wtorek, 26 czerwca 2018

Od Celestii – Cd. Nataniela

 Pełna prędkość, 310 km/h. Przyjemny wiatr we włosach, nieco skrępowanych przez gumkę i kask. Słońce, przebijające się przez wierzchołki pojedynczych drzew, rosnących po obydwu stronach zakurzonej drogi. I nagle.. Zgrzyt metalu w motocyklu. Nagłe zatrzymanie maszyny. Przekoziołkowałam kilka dobrych metrów. Przed oczami pojawiła się mętna czerwień, a później czerń. Jednak wcześniej.. Dziwnie znajomy chaber i chłodny uśmiech.
Miarowe, ciche kapanie potęgowało ciągły ból głowy. Uniosłam powieki, by moment później z powrotem je przymknąć, podrażnione porannymi promieniami słońca, bestialsko wpadającymi do pomieszczenia. Napięłam mięśnie, chcąc wstać. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że usadowiono mnie na krześle, do złudzenia przypominającym elektryczne. Nawet nadgarstki, przedramiona, kostki i uda były spętane skórzanymi pasami. Gdy oczy przyzwyczaiły się do ostrego światła, omiotłam pomieszczenie wzrokiem. Ze ścian, dawniej błękitnych zdążyła odpaść niemal cała farba. Śmierdziało w nim stęchlizną, krwią i czymś nieprzyjemnie drażniącym nos. Jedynymi źródłami światła było okno z wybitą szybą i stara, zzieleniała lampa, w której migała żarówka. Po kilku sekundach dostrzegłam postać, siedzącą dokładnie naprzeciw mnie. Rosły mężczyzna z kruczymi włosami i chabrowymi oczami. Odziany w biały kitel, zabrudzony krwią. Dopiero wtedy poczułam rwący ból nad lewą brwią i pokrótce przypomniałam sobie wypadek.
 – W końcu możemy zaczynać – odezwał się nagle, lekko zachrypniętym głosem, po czym podniósł się z drewnianego stołka.
 Odwrócony do mnie plecami, nie wydawał się tak groźny. No, może oprócz wzrostu. I tych szkarłatnych plam na czystej bieli. Wzrok z jego pleców przeniosłam na spętane nadgarstki. Pas zaciśnięty był tak mocno, że krew ledwo co docierała do dłoni. Podobnie zresztą, jak w stopach.
 Savey będzie zła, przebiegło mi przez myśl. Nie dość, że nie wykonałam swojej misji, to jeszcze nie wrócę planowo. Miałam ochotę przetrzeć twarz ręką, by nieco otrzeźwić umysł. Jednak każdy, nawet najdrobniejszy ruch ręką wiązał się z bólem, przypominającym wbijanie igiełek w moją dłoń. Moją uwagę od kończyny odwrócił chrobot pióra na papierze, skwitowany cichym westchnieniem mężczyzny.
 – Szósty lipca 2219 roku. Rozpoczynamy pierwszy dzień eksperymentu – ponownie usłyszałam głos mężczyzny, który nadal wydawał mi się jakoś znajomy.
 Z milczeniem przypatrywałam się jego poczynaniom, jakby nie dając mu satysfakcji z ewentualnego krzyczenia i wołania o pomoc. Dopiero, kiedy w jego ręku zobaczyłam strzykawkę z czerwonawym płynem, serce przyspieszyło biegu. Moja matka robiła dokładnie to samo. Szpikowała mnie różnym dziadostwem, by mój organizm się na nie uodpornił. Przygryzłam policzek od środka i zmarszczyłam brwi, czując, jak igła przebija skórę, a później żyłę. Ciało zaczęło powoli drętwieć, począwszy od ręki, do której wstrzyknął mi specyfik, przez klatkę piersiową, aż na stopach kończąc. Dopiero wtedy doszło do mnie, że siedzę tutaj już od dwóch dni. Podczas których bogowie wiedzą, co się ze mną działo.

NATANIELU?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy