Czy ten człowiek miał mnie za kaskaderkę? Gapiłam się w dół, na pewnego siebie Gabryśka, zupełnie niezdającego sobie sprawy z powagi sytuacji. Nie chodziło tu o moje życie, a o kociaka! Malutką, puszystą kulkę, która zmarnowała osiem żyć, wchodząc na to drzewo i siedząc tu Bóg wie ile czasu. Pogłaskałam zwierzaka, szepcząc do niego uspokajającym tonem. Odpowiedział mi mruczeniem, cichnącym, kiedy chłopak wrzeszczał wniebogłosy. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, z jaką siłą rozchodził się jego donośny głos. Zwłaszcza, że plac był niemalże pusty. W końcu postanowiłam odpuścić i zaryzykować. Zsunęłam zadek z gałęzi, nogami odpychając się od pnia drzewa. O ile dobrze wykalkulowałam- powinnam wylądować gdzieś przy tym tamtym. Syknęłam, kiedy przestraszony kot wbił mi pazury kawałeczek od szyi i raczej puścić nie zamierzał. Zimne powietrze chłostało mi twarz, a włosy zasłoniły pole widzenia. Nareszcie znalazłam się na ziemi, przy upadku wydobywając z siebie ciche sapnięcie. Trafiłam na coś miękkiego, więc aż tak źle nie było. Zwierzątko oddychało ciężko, nadal trzymając się mnie kurczowo. Poczułam, jak z przebitej skóry zaczyna sączyć się krew, powoli spływając na koszulkę. To coś pode mną jęknęło przeraźliwie, zupełnie jakby miało zaraz paść trupem.Widząc zieloną twarz Ryśkowatego, wykonałam szybki unik, padając czterema literami na trawę. A mówiłam, żeby przyniósł drabinę, mówiłam! Ale nie, faceci zawsze muszą mieć ostatnie zdanie. Przekrzywiłam głowę w bok, przypatrując mu się uważnie. Leżał, niczym rozjechana żaba i pojękiwał. Zieleń na jego mordce nabierała mocy. Chyba go troszkę uszkodziłam... Tyknęłam stopą udziec poszkodowanego, by upewnić się, że jeszcze kontaktuje. Dzwoneczki odezwały się ponownie, na co z kolei zareagował kociak. Wyskoczył mi z objęć i zaczął bawić się w łapanie i pacanie srebrnych przedmiotów.
— Ej, Rysiek, żyjesz tam, czy już umarłeś?— mruknęłam.
Poruszyłam nogą po części bawiąc się z puszkiem, po części unikając chłopaka, który chyba szykował się do zwrócenia gulaszu. W sumie mała strata, dzisiejszy obiad i tak był okropny. Smakował tak, jakby coś w nim zdechło co najmniej trzy razy.
— I po co było bawić się w superbohatera?— Westchnęłam ciężko, czołgając się do niego na czworakach.
Poklepałam go po plecach, gdy mięsko powróciło do życia. Same kłopoty z tymi facetami.
— Trzeba będzie z tobą pójść do pielęgniarki, wiesz? Mogłeś coś sobie uszkodzić moją nogą w brzuszku.
⸢GABRIJELU? Hu... Długo czekane, długo XD⸥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz