Noc chyliła się ku końcowi. Niezliczone konstelacje jeszcze królowały na ciemnym niebie, jednak przybycie monarchy absolutnego było nieuniknione. Pokój spowity mrokiem namawiał do zaśnięcia, kusił przyjemnym chłodem. Oparłem głowę na jednej z rąk, świadomy przegrywania nierównej walki ze zmęczeniem. Nie wiem, kiedy dokładnie zmorzył mnie sen, jednak dobrze pamiętam, że wtedy też dziewczyna nieco się uspokoiła. Już nie majaczyła, nie miotała się na łóżku jak opętana. W pewnym momencie powieki stały się zbyt ciężkie, by je unieść. Fotel stał się nagle o wiele wygodniejszy od łóżka. Po raz pierwszy od wielu lat nawiedziły mnie obrazy, niczym mara nocna łaknąca strachu.
Niska, smukła kobieta zanosząca się krwawym kaszlem. Walcząca jak lwica, broniąca tego, który już dogorywał i tego, na którym tak bardzo zależało ich oprawcy. Nie miała żadnych szans. Zbyt słaba, by oprzeć się mocy czarnego demona o oczach czerwonych, niczym posoka, która ponownie polała się z ust blondynki. Jej bursztynowe oczy zaszkliły się od powstrzymywanych łez. Otarła je nerwowym ruchem. Dumna, uparta, godna miana prawdziwej kobiety, żony i matki. Olbrzym zasłonił oczy, zaatakowany kolejną ze złotych, pylistych zamieci. Jęknęła, osuwając się na klęczki. Ostatnim, co zdążyła zrobić przed śmiercią, było ukrycie domu pod grubą warstwą piachu. Stara świątynia, którego imienia bóstwa już dawno zapomniano, została pogrzebana, a wraz z nią ja. Chłopiec o talencie innym, niż wszystkie. Idealne połączenie obojga rodziców- władczyni piachu oraz dającego życie temu, co martwe. Chłopiec, który już wtedy pałał żądzą zemsty do oprawców. Chłopiec, któremu dane było zostać legendą, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedział. Chłopiec wyciągający rączkę. Samotny, pozbawiony wszystkiego, co dla dziecka najważniejsze. I druga rączka, nienależąca do niego, a do kogoś, kogo kochał... nadal kocha. Choć tę osobę zapewne już dawno pochłonęło żniwo wojny. Jako nastolatek próbował ją odnaleźć, dopełnić przysięgi złożonej za dziecka- na próżno.
Uniosłem powieki, odruchowo sięgnąłem ręką w stronę łóżka. Tam, gdzie powinna być ta przedziwna dziewczyna. Dotknąłem jedynie powietrza i pościeli. Zerwałem się, spanikowany. Czyżby uciekła? Zgubiła się w plątaninie korytarzy? Nerwowo rozejrzałem się wokół siebie, gdy usłyszałem jej zmęczony głos. Nadal była słaba, zdradzała to ta jedna fałszywa nuta w wypowiadanych przez nią słowach.
— Tutaj jestem! Wybacz ale koszmarne wspomnienia czasem wracają... Wiesz jak to jest — powiedziała.
Smutna, rozmarzona i zamyślona. Wstałem, odważyłem się do niej podejść, usiąść po drugiej stronie długiego parapetu. Gwiazdy powoli ustępowały miejsca słońcu, a jednak nadal zapierały dech w piersiach.
— Już od bardzo dawna nie śniłem...— wyszeptałem tych kilka szczerych słów.— Aż do dzisiaj. Prawda, moja droga. Koszmary wracają nawet po latach, niczym żmija zakopana w piasku, czekająca cierpliwie na nadejście nieuważnej ofiary.— Pokiwałem głową, jakoby potwierdzając swoje własne słowa.— „Nikt nie umie wyobrazić sobie głosu powstającego z ciszy, póki go nie usłyszy. Ryczy, gdy przemawia, mami i przekonuje, okrada i pozostawia bez słowa pociechy, bo w takim miejscu jej nie ma. Przetrwa jedynie to, co okrutne, ranka doczeka to, co przebiegłe”. Tak pisała panienka Hoffman. Ludzie przed laty nie zdawali sobie sprawy z wielkości słów, które uwieczniali, naprawdę... A jednak wszystko na swą drugą stronę, nawet to miejsce. Ruiny miasta nie mogą mierzyć się z surowym pięknem pustyni i mijających na niej pór dnia. Stałością, jaka trwa tu od wieków.— westchnąłem ciężko.— A wy nadal mi się dziwicie, że z takim uporem bronię tego miejsca...
Niska, smukła kobieta zanosząca się krwawym kaszlem. Walcząca jak lwica, broniąca tego, który już dogorywał i tego, na którym tak bardzo zależało ich oprawcy. Nie miała żadnych szans. Zbyt słaba, by oprzeć się mocy czarnego demona o oczach czerwonych, niczym posoka, która ponownie polała się z ust blondynki. Jej bursztynowe oczy zaszkliły się od powstrzymywanych łez. Otarła je nerwowym ruchem. Dumna, uparta, godna miana prawdziwej kobiety, żony i matki. Olbrzym zasłonił oczy, zaatakowany kolejną ze złotych, pylistych zamieci. Jęknęła, osuwając się na klęczki. Ostatnim, co zdążyła zrobić przed śmiercią, było ukrycie domu pod grubą warstwą piachu. Stara świątynia, którego imienia bóstwa już dawno zapomniano, została pogrzebana, a wraz z nią ja. Chłopiec o talencie innym, niż wszystkie. Idealne połączenie obojga rodziców- władczyni piachu oraz dającego życie temu, co martwe. Chłopiec, który już wtedy pałał żądzą zemsty do oprawców. Chłopiec, któremu dane było zostać legendą, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedział. Chłopiec wyciągający rączkę. Samotny, pozbawiony wszystkiego, co dla dziecka najważniejsze. I druga rączka, nienależąca do niego, a do kogoś, kogo kochał... nadal kocha. Choć tę osobę zapewne już dawno pochłonęło żniwo wojny. Jako nastolatek próbował ją odnaleźć, dopełnić przysięgi złożonej za dziecka- na próżno.
Uniosłem powieki, odruchowo sięgnąłem ręką w stronę łóżka. Tam, gdzie powinna być ta przedziwna dziewczyna. Dotknąłem jedynie powietrza i pościeli. Zerwałem się, spanikowany. Czyżby uciekła? Zgubiła się w plątaninie korytarzy? Nerwowo rozejrzałem się wokół siebie, gdy usłyszałem jej zmęczony głos. Nadal była słaba, zdradzała to ta jedna fałszywa nuta w wypowiadanych przez nią słowach.
— Tutaj jestem! Wybacz ale koszmarne wspomnienia czasem wracają... Wiesz jak to jest — powiedziała.
Smutna, rozmarzona i zamyślona. Wstałem, odważyłem się do niej podejść, usiąść po drugiej stronie długiego parapetu. Gwiazdy powoli ustępowały miejsca słońcu, a jednak nadal zapierały dech w piersiach.
— Już od bardzo dawna nie śniłem...— wyszeptałem tych kilka szczerych słów.— Aż do dzisiaj. Prawda, moja droga. Koszmary wracają nawet po latach, niczym żmija zakopana w piasku, czekająca cierpliwie na nadejście nieuważnej ofiary.— Pokiwałem głową, jakoby potwierdzając swoje własne słowa.— „Nikt nie umie wyobrazić sobie głosu powstającego z ciszy, póki go nie usłyszy. Ryczy, gdy przemawia, mami i przekonuje, okrada i pozostawia bez słowa pociechy, bo w takim miejscu jej nie ma. Przetrwa jedynie to, co okrutne, ranka doczeka to, co przebiegłe”. Tak pisała panienka Hoffman. Ludzie przed laty nie zdawali sobie sprawy z wielkości słów, które uwieczniali, naprawdę... A jednak wszystko na swą drugą stronę, nawet to miejsce. Ruiny miasta nie mogą mierzyć się z surowym pięknem pustyni i mijających na niej pór dnia. Stałością, jaka trwa tu od wieków.— westchnąłem ciężko.— A wy nadal mi się dziwicie, że z takim uporem bronię tego miejsca...
⸨SAVEY? Się rozgadał chłopak⸩
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz