- Pozwól, że będę zwracać się do Ciebie matczynym imieniem. Niezwykle wpada w ucho, a ja chociaż będę przypominać ci te lepsze lata, w lepszym świecie - powiedziałam.
Możliwe, że takie zachowanie zostało spowodowane chęcią rozweselenia trochę jego samotności. Nie mogłam sobie wyobrazić, tak długiego życia w odosobnieniu,, dodatkowo spotęgowanego ludźmi, którzy nie szukali przyjaźni, a tylko odkrycia pewnej legendy. Niektórzy, tacy jak wczorajszy oddział Rządnych, nie szukał schoronienia. Szukali oni nieznanej zguby. Pomyśleć ile zmarnowałam czasu, ile namęczyłam się by znaleźć dezerterów... Myśl ta doprowadzała mnie do szału. Poczułam jak powolnie, od środka, opanowywała mnie furia. Zacisnęłam pięść z całej siły, przypominając sobie ich twarze. W siedzibie mają jak w luksusowych apartamentach, jak na standardy nowej rzeczywistości. Zawsze musiałam znać powód ucieczki, ba dezercji. Tak bardzo nienawidziłam tego słowa, że żołnierze obawiali się mnie informować o takiej zainstnialej okoliczności. Nie panowałam wtedy nad swoimi emocjami. Starałam się opanować, ze względu na mojego opiekuna, nie chciałam mu zrobić krzywdy. Obawiałam się, że rzucę się na niego bezpodstawnie w szale. Dlaczego tak tego się obawiałam? Dał mi schronienie, pomógł mi... Na zawsze zapisując się w kartach pamięci jako sojusznik. Czując jak moja ręka zaciska się powoli na dłoni Lu’aja zabrałam ją i włożyłam do jednej z kieszeni. Zaczęło mną miotać po całym pokoju, a ja sama podeszłam do dzwi i późno je szarpnęłam.
- Zaprowadzisz mnie do nich? - zapytałam.
[Lu? Dziewczynka popada w szał]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz