Narzuciwszy na siebie popielatą szatę, ruszyłam w gęstwiny lasu. Dzisiejszej nocy nie miałam warty, panna Savey postanowiła mi dać wolne. Jednak mój organizm, przyzwyczajony do późnych wędrówek, nie wykazywał chęci snu. Upewniwszy się, że za pasem nadal jest moje malutkie uzi, weszłam głębiej między drzewa. Stąpałam ostrożnie i cicho, by nie zbudzić jakiś dzikich stworzeń. Co jak co, ale zwierzów nie lubiłam zabijać. No chyba, że widziałam, że bardzo cierpi od ran lub chorób. Zdjęłam chwilowo kaptur z głowy i spojrzałam w niebo. Niektóre z konstelacji gwiazd znałam. Gwiazdozbiór Feniksa i Smoka, jak zwykle błyszczały koło siebie. Na północy najjaśniej świeciła Przewodniczka. Ja jednak nadal kierowałam się na jej prawo. Lekkie, wysokie buty pomagały mi zachować ciszę, którą czasem mącił trzepot skrzydeł nocnych stworzeń. Nietoperze od dawna wzbudzały we mnie lekki zachwyt. Ich szybkość i słuch były tym, co mogłam im pozazdrościć. Zeskoczywszy z niskiej skarpy, zjechałam na wilgotnej trawie. Niedaleko przede mną majaczyła znajoma grota, dawniej zamieszkiwana przez małe stado Deronów. Nikt nie wie, co się z nimi stało. Ja zaś postanowiłam skorzystać z ów miejsca, by na chwilę odpocząć. Jednak coś zwróciło moją uwagę, nim jeszcze weszłam do środka. Na trawie odbite były ślady. Zdecydowanie ślady butów. Ktoś miał tu wartę? Szybko przejrzałam w głowie plan, ustanowiony przez Dowódcę. Nie, wartę pełniono parę kilometrów dalej. A w tym czasie, źdźbła zdążyłyby wrócić do starego kształtu. Pochyliwszy się lekko nad delikatnym zagłębieniem, dojrzałam, że były one nierównomiernie rozmieszczone. Czyżby osoba, która je zostawiła, kulała? Przecież to nierozsądne! Któż o zdrowych zmysłach szedłby do lasu, będąc chromym? Wyprostowawszy się, odetchnęłam świeżym, chłodnym powietrzem i powolnym krokiem ruszyłam za śladami. Kątem oka dojrzałam plamę. Ciemną plamę, ciągnącą się w kierunku, z którego przyszłam. Momentalnie obejrzałam się za siebie, przygotowana na jakiegoś cichociemnego ninję-mordercę. Dostrzegłam jednak tylko zarys sporej wielkości cielska w grocie, w której zamierzałam przesiedzieć paręnaście minut. Westchnęłam cicho, dając upust swojej uldze i przedarłam się przez krzaki, w celu skrócenia dystansu. Widziałam bowiem, że ślady zakręcały za najbliższym pniakiem. Jak na złość, chmury skryły księżyc, pogrążając las w półmroku. Dla pewności wyjęłam uzi zza pasa, by w razie czego móc się bronić. Wytężyłam słuch, starałam się wyostrzyć wzrok, i stanęłam w bezruchu. Chwilę później niebo znów stało się czyste. Łagodny, srebrny blask z powrotem padł na puszczę. Kątem oka zauważyłam ruch. W ciągu chwili wycelowałam w postać, która starała się utrzymać równowagę. Trzymała w ręku sztylet, skierowany w moją stronę.
- Rzuć to – warknęłam, patrząc dziewczynie w oczy.
- Zabijesz mnie – syknęła.
- Na razie nie zrobiłaś nic, bym musiała cię zabijać. Jesteś na terenach Żądnych Ładu, więc jeśli nie chcesz mieć problemów, lepiej to schowaj. Poza tym, chyba jesteś ranna – bąknęłam, lustrując ją wzrokiem. – Mogę cię zabrać do lekarza.
- Kim ty w ogóle jesteś? Dlaczego mam z tobą gdzieś iść?
- Nazywają mnie Celestia, zajmuję stanowisko strażniczki. Tyle informacji o mnie powinno ci wystarczyć. Masz iść ze mną, bo coś ci się dzieje w nogę, i ogólnie, blada jakaś jesteś. A ja nie chcę mieć nikogo na sumieniu.
[ Annabeth? ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz