Zbudziło mnie ciche pukanie do drzwi. Niestety nie należałem do osób, którym łatwo przychodziło oddawanie się w objęcia Morfeusza, miałem bardzo czuły sen. Przeciągnąłem się niczym stary kocur i powoli zwlokłem z łóżka swe szanowne cztery litery. Ktokolwiek śmie zakłócać mój spokój o drugiej nad ranem, niech sczeźnie w piekle. O tyle dobrze, że znałem sypialnie na pamięć, inaczej w tym mroku staranowałbym większość mebli. Otworzyłem ciężkie wrota, nie do końca kojarząc cokolwiek. Jednak ją rozpoznałbym nawet jako ślepiec. Biała nimfa otoczona czernią kruczych piór. Widok o tyle dziwny, że istotka zdawała się być mocno przestraszona. Powstrzymywała łzy, które z łatwością pokonywały opór. Znaczyły policzki liniami błyszczącymi w kawałku światła przedostającego się przez okno. Zupełnie inna, niż zazwyczaj. Westchnąłem cicho, słysząc jak się tłumaczyła. Nieudolnie próbowała mnie przeprosić, jakbym mógł się na nią gniewać. Wysłuchałem jej króciutkiego monologu, wyłapując tyle, na ile pozwalało mi zmęczenie.
Skoro nie mogła spać, to co mogło doprowadzić ją do takiego stanu? Oj Celestio... Dlaczego nigdy nie potrafię ci pomóc, a ty i tak przybiegasz do mnie, gdy świat staje przeciwko tobie? Nie miałem wiele do zaoferowania, głupia bezradność atakowała mnie mocniej, niż zazwyczaj. Wyciągnąłem do niej ręce, a ona przywarła od mnie, jak do ogromnego pluszaka. Zamknąłem ją w czułym objęciu, chociaż tak próbując zapewnić jej odrobinę bezpieczeństwa. Drobna, bezradna i ufna, trzęsła się leciutko. Działałem automatycznie, jak zaprogramowany. Podniosłem ją, tuląc do nagiego torsu. Poczułem jak wbiła mi palce w skórę, zapewne sama ledwo ogarniając rzeczywistość. Jedynym minusem tej sytuacji była waga dziewczyny. Piórko, mające co najmniej sześćdziesiąt kilogramów. Niby dla mnie nic, ale jednak czuć. Spojrzałem na nią, chowającą się za kurtyną śnieżnych fal. Wziąłem głębszy wdech, by nareszcie odważyć się na wypowiedzenie tych kilku słów.
— Już nie jesteś sama, Celes... Nie jesteś i nie będziesz — wyszeptałem miękko. — Obronię cię.
Jakimś cudem i dziwnym wyginaniem, udało mi się ponownie położyć na łóżku. Tym razem z „przylipkiem”. Odstąpiłem jej większą część materaca i poduszki. Zanurzyłem dłoń w kaskadzie jej jaśniutkich włosów, uspokajająco gładząc ją po głowie. Nadal wypowiadałem słowa pociechy, próbując ją uspokoić. W pewnym momencie zacząłem nucić pod nosem kołysankę zasłyszaną od druidów. Pieśń w zawiłym, egzotycznym języku, którą ta nazywana Imą (matką) śpiewała dzieciom do snu. Pomimo zakazów, ojciec nie pozwolił mi zapomnieć o moim niezwykłym pochodzeniu, prowadził maleńkiego Nataniela za rączkę, przez świat pełen magii i tajemnic. Poznałem rodzinę matki, wkroczyłem do grona Duchów Natury. I po dziś dzień nikomu o tym nie powiedziałem, nawet Celestii.
CELESTIO? Taki Natuś uczuciowy :')
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz