Przymknęłam oczy, przykładając instrument do swych ust. Subtelne dźwięki fletu zawirowały w powietrzu, niesione ciepłym wiatrem w odległe rejony świata. Kojące ciepło rozpływało się po moim ciele, zaś umysł powoli odzyskiwał spokój i harmonię. Na mojej twarzy mimowolnie ukazał się dziwny grymas przypominający uśmiech. Odczekawszy chwilę, zmieniłam tonację, przechodząc w nieco skoczniejszą melodię. W końcu postanowiłam odpuścić sobie dalsze zawodzenie, w celu zachowania wszelkich stworzeń obdarzonych zmysłem słuchu przy życiu. Zeskoczyłam z gałęzi drzewa, zgrabnie lądując na ziemi. Las, przyodziany w jesienne szaty, zdawał się z otwartymi ramionami witać strudzonych wędrowców. Pozory bywają jednak złudne, a niekiedy także prowadzące ku niechybnej zgubie. Najwyraźniej to ja miałam zostać podana jako idealny przykład potwierdzający prawdziwość powyższego zdania. Panującą wokoło ciszę przeszył rozdzierający ryk. Jak na komendę stanęłam w miejscu, gorączkowo przeczesując wzrokiem teren dookoła. Dźwięk wyraźnie dochodził z najbliższej okolicy. Szybko połączyłam odpowiednie fakty, dochodząc do jednego, prostego wniosku - Dirger. Moje przypuszczenia zostały momentalnie potwierdzone, kiedy to z zarośli wyłoniła się sylwetka ogromnego zwierza. Sięgnęłam po jeden ze swoich sztyletów, lecz było już za późno na całkowitą obronę. Drapieżnik przygwoździł mnie do ziemi, uniemożliwiając większość ruchów. Zwinnie wysunęłam się z morderczej pułapki, po czym kurczowo uczepiłam się poroża napastnika. Przerzuciłam nogę nad jego grzbietem, gorączkowo usiłując uniknąć jego kontrataków. To zwierze silne, lecz niezbyt bystre. Dwa precyzyjne cięcia wystarczyły, aby pozbawić go życia. Martwy stwór padł na ziemię, a ja - razem z nim. Wykrzywiłam usta w niemym grymasie bólu, tłumiąc w sobie jęk. Wspaniale. Teraz znów przez kolejne dwa dni będę robiła za kalekę. Przynajmniej może mi się to opłacić. Dirger to istna kopalnia złota, jeśli chodzi o handel. Zarówno poroże, jak i mięso owego stworzenia to obiekty największego pożądania wśród kupców. Z trudem zawlokłam truchło drapieżnika do pobliskiej jaskini, która w ostatnim czasie służyła mi jako tymczasowy apartament. Na zewnątrz powoli zapadał zmrok. Mój oddech z każdą kolejną minutą stawał się coraz płytszy, a ja powoli traciłam siły. Najwyraźniej odniesione obrażenia były znacznie poważniejsze niż zakładały moje początkowe przypuszczenia. Suliada Błękitna... Główny składnik mikstury, która pomogłaby mi szybciej wrócić do sił. Jeśli tylko znajdę ją na czas... W ciemnościach łatwiej będzie ją dostrzec, gdyż jej płatki emanują charakterystycznym, niebieskawym światłem. Niechętnie ruszyłam wgłąb lasu, przedzierając się przez labirynt wyniosłych drzew. Szłam powoli, starając się utrzymać na nogach. Uniosłam głowę ku górze. Muszę przyznać, zapowiadała się wyjątkowo urokliwa noc. Ciemnogranatowe niebo rozświetlały miliardy gwiazd. Podobno niegdyś widać było znacznie mniej, a ich ułożenie różniło się od tego, które znamy obecnie. Wtem z rozmyślań wyrwał mnie nagły, wyróżniający się spośród wszechobecnej ciszy szelest. Cholera. W takim stanie nie mam zbyt dużych szans na przetrwanie ewentualnej potyczki. Odruchowo chwyciłam rękojeść sztyletu, kiedy z mroku wyłoniła się niewyraźna sylwetka ludzkiej postaci. Wkrótce blady blask księżyca pozwolił mi ujrzeć ową zjawę w pełnej okazałości. Dziewczyna, odziana w popielatą szatę, stała naprzeciw mnie, trzymając w ręku broń. Zacisnęłam zęby. Zebrawszy w sobie resztki sił udało mi się utrzymać przytomny umysł. Utrata przytomności w takim momencie oznaczałaby pewną śmierć. Walcząc z własnym wyczerpaniem, wyprostowałam się i z należycie dumną postawą spojrzałam na nieznajomą.
[ Celestia? ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz