Krucze włosy unosiły się w powietrzu. Powoli. Przecząc znanym nam prawom fizyki.
Wzdrygnąłem się na samą myśl o śnie, który nawiedzał mnie do dłuższego czasu. Chyba po tej misji powinienem wziąć urlop zdrowotny, by choć przez miesiąc móc odpocząć od walk na froncie. Oparłem się o chłodny korpus pancernego wozu, ręce krzyżując na piersi. Wokoło można było ujrzeć żołnierzy kotłujących się niczym największe na świecie mrówki. Starsi, młodsi, nawet chłopcy wyglądający na co najwyżej czternaście lat, będący w wojsku tylko dlatego, że rodzice postanowili ich porzucić. Wszyscy oni przygotowywali się na wkroczenie w sam środek otwartego konfliktu. Większość z nich zapewne nie dożyje powrotu, a główny dowódca zaleje ich trupy falą honoru i czci za poniesienie bezsensownej śmierci. W imię czego? Sławy? Pieniędzy? Statusu?
Hektolitrom krwi, napędzającym ludzką maszynę mordu, Natanielu. Czerwonooką dziwkę, bez chwili zawahania mordującą naszych.
Hektolitrom krwi, napędzającym ludzką maszynę mordu, Natanielu. Czerwonooką dziwkę, bez chwili zawahania mordującą naszych.
Przetarłem twarz dłońmi, na chwilę przeganiając ten słodki głos, bez opamiętania namawiający mnie do złego. Przymknąłem oczy, tyłem głowy opierając się o zielonkawą kabinę. Zimno od niej bijące przynosiło ukojenie nadszarpniętym nerwom. Brązowowłosy młodzieniec czepił się oficera, zadając mu setki pytań dotyczących misji. Przypominał mi mnie za dzieciaka- uśmiechnięty, nieco jeszcze nietaktowny, z zapałem do walki.
— ... wpływam na organizm drugiej os...
Posoka wyciągana z ciał konających, formująca się na podobieństwo ostrych jak brzytwa strzałek. I to spojrzenie pełne sadystycznej pewności siebie...
Gdzieś w oddali zamajaczyła biała czupryna, tak dobrze mi znana. Nogą odepchnąłem się od ciężarówki, chowając dłonie w kieszeniach. O tej porze powinna jeszcze leżeć w łóżku, zbierać siły na wykonanie powierzonego jej zadania. Wolnym krokiem dreptałem w jej kierunku, zupełnie ignorując nawoływania Javiera na spółkę przekrzykującego się z Aleksandrem. Z tego co mi wiadomo miałem jeszcze kilka minut do oficjalnej zbiórki, więc po kiego grzyba się przywalali? Na odchodne pomachałem im ręką, nie chcąc tracić ani chwili, którą mogłem poświęcić Celestii. Wcześniej nie złożyłem jej wizyty, obawiając się, że pozostawała w objęciach Morfeusza.
CELESTIO?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz