Gdy tylko poczułam silny, ciepły dotyk jego dłoni, policzki zapłonęły żywym ogniem. Szczerze się ucieszyłam, że ten nie widzi mojej twarzy. Zwłaszcza, że moment później pojawił się na niej króciutki grymas bólu, który jednak zwalczyłam. Pojawił się na niej przez siniaka, którego jasnowłosy niechcący dotknął. Jednak moment później nagle zelżał, gdy odjął dłoń od pleców. Odsunęłam nieco od niego głowę, by móc spojrzeć na jego palce, sięgające do kieszeni przy sercu. Ku mojemu szczeremu zaskoczeniu, oprócz zdjęć jego mamy, wypadło z niej coś jeszcze. Coś, jak się okazało, co miałam dostrzec dopiero dużo, oj, dużo później. Widząc jego minę, niemalże natychmiast go puściłam, by mógł chwycić zdobione pudełeczko i włożyć do niego pierścionek, który w międzyczasie zdążył z niego wypaść. W pierwszej chwili pomyślałam o jego wcześniejszych słowach. Gdy mówił, że żadna z panien nie umościła sobie miejsca w sercu chłopaka. Ale.. Ale jednak miał pierścionek, zdecydowanie zaręczynowy. Coś mocno, bardzo mocno mi wtedy nie pasowało. Wpierw słowa o tym, że żadna ze stołecznych dziewcząt nie zapadła mu w pamięć. Później jednak coś o jego, na pozór, zimnym sercu i tym, że nie pamiętał żadnej, która mu towarzyszyła.
Następne słowa mojej pierwszej i jedynej miłości wyjaśniły wszystko. Tętno, które powolutku zaczęło zwalniać, znów przybrało niesamowitej szybkości. Nie spuszczałam wzroku z jego oczu, ni z twarzy, które co sekundę zmieniały swój wyraz. Przez obojętność, aż po onieśmielenie. Sama zaś wciąż byłam tak samo zaszokowana. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, ni się ruszyć. Dopiero głośny huk głównych, świątynnych drzwi przywołał mnie do porządku. Widząc w nim aż nazbyt znajomą postać, poczułam, jak krew spływa z mojej twarzy, pozostawiając ją jeszcze bielszą, niż zwykle. Lorcan zbliżał się o wiele szybciej, niż zawsze, a w jego, na pozór kamiennym wyrazie, dostrzegłam wściekłość tak wielką, jak jeszcze nigdy. Przygryzłam mocno wargę, posyłając białowłosemu przepraszające spojrzenie. Kątem oka już widziałam, jak ręka starca zaciska się na moim przedramieniu. Dlatego też w ostatniej chwili musnęłam kciukiem policzek Nataniela, moment później jego wargę- z pełną premedytacją.
– Porozmawiamy później, Natuś. Obiecuję – szepnęłam z uczuciem, niemalże nieznanym mi samej, jednocześnie wyrażając tym szczerze, najszczersze przeprosiny za to, że nie mogłam zostać z nim dłużej.
Zostać z nim dłużej i wyjaśnić całej sytuacji. Po prostu zostałam brutalnie od niego odciągnięta przez starca, z którym moment później byłam zmuszona opuścić świątynię. Czułam, jak od jego mocnego chwytu do dłoni przestaje docierać krew. Niemalże straciłam równowagę, gdy Starszy wypchnął mnie z kamiennego budynku, strzelając przy tym drewnianymi wrotami.
NATANIELU?
Zawsze jej coś musi przeszkodzić ;^;