Dzisiejszy dzień był jednym z nielicznych wolnych. Przynajmniej dla mnie i mojego oddziału. I to wcale nie było tak, że wczoraj dręczyłam mam... znaczy się Alfę o dwadzieścia cztery godziny świętego spokoju. Zwłaszcza, że dopiero co wróciłam z dłuższej misji. Zdecydowanie każdemu powinien przysługiwać bezpłatny urlop. Przy dobrych wiatrach można się zajechać. Włożyłam ręce do kieszeni jeansowych spodenek, pogwizdując pod nosem melodię jakiejś dziecinnej piosenki. Drzwi budynku mieszkalnego były otwarte, co zdarzało się niezwykle rzadko. Dowódca stawia na bezpieczeństwo członków Dzieci Nocy, bez względu na to czy było zimno, czy (tak jak teraz) temperatura zdecydowanie przekroczyła próg trzydziestu stopni Celsjusza. Zeskoczyłam ze schodków, lądując na wysuszonym bruku. Niewielka chmura kurzu wzbiła się w powietrze i równie szybko zniknęła. Co jak co, ale Ziemia nadal mnie zadziwiała. Jednego dnia lało, drugiego panowanie przejmowała susza. Dzwoneczek zawiązany tuż nad kostką zabrzęczał cichutko pod wpływem nagłego ruchu. Zawsze go nosiłam, jedyna pamiątka, jaka została mi po ojcu. Zatrzymałam się na środku placu, zadzierając głowę w górę. Niebo było bezchmurne, zachwycało czystym błękitem. Uśmiechnęłam się, zamykając oczy.
Miau...
Uniosłam powieki, odwróciłam się w stronę, skąd pochodził ten dziwny dźwięk. Wiekowe drzewo, sięgające niemal do dachu pięciopiętrowego gmachu Kwatery Głównej, królowało nad wszystkimi. I to właśnie z głębi niego coś prosiło o pomoc. Spomiędzy zielonych liści wyłonił się biały łebek. Mały kotek utknął na drzewie, zachodząc zbyt wysoko. Bez chwili wahania zaczęłam wspinać się. Tak czy siak nie miałam lepszego zajęcia. Co jakiś czas coś chrupnęło, coś poleciało, upadło na trawę. Ale cii... Ja nic nie zepsułam. Usiadłam na gałęzi, tuż obok puszystej kuleczki. Zwierzątko wskoczyło mi na kolana, łasiło się wręcz nachalnie. Podrapałam kociaka pod brodą. I dopiero teraz spojrzałam w dół. Cztery metry połamanych gałęzi.
— Świetnie, Detremante, odcięłaś sobie drogę powrotu. Teraz oboje jesteście w głęb...— Przerwałam, słysząc rytmiczne kroki. Brązowowłosy chłopak szedł tuż pod drzewem, chyba nawet nie zdając sobie sprawy z mojej obecności. Pomachałam nogą, w powietrzu rozeszło się dzwonienie.— Hej, ty! Tak, ty! Możesz skoczyć po drabinę?!
Miau...
Uniosłam powieki, odwróciłam się w stronę, skąd pochodził ten dziwny dźwięk. Wiekowe drzewo, sięgające niemal do dachu pięciopiętrowego gmachu Kwatery Głównej, królowało nad wszystkimi. I to właśnie z głębi niego coś prosiło o pomoc. Spomiędzy zielonych liści wyłonił się biały łebek. Mały kotek utknął na drzewie, zachodząc zbyt wysoko. Bez chwili wahania zaczęłam wspinać się. Tak czy siak nie miałam lepszego zajęcia. Co jakiś czas coś chrupnęło, coś poleciało, upadło na trawę. Ale cii... Ja nic nie zepsułam. Usiadłam na gałęzi, tuż obok puszystej kuleczki. Zwierzątko wskoczyło mi na kolana, łasiło się wręcz nachalnie. Podrapałam kociaka pod brodą. I dopiero teraz spojrzałam w dół. Cztery metry połamanych gałęzi.
— Świetnie, Detremante, odcięłaś sobie drogę powrotu. Teraz oboje jesteście w głęb...— Przerwałam, słysząc rytmiczne kroki. Brązowowłosy chłopak szedł tuż pod drzewem, chyba nawet nie zdając sobie sprawy z mojej obecności. Pomachałam nogą, w powietrzu rozeszło się dzwonienie.— Hej, ty! Tak, ty! Możesz skoczyć po drabinę?!
⸢GAB? Ups xD⸥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz