niedziela, 24 grudnia 2017

Od Lu'aj cd. Savey


 Kobiety były dla mnie czystą zagadką, podobnie jak reszta ludzi, ale to swoją drogą. Zwłaszcza ta istota wprawiała mnie w osłupienie, by za chwilę prawie, że przyprawić o napad śmiechu. Przez te wszystkie lata, delikatnie mówiąc, odzwyczaiłem się od spokojnego towarzystwa kogokolwiek. Kątem oka zerkałem na ledwo idącą dziewczynę. Była uparta, co można było wyczytać z jej postawy. Uparta, nieugięta i... Pokręciłem głową, odpędzając nadciągające myśli. Nie czas i nie miejsce na rozmyślania o przeszłości. Dosłownie kilka sekund po tym, jak zaatakowała mnie słownie, zrobiła się niewinna. Wyciągała ręce po pomoc, chwytając się ostatniej deski ratunku, jedynego żywego człowieka w okolicy. Mogłem porzucić ją na pastwę losu i pustynnych bestii, już od dłuższego czasu zataczających kręgi na niebie. Miałem do tego prawo, a jakże. Wszak była to tylko kukiełka kogoś, komu wymknąłem się wieki temu. Tsa...
 Jesteś starym durniej, Lu'aj, kiedyś pożałujesz tej swojej wspaniałomyślności i dobroci, wiesz? Pożałujesz, myślałem. A jednak nie potrafiłem pozwolić umrzeć komuś ot tak, bez chęci zemsty i innych jej podobnych pobudek. Przecież tak naprawdę nic mi nie zrobiła, może oprócz wtargnięcia na mój teren, zakłócenia spokoju, grożenia poderżnięciem gardła, słownymi docinkami, wręcz groźbami. Z czego to ostatnie nawet tutaj było karane... Stary i głupi, gdzieś z tyłu głowy rozbrzmiał znajomy głos. Głos z przeszłości, którego posiadacz zdążył zniknąć w odmętach zapomnienia. Mógłbym teraz odpłacić jej się z nawiązką za czyny jej i Żądnych Ładu. Zamiast tego wziąłem ją na ręce, przytuliłem do piersi niczym ojciec. Pachniała pustynią, potem i czymś, czego dawno nie czułem. Czymś rześkim, świeżym i przyjemnym. Wiatr zawiał, unosząc garść piasku. Zapowiadała się niespokojna noc. Dobrze, że nie przyszło dziewczynie spędzić jej na zewnątrz. Tak dawno nie czułem ciepła drugiego człowieka. Zapomniałem o wielu rzeczach... Wyzbyłem się człowieczeństwa wraz z dniem opuszczenia Shadow Hunters.

 Nie zdołałem zmrużyć oka przez większość nocy. Wiatr wiał niemiłosiernie, brzmiąc tak, jakby to potępione dusze wołały o zbawienie. Kilkukrotnie musiałem od nowa zapalać świecę, gdy zabłąkany podmuch zdołał zgasić płomień. Wzdrygałem się za każdym razem, gdy gorączkująca dziewczyna zaczynała jęczeć przez sen. Włożyłem ciepłą już ściereczkę do lodowatej wody. Wycisnąłem z całych sił i ułożyłem ją na czole fioletowowłosej. Delikatnie zwilżyłem jej usta życiodajną cieczą, gdy uspokoiła się choć na chwilkę. Boże, dlaczego musisz być tak okrutny? Dlaczego musisz tak bardzo krzywdzić swoje dzieci? Zakryłem twarz dłońmi, jeszcze chłodnymi. Nie płakałem, a jedynie powstrzymywałem złość na tego kogoś, kto podobno niegdyś czuwał nad swoim stworzeniem.

⦅SAVEY? Ot taki dziadyga :')⦆

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy