Gwałtownym ruchem otworzyłem okno, pozwalając pomieszczeniu się przewietrzyć. Dym właściwie mi nie przeszkadzał. Ba, nawet ładnie pachniał – leśnymi owocami. Ale w pokoju było zbyt siwo, by móc cokolwiek zrobić. Poprawiłem kitel, który przykrywał czarną koszulkę i wychyliłem się lekko, opierając się na parapecie z zamiarem odpalenia papierosa. Jednak coś, a raczej ktoś, przeszkodził mi w tym. Odwróciłem się w stronę drzwi, słysząc, jak te się otwierają. Pierwszym, co dostrzegłem, były krwistoczerwone oczy, skryte pod kurtyną czarnych rzęs. Puściłem większość jej słów mimo uszu. Dotarło do mnie jedynie przyspieszone gojenie się ran i to, że panienka mi prawie zasłabła w gabinecie. Natychmiast ku niej podbiegłem, by w razie czego móc ją złapać. Przybrała postawę mówiącą, że nic jej nie jest, acz oczy mówiły zupełnie co innego. Bez słowa wziąłem ją na ręce. Zaskoczyło mnie to, jak zimna była jej naga skóra w talii. Usłyszałem sprzeciw, acz oczywiście to również zignorowałem. Ułożyłem czarnowłosą na kozetce, przez chwilę przyglądając się jej nieśmiertelnikowi.
– Cośtam, czyli próba pięćdziesiąt jeden, prawda? – zapytałem, unosząc jedną brew. Ta tylko, jakby obrażona, skinęła głową.
Cicho westchnąłem, widząc, jak się podnosi. Ale przecież nie jestem jej ojcem – niech robi, co chce. Sięgnąłem do szuflady, wyjmując z niej jasną maść. Po chwili z powrotem odwróciłem się w stronę siedzącej, dokładnie lustrując ją wzrokiem. Nie spuszczała ze mnie spojrzenia swoich krwistoczerwonych tęczówek. Zmarszczyłem brwi, widząc, jak bardzo jest blada. Drugi raz zaś – gdy dostrzegłem bliznę, znikającą pod materiałem spodni i stanika. Bez zbędnych komentarzy przyłożyłem dłoń do jej czoła, badając temperaturę.
– Wiem, że nie przyszłaś do mnie na badania, Determante, ale wolę się upewnić, że wszystko jest w miarę okej – oznajmiłem, widząc, jak ta otwiera usta. – I ściągaj to – dodałem, odwracając się do niej plecami.
Wtedy jeszcze do mnie nie doszło, jak mogła to zrozumieć. Bo w sumie nie wskazałem, o co mi chodzi. Gdy ponownie stanąłem przed nią przodem, nie ogarnąłem, dlaczego nagle jej twarz jest taka czerwona. Ale po chwili zrozumiałem, gdy jedna z jej rąk podążyła ku plecom.
– Nie! Nie chodzi mi o stanik! – zaprotestowałem, by po chwili cicho odchrząknąć. – Bandaże. Zdejmij bandaże. Chcę nałożyć ci maść – sprostowałem, odkręcając tubkę.
Odpowiedziało mi ciche westchnienie, jakby ulgi. Nie wpadłem jednak od razu na to, że odwiązanie supła jedną ręką może być ciężkie. Temu też zrobiłem to za nią dopiero po jakiś trzech, może czterech sekundach.
– Nakładaj ją trzy razy dziennie, wprost na rany. Początkowo będzie trochę szczypać, ale później przyniesie ulgę. No i powinna być na ręku przy każdej zmianie bandaży, jeśli taka będzie potrzebna. I.. Następnym razem zjedz coś, przed przyjęciem antybiotyków – odezwałem się, nakładając medykament na jej rękę, by po chwili przejść do wiązania świeżego opatrunku. – I staraj się używać mniej mocy, Determante. To cię kiedyś zgubi.
DARO?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz