wtorek, 24 lipca 2018

Od Celestii – Cd. Nataniela

 Widząc pojedynczą kroplę, na mojej twarzy zagościł wyraz szczerego zaskoczenia. Powiedziałam coś nie tak? A może po prostu mimowolnie wykonałam jakiś gest, przez który łza popłynęła po jego policzku? Acz ulga przeniknęła mnie na wskroś, gdy tylko znów usłyszałam jego cichy, opanowany głos. Odwzajemniłam jego uśmiech delikatnie, jakby z troską i podniosłam się z siadu, by móc stanąć tuż przed nim. Dostrzegłam lekkie zdziwienie w jego oczach, goszczące tam zaledwie przez sekundę, może półtorej. Jednak w nagłym przypływie śmiałości objęłam go, przytulając do swojej piersi, skrytej za krwistym, delikatnym w dotyku materiałem. Samolubnie wykorzystałam tę okazję, by na dłuższą chwilę znaleźć się blisko niego, ciesząc się tym przyjemnym ciepłem. Oparłam jeszcze policzek o czubek jego głowy, pozwalając, by jasne włosy opadły na jedną stronę. Ale.. Musiałam się jakoś wytłumaczyć, przecież żadna normalna osoba by nie zrobiła tego, co ja..
 – Ojciec za życia powtarzał mi, że w ten sposób można najlepiej uspokoić nerwy. Nerwy, stres i wszystko, co złe. A jednocześnie w ten sposób cieszyć się ze szczęścia bliskiej sobie osoby – szepnęłam cichutko, z troską, na poczekaniu wymyślając bujdę wyssaną z palca. 
 Dopiero moment później doszło do mnie, że zdradziłam małą tajemnicę, którą była śmierć ukochanego papy, dzielnie chroniącego swoją małą księżniczkę przed złem tego świata, jakim wtedy były żylaste łapy Lorcana i bezsensowne prawa, które Rafaił zawsze potrafił zmienić na korzyść zarówno swoją, jak i moją. Jednak odejście taty w ramiona Weless, skończyło sielankową bajkę jego córeczki, pozostawionej na pastwę złego losu. Wiem jednak, że gdyby żył, na pewno wypowiedziałby kiedyś słowa podobne moim. Matka od zawsze uważała, że jesteśmy jak dwie krople wody; tak samo nastawieni do kodeksu, nie bojący się dzikich, nieznanych nam wtedy puszczy na północ od wsi. Właśnie on tak dzielnie uczył mnie strzelania ze swojej snajperskiej broni, daleko w leśnej głuszy, za świątynią. Tak, by żaden mieszkaniec wsi, ni nikt ze Starszych nie mógł usłyszeć strzałów, wymierzonych w jasne punkty na drzewach. Ćwiczyliśmy zawsze pod osłoną nocy, co wcale a wcale nie ułatwiało mi celowania w kropki wyrysowane kredą. 
 – Pamiętam, jak kiedyś pokazałeś mi  jej zdjęcie. Wciąż jest tak samo piękna? – znów odezwałam się cicho, by nie zburzyć tego świątynnego spokoju.
 Jednak mimo tego, że umysł nakazywał mi oddanie Natanielowi tak bezczelnie zagarniętej przeze mnie jego przestrzeni osobistej, nie ruszyłam się ani, ani odrobinkę. Wręcz zaczęłam delikatnie gładzić jego jasne, gęste pasma, tak samo miękkie jak wtedy, gdy tarmosiłam je siedem lat temu. Śmiałam mu się wtedy w twarz, że nigdy nie wygra tego zakładu..

NATANIELU?
Celiś stara się go uspokoić, ot, co~ 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy