Serce na chwilę zamarło, zdawszy sobie sprawę z przymusu rozstania się. Może na chwilkę, może na zawsze... Teraz, kiedy wszystko zaczęło nabierać ciepłych barw, a mój świat mogłem dosłownie trzymać na rękach. To maleńkie szczęście, tulące się do mnie, niczym do najprawdziwszego pluszowego misia. Milczałem, analizując tych kilka słów. Objąłem ją w pasie, przyciągając do siebie. Chciałem znów poczuć jej ciepło, zapamiętać je jak najdokładniej. Ten delikatny zapach lasu, którym przesiąknęła do cna. I dotyk delikatny, niczym muśnięcie skrzydeł motyla. Wszystko to, co składało się na obraz Celestii. Dziewczyny, którą od kilku godzin miałem prawo nazywać moją. Gdzieś miałem upływający czas, nieuchronnie zbliżający mnie do wyjazdu. Zmęczenie. Senność. Roztargnienie. To wszystko traciło swoje znaczenie, gdy tylko ona była przy mnie.
Zanurzyłem twarz w kaskadzie śnieżnych włosów, z przyjemnością czując ich zapach. Wstyd przyznać, ale zbierało mi się na płacz, gdy tylko doszły do mnie myśli boleśnie prawdziwe: Możesz zostać na froncie. Martwy, wrzucony do zbiorowego grobu. Już nigdy jej nie ujrzysz... A jeśli nie ty, to ona- zabita przez psowate potwory. Wtedy na pewno jej nie znajdziesz.
A jednak znów zrobiłem dobrą minę do złej gry, zakładając maskę beztroskiej wesołości. Nie chciałem, by zmartwiła się, widząc łzy w oczach czy smutek na twarzy. Powinna śmiać się, być szczęśliwa jak najdłużej. Nie ważne, co stałoby się z Żądnymi Ładu, żołnierzami na froncie i ze mną. Miała tak piękny uśmiech...
— Celestio, nie wygaduj głupot—szepnąłem w białą czuprynę.— Jesteś dla mnie wszystkim, czas nie ma tu nic do gadania. Zwłaszcza, że zobaczymy się dopiero za dwa tygodnie, co najmniej. Nie będę miał jak o ciebie zadbać, więc... Proszę, uważaj na siebie, skarbie mój. Chcę wiedzieć, że mam do kogo wrócić. I dla kogo walczyć, przeżyć...
Jeszcze zdążyłem złożyć krótki pocałunek na czole jasnowłosej. Uścisnąć ją ten ostatni raz. A potem? Niczym największy tchórz ulotniłem się do swojego pokoju. Wydawał się dziwnie pusty, od tej burzliwej nocy. Zupełnie, jakby brakowało w nim tego czegoś. Krzty pozytywnej energii, cichego chichotu. Przetarłem twarz dłonią, wzdychając ciężko.
Jeszcze zdążyłem złożyć krótki pocałunek na czole jasnowłosej. Uścisnąć ją ten ostatni raz. A potem? Niczym największy tchórz ulotniłem się do swojego pokoju. Wydawał się dziwnie pusty, od tej burzliwej nocy. Zupełnie, jakby brakowało w nim tego czegoś. Krzty pozytywnej energii, cichego chichotu. Przetarłem twarz dłonią, wzdychając ciężko.
— Zaczynasz świrować, Chimero, jak twój staruszek— wymruczałem sam do siebie. W czerni zamkniętych powiek ujrzałem ojca. Wiecznie uśmiechniętego, choć oczy miał puste. Mówił dużo, pogrążając się niepotrzebnie. Aż w końcu zniknął.
CELESTIO?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz