niedziela, 12 listopada 2017

Od Lu'aj

Jasne mundury. Znak orła o rozpostartych skrzydłach, niby niewielki, a jednak widoczny ze znacznej odległości. Determinacja osób nieprzyzwyczajonych do surowego klimatu pustyni. Oto kolejni śmiałkowie wkroczyli na teren mojego królestwa, pragnąc przejąć władzę. Ludzie to istoty głupie i lekkomyślne, ślepo zapatrzone w siebie. Poprawiłem chustę zasłaniającą moją twarz, płaszcz chroniący przed palącym słońcem. A jednak przyznać muszę, że żołnierze obu moich sąsiadów byli źródłem jedynej rozrywki godnej mojej uwagi. Przychodząc tu pragnęli tylko jednego- sprawiedliwego wyroku za swe grzechy, pokuty poprzez cierpienie. Pech chciał, by natrafili na mnie zaraz po przekroczeniu granicy. Zaśmiałem się, a pustynia poniosła mój głos daleko poza pole widzenia.
Przestań się lękać tego, co będziesz cierpiał.— Uniosłem ręce owinięte beżowymi bandażami. Pierwsi z mych wojowników powstali z martwych, jako ostrzeżenie dla intruzów. Jeden z żołnierzy Żądnych Ładu drgnął, jakoby niepewny swego, jednak jego kompan zareagował równie szybko, dobywając broni.— Oto diabeł ma niektórych spośród was wtrącić do więzienia, abyście próbie zostali poddani, a znosić będziecie ucisk przez dziesięć dni. Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia!
Z oblicz mych poddanych powoli, niby ospale sypały się ziarnka złotego piasku, padając bezszelestnie na podłoże. Stali nieruchomo, gotowi do obrony. Nigdy nie atakowałem pierwszy, wolałem dać innym prawo do wybrania właściwej drogi. Większość jednak wolała zakończyć swój żywot poprzez oczyszczenie własną krwią. Westchnąłem cicho, widząc jak jednemu z obcych zadrżała dłoń dzierżąca karabin. Słońce grzało niemiłosiernie, wzbudzając współczucie wobec śmiałków. Musieli przebyć długą drogę w upale tylko po to, by ujrzeć Duszę Pustyni, w pojedynkę próbować odbić nieprzyjazne tereny. Jeszcze chwila i sami by padli, gdyby nie...
— Pojmać.— Machnąłem niedbale dłonią.

Uwielbiałem wieczory, dające ukojenie po gorących dniach. Chłód, jaki ze sobą niosły, dawał ukojenie nie tylko ciała, ale też nerwów. Już swobodniej ubrany, odświeżony i zrelaksowany, usiadłem pod jednym z drzew oliwnych na tyłach świątyni. Otworzyłem O dziełach przypadku, zatracając się w świecie dawnych ludzi. Gdy nagle usłyszałem szelest. Podniosłem głowę, a przed sobą ujrzałem drobną postać, skrytą za gałęziami drzewek. Spokojnie odłożyłem lekturę, podnosząc się z ziemi. 
— Kolejna, która chce zakończyć mój marny żywot?— mruknąłem pod nosem.

⦅SAVEY? Lucek jakiś taki grzeczny XD⦆

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy