niedziela, 24 czerwca 2018

Od Dary c.d. Tobiasa

Przez cały czas milczałam, zaskoczona takim obrotem wydarzeń. Przecież przyszłam tu tylko po maść, a nie na ponowne badanie i dużą dozę zakłopotania błędem nas obojga. Powoli huśtałam nogami, zdecydowanie zbyt niska do siedzenia na kozetce, uważnie wyłapując każde ze słów wypowiedzianych przez ciemnowłosego. Gdybyś tylko wiedział, jaka jest prawda... przeszło mi przez myśl, Wtedy oszczędziłbyś sobie komentarzy o moim zachowaniu. Zadarłam głowę w górę, ukrywając intensywnie czerwone tęczówki pod osłoną powiek. 
Gdybyś tylko wiedział... 
Jednak nie odważyłam się wypuścić okrutnej prawdy na światło dzienne. Obcą osobę i tak mało obchodzi moje jestestwo. Zamiast sprzeciwów, jedynie przytakiwałam posłusznie, niczym laleczka w rękach mistrza. Przygryzłam policzek od środka, odpychając od siebie skutki pulsującego bólu. Zupełnie tak, jakby miliony igiełek wbijały się jedna po drugiej w to samo miejsce. Wykrzywiłam usta w beztroskim uśmiechu, zaciskając palce na krawędzi siedziska. Zsunęłam się z niego, zaraz po tym, jak pan doktorek skończył robotę i wcisnął mi pojemniczek z przyjemnie pachnącą maścią. Otworzyłam oczy, rzucając mu ostatnie, pożegnalne spojrzenie, bez słowa tuptając do wyjścia. Wyprostowana, pewna siebie, uparcie ignorująca uczucie dojmującej słabości. Będąc tuż przy drzwiach, ułożyłam dłoń na framudze, kątem oka po raz ostatni zerkając na mężczyznę.
— Dzięki za wszystko i... Wydoroślałeś, Whitehorn, od czasu dołączenia do nas. Już nie jesteś tak paskudny, jak wtedy— rzuciłam zaczepnym tonem, opuszczając duszne pomieszczenie.
•⸱⸱•⸱⸱•⸱⸱•
 Obudziło mnie dziwne uczucie. Zupełnie, jakbym odlatywała na maleńkim obłoczku, przyozdobionym kującymi drobinkami, wbijającymi się w prawą stronę mojego ciała. Podniosłam się do siadu, w zarodku zduszając okrzyk bólu. Cała pościel lepiła się, przyozdobiona ogromną, ciemną plamą. Zeszłam z łóżka, a nogi nagle zapragnęły wszcząć strajk. Zacisnęłam zęby, uparcie brnąc naprzód, do włącznika światła. Tylko po to, by zrozumieć, czym było to tajemnicze zabrudzenie. Złapałam się za ramię obwiązane szkarłatnym bandażem. Musiałam naruszyć ranę podczas snu, nie było innej opcji. Ale że wcześniej się nie obudziłam? I dlaczego ta cholerna moc musi strajkować akurat w takim momencie? Zaklęłam szpetnie, stawiając niepewne kroki na zimnych panelach, a potem płytkach. Czułam, jak pojedyncze kropelki ściekają na posadzkę, wyznaczając ścieżkę od mojego pokoju, aż do najbliższej z kwater medyków. Z trudem odganiałam mroczki, gryząc się w wewnętrzną stronę policzka. Wszystko, byleby tam dotrzeć. Później niech dzieje się, co chce. Pierwszy raz od wielu lat oczy zaszły mi łzami, a gardło ścisnęło się, skutecznie przeszkadzając w mówieniu. Na tyle, na ile było mnie stać, uderzyłam kilka razy dłonią w drzwi. Jak się okazało- niezwykle lekko. Mocniej zacisnęłam palce w miejscu rany, próbując jakoś zatamować krwawienie i utrzymać się na powierzchni. Wrota uchyliły się po minucie, może dwóch. Ujrzałam jedynie światło, szybko zastąpione przez falę czerni i bezwładu.
 — Chyba potrzebuję pomocy...— Zdołałam jeszcze wyszeptać, choć szczerze wątpiłam w to, by cokolwiek usłyszał.
TOBIASIE?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy