Zadarłam głowę w górę, by móc spojrzeć na twarz chłopaka. Nie byłam pewna, co chcę mu odpowiedzieć. Właściwie, to jakich słów użyć, by w jak największym skrócie opisać to, jak mnie wychowywano. Westchnęłam cicho, prawie bezgłośnie i zmarszczyłam lekko brwi, zastanawiając się nad zadowalającym wyjaśnieniem.
– Wierzę w siły nadprzyrodzone. Takie, jak duchy, bóstwa, demony i inne wsio – zaczęłam, ruszając przed siebie. – Mówiono mi, że każde zjawisko na świecie jest działaniem innego boga. Największym z nich był bóg śmierci, który pociągał za sznurki przeznaczenia. I jemu należy oddawać największy szacunek, przez dbanie o życie swoje, i swoich bliskich. Poza tym.. Nie byłam członkinią zakonu – zaśmiałam się cicho, a wzrok padł na drzewa daleko przede mną. – W wiosce, z której pochodzę moja matka była kapłanką. Czymś w stylu pośrednika między bogami, a mieszkańcami. A ja zostałam jej następczynią w wieku pięciu lat.
Swój monolog zakończyłam wzruszeniem ramion i przejściem przez niskie gałęzie drzew. Czy ta odpowiedź była wystarczająca? Tego nie wiedziałam.
Krótką wędrówkę kontynuowaliśmy w ciszy, jakby bojąc się naruszyć akompaniament szumu liści, wody i śpiewu ptaków. Kilkanaście minut później dotarliśmy do murów kwatery. Drugi raz w tym dniu przestąpiłam jej próg, oddając się chłodowi kamiennych ścian, który przyjemnie muskał skórę rozgrzaną promieniami słońca. Wypadałoby mu powiedzieć o tym, że też mam misję.. Nawet tak nieznaczącą.. – przemknęło mi przez myśl, gdy zaczęliśmy się zbliżać do schodów. Tym razem postanowiłam, że dla odmiany ja odprowadzę jego, temu też skierowałam swe kroki ku pierwszemu piętru, a później - ku jego drzwiom. Oparłam się plecami o chłodną ścianę, tuż obok framugi i utkwiłam spojrzenie w tęczówkach jasnowłosego.
– Jutro obydwoje nie będziemy się nudzić. Ty wyjeżdżasz na front, a ja będę użerać się z Bullgorami – uśmiechnęłam się do niego lekko. – Ale.. Nie chcę zabierać ci cennego czasu.
Po wypowiedzeniu tych słów odepchnęłam się od ściany i zbliżyłam się do niego, zarzucając ręce na jego szyję i mocno przytulając.
– Powodzenia, Nat – szepnęłam, a na twarzy pojawił się prawie niewidoczny rumieniec.
NATANIELU?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz