wtorek, 26 grudnia 2017

Od Savey CD Lu’aj

Słońce powolnie, pojawiało się nad widnokręgiem, rozjaśniając opanowane nocą niebo. Wydmy, wydające się wcześniej pagórkami w trawiastej krainie, przypominały już o swoim prawdziwym pochodzeniu. Zerknęłam przez chwile na chłopaka, czując prawdziwe zagubienie w jego głosie - „...a wy nadal mi się dziwicie, że z takim uporem bronię tego miejsca...”. Zdanie to odbijało się echem w mojej głowie, rozjaśniając mi obraz, bardzo ważnego dla mnie miejsca. Z roku na rok, pamiętałam coraz mniej, jednakże to co było charakterystyczne, zawsze miało miejsce w mym sercu.
- Niektórzy mogą się dziwić, inny mogą wręcz kpić z takiego zachowania - szepnęłam - Lecz ja, wiem jaka walka odgrywa się w twojej głowie... Oddałabym wiele by wrócić do miejsca zagraniętego przez oddziały śnieżnych, zwane ongiś moim domem. Jezioro rozdzielało, dwie walczące ze sobą krainy. Trawa była tam bardziej zielona, a drzewa wyższe niż gdziekolwiek, niektóre pokryte nieznanym mrokiem... Ptaki śpiewały głośniej, a wiatr rytmicznie poruszał liście. 
Zamknęłam oczy, by móc choć na moment, wrócić do przeszłości za którą tęsknie. Za beztroskimi dniami, zabawami czy wieloma przyjaźniami. Po dziś dzień w mojej głowie gości tylko parę osób dla mnie tak ważnych - matka, chłopak o bursztynowych oczach i lista osób na których chciałam się zemścić.
- Zimowi zebrali potworne żniwa. Szczęśliwie, niektórzy uciekli o wiele wcześniej. Mojej mamie udało się jedynie, wepchać mnie do statku, zabierającego przyszłych rekrutów. Przez kraty, widziałam, jak podchodzi do niej dwójka uzbrojonych żołnierzy. Nigdy nie widziałam jej tak dzielnie walczącej... - westchnęłam cicho - zajęta walką nie spostrzegła, że podchodzi do niej od tyłu mężczyzna, który strzelił jej w głowę. 
Nie wiem dlaczego, zaczęłam się tak otwierać przed ciemnowłosym. Możliwe, że to przez te poczucie bezpieczeństwa i najpewniej ostatnią okazje do szczerej rozmowy, nie ze swoim lustrzanym odbiciem. Czułam potrzebę, że muszę się komuś najzwyczajniej w życiu wyżalić. Złapałam się za łydkę, szukając wytrzymałej obudowy. Przejeżdżając ręką od dołu w górę, złapałam za rękojeść sztyletu. Zaczynając się nim bawić w czasem zadziwiający sposób. Przerzucała go między palcami i okręcałam na jednym z nim.
- Lecz na górze było jeszcze gorzej... Dwie dziewczyny na jednym łóżku w dziesięcioosobowym pokoju. Ludzie odziani na biało, przygotowani by smagać od chęci batem. A ludzie dziwią się ze pod białą peleryną nosze czarny mundur... Dziewięćdziesiąt dziewięć procent wszystkich tych żołnierzyków, nie przeżyło połowy tego co ja... Zabijałam przyjaciół bo tak mi kazano, nie czuje bólu bo tak mnie nauczono... A teraz..? Przez to wypieranie mózgu - jakie tak się odbywało, ja tutaj na wolności nie wiem kim na prawdę jestem, gubię się w swoim prawdziwym ja..
Szybkim ruchem schowałam nóż do pochwy i usiadłam wyżej, skupiając się na wyrazie twarzy chłopaka. Byłam zdziwiona, że wytrzymał pogadankę zdesperowanej dziewczyny, takiej jak ja. Byłam mu za to wdzięczna. Jak on miał na imię? Tego również nie wiedziałam, z wzajemnością oczywiście. Wstałam z parapetu i podeszłam do niego, jeszcze chwiejnym krokiem, wyciągnęłam prawą dłoń w jego stronę.
- Dziękuje, ze mi pomogłeś... Nazywam się Savey, jestem przywódcą zgrupowania Żądnych Ładu.
[Lu? Ta się rozgadała]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy