Oparta przedramionami o nieskazitelnie czysty blat, z zafascynowaniem wpatrywałam się w fiolki. Drobne, wręcz mikroskopijne bąbelki unosiły się w górę, niektóre odgrywały szalone tańce tuż przy szklanych ściankach. Cały ten wysiłek tylko po to, by pęknąć zaraz po dotarciu na powierzchnię. Płonny wysiłek, zupełnie jak uczenie mnie chemii przez młodego Whitehorna. Marnował popołudnia na próbowaniu wytłumaczenia mi tego, co on sam uważał za dziecinnie proste. Dziewczynie, która finalnie wkuwała kolejne rozdziały podręcznika na pamięć, by nie zasmucić mojego nastoletniego nauczyciela. I teraz nie pamiętała zupełnie nic z tego, co tak dzielnie mi tłumaczył w przerwach pomiędzy wzajemnymi zaczepkami. Jak dzisiaj pamiętam niemalże każdy dzień, jego wesoły uśmiech i mądry wyraz chabrowych tęczówek. Zakochiwałam się w nim mocniej z każdą chwilą. Serce nastoletniej mnie podrywało się do szaleńczego galopu, kiedy tylko niby przypadkowo dane było spotkać się naszym spojrzeniom.
Omawianie estrów w naszym wykonaniu stało się jedną z co po bardziej ciekawych lekcji. W akcie ostatecznej desperacji zaczął wypisywać mi wzory markerem. Permanentnym. Na przedramionach. Tym swoim koślawym, ale niezwykle uroczym pismem, na koniec wyrażając nadzieję, że może chociaż w ten sposób uda mi się zapamiętać coś innego, niż nasze wzajemne przepychanki. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie tamtych kilku godzin, po których dostałam srogi ochrzan od rodziców. Opuszkami palców przejechałam po przedramieniu, teraz już nieskazitelnie czystym, na myśl przywodzącym mleczną biel, jednak wolną od błękitu pojedynczych żyłek. Mój lekarz prowadzący określał to mianem skutku ubocznego bycia magiem krwi. To i niezwykle wolne krążenie krwi, w stosunku do przeciętnych ludzi. I sł...
Z krainy przemyśleń wyrwał mnie jego mocny głos. Czuły, wesoły, a jednak nadal słychać w nim było tę nutkę chłodu, tak charakterystyczną dla Tobiasa. Wyprostowałam się, na sam dźwięk tego jednego, ale jakże miłego słowa. Być dziewczyną Whitehorna. Już nie tylko w opowieściach i szkolnych plotkach, ale oficjalnie i niezaprzeczalnie. Wyprostowałam się dumnie, jak najbardziej usatysfakcjonowana i odwróciłam przodem do ciemnowłosego jegomościa.
— Zgłaszam sprzeciw! Veto!— fuknęłam, niczym zdenerwowana kotka. Skrzyżowałam ręce na piersi, hardo wpatrując się w niezwykłe tęczówki, wręcz zatapiając się w nich.— Może i jestem twoją dziewczyną, ale istnieje o wiele więcej ładniejszych słów. Słońce, myszko, różyczko, skarbie, ale... najlepiej brzmi kochanie.
Omawianie estrów w naszym wykonaniu stało się jedną z co po bardziej ciekawych lekcji. W akcie ostatecznej desperacji zaczął wypisywać mi wzory markerem. Permanentnym. Na przedramionach. Tym swoim koślawym, ale niezwykle uroczym pismem, na koniec wyrażając nadzieję, że może chociaż w ten sposób uda mi się zapamiętać coś innego, niż nasze wzajemne przepychanki. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie tamtych kilku godzin, po których dostałam srogi ochrzan od rodziców. Opuszkami palców przejechałam po przedramieniu, teraz już nieskazitelnie czystym, na myśl przywodzącym mleczną biel, jednak wolną od błękitu pojedynczych żyłek. Mój lekarz prowadzący określał to mianem skutku ubocznego bycia magiem krwi. To i niezwykle wolne krążenie krwi, w stosunku do przeciętnych ludzi. I sł...
Z krainy przemyśleń wyrwał mnie jego mocny głos. Czuły, wesoły, a jednak nadal słychać w nim było tę nutkę chłodu, tak charakterystyczną dla Tobiasa. Wyprostowałam się, na sam dźwięk tego jednego, ale jakże miłego słowa. Być dziewczyną Whitehorna. Już nie tylko w opowieściach i szkolnych plotkach, ale oficjalnie i niezaprzeczalnie. Wyprostowałam się dumnie, jak najbardziej usatysfakcjonowana i odwróciłam przodem do ciemnowłosego jegomościa.
— Zgłaszam sprzeciw! Veto!— fuknęłam, niczym zdenerwowana kotka. Skrzyżowałam ręce na piersi, hardo wpatrując się w niezwykłe tęczówki, wręcz zatapiając się w nich.— Może i jestem twoją dziewczyną, ale istnieje o wiele więcej ładniejszych słów. Słońce, myszko, różyczko, skarbie, ale... najlepiej brzmi kochanie.
Zaśmiałam się na widok mimiki jego twarzy, zmieniającej się z każdym moim słowem. Odepchnęłam się od blaciku, szybciutko pokonując dystans dzielący mnie od Tobiasa. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć- splotłam nasze palce i pociągnęłam go ku wyjściu z dusznego laboratorium.
— A teraz na spacerek!— wykrzyknęłam radośnie.
— A teraz na spacerek!— wykrzyknęłam radośnie.
TOBIASIE?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz