Wiem, że cię przerosłem, ale żeby lecieć na mnie bez przywitania?— Uniosłem brwi, ledwo powstrzymując śmiech.
Wcisnąłem dłonie do kieszeni spodni, co przez lata stało się jednym z całego wachlarza nawyków. Podobnie jak zagryzanie policzka od środka czy podszczypywanie skóry na ramieniu, gdy za nadto się stresowałem. Ludzie. Cała masa ludzi. Jedni wychodzili z domów, by ujrzeć jednego ze strażników pokoju, inni wręcz przeciwnie- chowali się w domach, ciągnąc za sobą swoje pociechy. Zupełnie tak, jakbym miał złapać podlotka i zabrać go ze sobą do stolicy, przerobić na kolejnego z bezlitosnych członków oddziału do zwalczania wszelkich oznak buntu. Dopiero tuż przy starym gmachu świątyni większość zdawała się być spokojniejsza, o wiele bardziej ufna w stosunku do obcego. Kątem oka zerknąłem na dziewczę, zapewne niewiele młodsze ode mnie, śląc jej przyjazny uśmiech. Oblała się rumieńcem, w zastraszającym tempie zaczynając zbierać suche ubrania. Pierwszy ze stopni zatrząsł się groźnie pod ciężarem ponad osiemdziesięciu kilogramów. Mimo to utrzymałem równowagę, upominając się w duchu o zachowanie większej ostrożności i zapamiętanie, aby w wolnej chwili poprawić schodek.
Będąc u wrót celu- pchnąłem ciężkie drzwi, zaskakująco łatwo ustępujące. Rozległo się głośne skrzypnięcie nienaoliwionych zawiasów, buchnął chłód wnętrza, tak różny od temperatury panującej na zewnątrz. Wszedłem do środka, czemu towarzyszył dziwny, łomoczący dźwięk. Spojrzałem w górę, jednak nie udało mi się w porę przytrzymać drabiny. Zamiast tego rzuciłem się do przodu, łapiąc spadającą białogłowę, dziękując sobie za wcześniejsze ćwiczenie refleksu. Spojrzałem na nią z góry, wyszczerzając kiełki w iście cwaniackim uśmieszku.
— No, no... Wiem, że cię przerosłem, ale żeby lecieć na mnie bez przywitania?— Uniosłem brwi, ledwo powstrzymując śmiech.
CELESTIO?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz