Rozkazy wypowiadane ostrym tonem, wprost do ucha, w którym tkwił komunikator. Chwilowy ból związany z wszczepieniem czipu lokalizującego w prawe ramię. Zaciskanie dłoni, gdy ręka dochodziła do siebie. I jasnowłosa pielęgniarka, ukradkiem wciskająca mi ciężki drobiazg, szepcząc cichutko imię mojej ukochanej. Srebro lśniło w wątłym świetle pojedynczych lampek namiotu sanitarnego. Cichutkie cykanie boleśnie przypominało mi o każdej sekundzie przelewającej się przez palce. A mimo to uniosłem kąciki ust w melancholijnym uśmiechu, chowając prezent do kieszeni. Tuż przy sercu. Tam, gdzie skrywałem wszystko to, co dla mnie najcenniejsze.
Wstałem z polowego łóżka, zakładając kask na głowę. Oczy, przyzwyczajone do półmroku, na chwilę odmówiły mi posłuszeństwa, oślepione przez blask porannego słońca. W oddali słyszałem strzały oddawane z broni maszynowej, od czasu do czasu przerywane nagłymi wybuchami, czy wrzaskiem przepełnionym bólem. Dołączyłem do swojego oddziału, zajmując miejsce tuż przy jasnowłosym Javierze. Smród prochu i posoki przybierał na sile z każdym stawianym przeze mnie krokiem.
Przegrupować! Zająć pozycje!
Obrót w przód, szybki krok. Reszta mężczyzn zniknęła w tłumie złożonym z dwóch skrajności- nieskazitelnej bieli oraz głębokiej czerni. Brnąłem na przód, samą swoją obecnością płosząc niektórych wrogów. Potwór, mutant, bękart, zwierzę- oto nieliczne z mian, jakimi wtedy mnie obdarowano. Puszczałem to mimo uszu, śląc żołnierzom Nocnych wesoły uśmiech. Uśmiech kogoś, dla kogo walka była niczym fraszka igraszka, coś zupełnie zwyczajnego. Dwa czerwone punkciki mignęły gdzieś obok, czemu towarzyszył krzyk przeszywający człowieka na wskroś. Odwróciłem się w ostatniej chwili, dziękując Bogu za refleks. Utwardzona, ostra jak brzytwa krew z łatwością pokonała barierę munduru. Tam, gdzie znajdowało się serce, bijące niebezpiecznie szybko. Odskoczyłem w tył, słysząc szczęk zegarowego mechanizmu, zwiastujący koniec żywota prezentu. Szybki zamach, uderzenie w skroń. Ciemne włosy falowały w powietrzu, kiedy młoda von Detremante leciała w dół, ogłuszona mocnym ciosem. A wraz z nią niewielka karteczka, która wyleciała z przeciętej kieszonki. Złapałem papierek, kompletnie ignorując wrogów.
Obserwują mnie. Kocham cię, Nat.
Obserwują mnie. Kocham cię, Nat.
Nie wiem, czy to adrenalina, czy wyuczone opanowanie, jednak zdołałem bezpiecznie wycofać się z ruchliwej masy. Serce biło jak szalone, zaś tych kilka słów rozbrzmiewało w mojej głowie.
Od nowa.
I od nowa.
Musiałem znaleźć dowódcę, poprosić o zgodę na powrót.
CELESTIO?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz